Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Polska. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Polska. Pokaż wszystkie posty
Marta Kisiel - Oczy uroczne (audiobook)

Marta Kisiel - Oczy uroczne (audiobook)


Kiedy w 2018r przeczytałam opowiadanie "Szaławiła" miałam bardzo mieszane uczucia. Nie polubiłam bohaterów. Oda i Roch wydali mi się niezbyt interesujący a czort Bazyl zamiast śmieszyć, irytował.

Odgrażałam się jednak, że po powieść-kontynuację sięgnę i oto jestem już po lekturze. Jak było? Wbrew delikatnym obawom: szał(awił)owo 😉  

To ta sama Marta Kisiel, którą poznałam dzięki "Dożywociu". Humor w tej książce jest obłędny i dobrze radzę nie czytać jej podczas jedzenia - grozi udławieniem ze śmiechu (wiem, co mówię!).

O ile Oda i Roch nadal nie wzbudzają we mnie cieplejszych uczuć, o tyle druga para bohaterów czyli czort Bazyl i jego niańka Michałko to duet absolutnie idealny i gdybym robiła na koniec roku jakieś zestawienia najlepszych scen/bohaterów/motywów literackich, nie mieliby żadnej konkurencji w kategorii "Para roku" 😉 Bazyl jest przekomiczny z tą swoją torebeczką przewieszoną przez ramię i "czortowską" wersją polszczyzny (te wszystkie dż, cz, sz) a Michałko pełni w powieści tę samą rolę co Panicz w "Dożywociu" czyli wystarczy że tylko pojawi się na horyzoncie a mi się gęba śmieje od ucha do ucha. A w scenie, w której Bazyl konwersując z Michałkiem stwierdza, że ten jest jego "przyczupasem" tak ryknęłam śmiechem, że  o mało nie udławiłam się przełykanym w tym samym momencie makaronem. Dobrze radzę - nie jedzcie nic podczas czytania 😉

Bardzo podoba mi się w tej powieści motyw wierzeń pogańskich związanych z przesileniem zimowym. To wokół nich osnuta jest fabuła. I całym sercem doceniam i przyklaskuję pomysłowi Ałtorki na przedstawienie różnych dziwnych stworków/dożywotników jako bandy rozrabiających dzieciaków aniżeli potworów, których należy się bać. Sama chętnie bym kilku przygarnęła 😁

Na koniec chciałabym koniecznie pochwalić lektorkę czyli Annę Kutkowską. "Oczy uroczne" w jej interpretacji może nie zachwyciły mnie jak Aleksandra Szwed czytająca "Dożywocie" ale słuchało mi się jej bardzo przyjemnie. Zwłaszcza sceny z "polszczyżną" Bazyla!

Polecam, polecam, polecam!

Moja ocena: 5/6

autor: Marta Kisiel
tytuł: Oczy uroczne 
czyta: Anna Kutkowska

czas trwania: 8h 49min
 







autor: Marta Kisiel  
tytuł: Oczy uroczne
wydawnictwo: Uroboros 
liczba stron: 320
Agnieszka Krzyżanowska - Żyj po swojemu. Jak zwolnić w szybkim świecie

Agnieszka Krzyżanowska - Żyj po swojemu. Jak zwolnić w szybkim świecie


Przeczytałam w miniony weekend cudowną książkę Agnieszki Krzyżanowskiej, autorki bloga Agnes on the cloud (który równie kocham!). Chłonęłam treść całą sobą, niemal na jednym wdechu. I nie mogłam przestać się dziwić, że oto spotkałam człowieka, który myśli i czuje dokładnie jak ja. Nieustannie miałam wrażenie, że czytam własne myśli przelane na papier.

"Żyj po swojemu" jest dla mnie pozycją szczególną. Napisaną prosto, pięknie, z serca. Nie ma tu zadęcia, moralizatorstwa, stawiania się na wyższej pozycji. Jest przyglądanie się światu i sobie ale nie z perspektywy osoby pędzącej przez życie, zestresowanej, nie mającej na nic czasu. Autorka stoi spokojnie w miejscu, obserwuje z boku gnający przed siebie świat i uświadamia nam, jak bardzo nasze poglądy, marzenia i wartości wcale nie są nasze. To książka otwierająca oczy na wszechobecny marketing i tak zwaną "kulturę", która ograbia nas z myślenia i poczucia szczęścia.Współczesnemu człowiekowi brakuje przede wszystkim umiejętności krytycznego myślenia i poddawania w wątpliwość rzeczy, które go otaczają a raczej które są mu umiejętnie i celowo podtykane pod nos.




Miałabym ochotę kupić kilkanaście egzemplarzy i obdarowywać nimi rodzinę i znajomych.
Przeczytajcie proszę tę książkę! To powinna być obowiązkowa lektura dla każdego współczesnego człowieka!

Moja ocena 6/6

autor: Agnieszka Krzyżanowska
tytuł: Żyj po swojemu. Jak zwolnić w szybkim świecie
wydawca: Pascal
liczba stron: 239


Dominika Dworak - Wracając do siebie

Dominika Dworak - Wracając do siebie


Po książkę Dominiki Dworak sięgnęłam w ramach mojego osobistego wyzwania na ten rok (w styczniu kategoria: list do ciebie, więcej o tym wyzwaniu tutaj: klik). Sporo sobie obiecywałam po tej książce ale ostatecznie jestem niestety rozczarowana. Ale żeby było jasne - to nie jest zupełnie zła książka. Uważam, że to o czym pisze pani Dworak ma bardzo dużą wartość ale książka musi trafić na odpowiedniego czytelnika. A ja nim niestety nie jestem......

Ale po kolei. Zastanówmy się, co tu nie zagrało...

Po pierwsze: język. 
Jako czytelnik jestem BARDZO podatna na słowa. Moi mistrzowie jeśli chodzi o rozwój osobisty to Agnieszka Maciąg i Mateusz Grzesiak. Oboje piszą tak, że ja czuję się zainspirowana, pobudzona do działania. I nieważne czy ten piękny język, ta umiejętność ubrania myśli w odpowiednie słowa wynika z prawdziwego talentu i potrzeby serca (Maciąg) czy jest raczej efektem wyuczonych trików psychologicznych (Grzesiak), na mnie to DZIAŁA. Tymczasem tekst napisany przez Dominikę Dworak przypomina raczej pisaninę nastolatki (te wszystkie ćwierkające ptaszki, pachnące kwiatki, pyszne kawki na tarasie itp) piszącej bloga pod wpływem przeczytanych wcześniej książek rozwojowych czy artykułów w gazetach. Nie ma tu nic odkrywczego (przynajmniej dla mnie ale ja mam już za sobą kilkaset tekstów o podobnej tematyce), o wszystkim czytałam już milion razy w Sensie czy Zwierciadle. I gdyby te teksty pozostały blogowymi notkami, nie miałabym się do czego przyczepić. W końcu na książkę trafiłam po przeczytaniu właśnie bloga autorki! Zresztą, sami na niego zajrzyjcie (klik), jest naprawdę spoko!

Ale wracając do moich wątpliwości...
Autorka nie została obdarzona umiejętnością pięknego wysławiania się. Ja to rozumiem doskonale, bo sama nie należę do osób elokwentnych. W szkole czy na studiach nigdy nie potrafiłam lać wody, opowiadać niestworzone rzeczy i pisać wypracowania na 10 stron. Mówiłam/pisałam krótko, zwięźle i na temat. Więc nawet jakbym wpadła na genialny pomysł na fabułę książki, to i tak nigdy jej nie napiszę, bo ubieranie myśli w słowa nie przychodzi mi super łatwo. A co się stanie jak mamy słaby  (językowo) tekst i dosyć krótki?

Pojawia się drugi problem czyli: czcionka/fonty/układ treści na stronie. Jak już ustaliliśmy, autorka nie potrafi lać wody, nie owija niczego w bawełnę, mówi krótko i na temat. To samo w sobie nie jest złe ale w przypadku tekstu będącego książką sprawia, że poszczególne rozdziały są bardzo krótkie. A co można zrobić aby je nieco wydłużyć? Użyć różnych wielkości czcionki, rozbić wypowiedź na pojedyncze zdania pisane nie jednym ciągiem a jedno pod drugim z dużą interlinią. I w ten sposób mamy 156 stron, które zebrane do kupy i ściśnięte dały by może jakieś 50-60 stron tekstu...

Jest dla mnie jasne, czemu autorka zdecydowała się wydać książkę własnym sumptem - spójrzmy prawdzie w oczy: jest zbyt słaba (zwłaszcza językowo) aby mogło się nią zainteresować poważne wydawnictwo.

Dla kogo więc jest ta książka? Myślę, że dla czytelników, którzy na co dzień nie mają do czynienia z psychologią czy rozwojem duchowym, ludzi chcących zmienić coś w swoim życiu, którzy żyją na co dzień raczej bezrefleksyjnie, automatycznie powtarzając wiele czynności. Ludzi pragnących przemiany i niekoniecznie szukających metaforycznego, bogatego języka. Dopiero początkujących w temacie rozwoju osobistego. To, co ma do powiedzenia Dworak absolutnie nie jest złe,  ma wartość, jest ważne. Ale uważam, że na książkę jest absolutnie za wcześnie. Jest jak zielony, niedojrzały, kwaśny owoc. Gdyby te teksty pozostały blogowymi notkami, nie czepiałabym się tak bardzo. Od KSIĄŻKI wymagam jednak znacznie więcej.

Do kielicha goryczy dodam jednak łyżkę cukru. Znalazłam kilkanaście bardzo ładnych i inspirujących zdań, które zaznaczyłam sobie w książce, piękne są zdjęcia i okładka. Najbardziej podobał mi się rozdział o wierze w siebie oraz diagram na końcu książki, który jest arcyciekawym ćwiczeniem i zachętą do przyjrzenia się sobie bliżej. Zazwyczaj omijam takie "ćwiczenia" szerokim łukiem, nie wzbudzają one mojego zainteresowania, jednak ten diagram to moim zdaniem strzał w dziesiątkę.

Moja ocena: 2/5

P.S. Otrzymałam informacje, że drugi nakład książki pozbawiony jest zdjęć, dużych przerw między linijkami tekstu i dużych czcionek, gdyż pani Dominice też nie do końca one odpowiadały a w pierwszym nakładzie pojawiły się za sprawą namów drukarni i braku doświadczenia autorki. Wierzę i trzymam kciuki za dalszy rozwój!


Lucyna Olejniczak - Dagerotyp. Tajemnica Chopina

Lucyna Olejniczak - Dagerotyp. Tajemnica Chopina



Inspiracją do napisania tej ksiązki był dla Lucyny Olejniczak jej pobyt we Francji jako opiekunka do dzieci. Do dzisiaj utrzymuje kontakt z francuską rodziną, u której mieszkała.

Powieść posiada dwie płaszczyzny czasowe: współcześnie, w jednej ze starych francuskich posiadłości rodowych zostaje znaleziony plik listów, których autorką jest przodkini obecnego właściciela zamku. Z listów wyłania się płomienny romans pomiędzy młodziutką malarką a stawiającym pierwsze kroki w Paryżu pianistą. Według domysłów goszczącej na zamku pary z Krakowa, Lucyny i Tadeusza, sekretnym kochankiem był sam Fryderyk Chopin. Lucyna postanawia dowiedzieć się, jak było naprawdę… Wstawki z przeszłości czyli z I połowy XIX wieku to sceny z życia Marie i Fryderyka, które mogły mieć miejsce.

Fryderyk Chopin, który wyłania się z kart tej powieści jest absolutnie czarującym i dowcipnym młodzieńcem, choć niepozbawiony ludzkich wad i słabostek wzbudza dużą sympatię i... rozbudza apetyt na więcej szczegółów z jego życia.

Uwielbiam książki, które oprócz dostarczania czystej frajdy z czytania jednocześnie poszerzają moje horyzonty i wzbogacają o nową wiedzę. Dzięki Lucynie Olejniczak miałam przez jakiś czas tzw. fazę na Fryderyka Chopina. Autorka nakreśliła tak ciekawy i pozytywny obraz kompozytora, że koniecznie musiałam sięgnąć po jakąś jego biografię!

Moja ocena: 4,5/6

autor: Lucyna Olejniczak
tytuł: Dagerotyp. Tajemnica Chopina
wydawca: Aurum Press
liczba stron: 312
Marta Kisiel - Szaławiła

Marta Kisiel - Szaławiła


Nie porwało mnie to opowiadanie. Nie byłam nawet w stanie przeczytać go za jednym posiedzeniem.

Główna bohaterka Oda nie wzbudziła mojej dzikiej sympatii a czytanie o tym, jak na ruinach spalonej Lichotki buduje swój nowy dom wywołało we mnie mieszane uczucia... Ja po prostu jestem tzw. die-hard-fanem Konrada Romańczuka i bandy jego podopiecznych, stąd tworzenie czegokolwiek na zgliszczach scenerii Dożywocia jest dla mnie po prostu świętokradztwem. 😉

Z dużą dozą ostrożności patrzę na nowych bohaterów, zwłaszcza na Bazyla, który zamiast bycia śmiesznym jest według mnie po prostu głupiutki...

Nagroda Zajdla dla "Szaławiły"? Nie czytałam innych nominowanych utworów, na temat samej nagrody też wiem niewiele ale przyznanie jest temu opowiadaniu to chyba jednak jakieś nieporozumienie...

Jeśli będzie kontynuacja (a ponoć będzie) w postaci powieści, to oczywiście na pewno przeczytam. Ale na razie nie przebieram nóżkami z niecierpliwości...

Moja ocena: 3/6

autor: Marta Kisiel
tytuł: Szaławiła

wydawca: Uroboros
liczba stron: 53




Joanna Kusy - Zwyczajne pakistańskie życie

Joanna Kusy - Zwyczajne pakistańskie życie


Ciągnie mnie w tym roku w rejony Azji, kontynentu literacko dla mnie niemal zupełnie obcego. Książka pani Joanny Kusy stała się początkiem fascynującej, nowej przygody.

Zanim zaczęłam czytać tę książkę, zadałam sobie pytanie: co wiem o Pakistanie? Odpowiedź przyszła bardzo szybko. Praktycznie nic. Kojarzyłam jedynie jego położenie geograficzne (i ze wstydem przyznaję, że bardziej mniej niż więcej...).

Joanna Kusy wyemigrowała do Pakistanu niedługo po studiach. Powodem była oczywiście miłość. I tu od razu muszę napisać, że miała ogromne szczęście, ponieważ jej mąż jest w większości spraw współcześnie myślącym człowiekiem. Nie przywiązuje zbyt dużej wagi do zasad panujących w Pakistanie, zasad tak kompletnie odmiennych od tych panujących w zachodnim świecie.

Autorka zatytułowała swoją książkę "Zwyczajne pakistańskie życie". Czy jednak dla czytelnika z Europy Zachodniej naprawdę jest ono takie zwyczajne? Na pewno nie! Wiele rzeczy, zwłaszcza ludzkich zachowań i zasad dziwi, niektóre sprawiają, ze włos jeży się na głowie. I choć wiele z nich my, ludzie Zachodu uznalibyśmy za barbarzyńskie, to autorka celowo unika w swojej opowieści o życiu w Karaczi jednoznacznych sądów. I to jest element, który najbardziej podobał mi się w opowieści Kusy - każde choćby dziwaczne zachowanie stara się ZROZUMIEĆ, przedstawić na tle historyczno-kulturowym, osadzić je w kontekście życia społecznego na Bliskim Wschodzie.

Bardzo polecam tę książkę osobom ciekawym świata, lubiącym poszerzać swoje horyzonty myślowe i wiedzę na temat odmiennych kultur.

Moja ocena: 4,5/6


autor: Joanna Kusy
tytuł: Zwyczajne pakistańskie życie
 

wydawca: PWN
liczba stron: 328




Agnieszka Lis - Latawce

Agnieszka Lis - Latawce


Rzadko zdarza się, by książka mnie odpychała. Staram się tak dobierać sobie lektury, aby sprawiały mi one przyjemność. Czasem jednak trafiają się takie, których czytanie idzie jak po grudzie. Tak było z powieścią Agnieszki Lis „Latawce”. Niby przeczytałam o czym jest ta powieść, a mimo to spodziewałam się jednak czegoś innego.

Gdybym od początku wiedziała, że chodzi o patologiczną rodzinę, o degrengoladę syna niemogącego pogodzić się z rozwodem rodziców, nigdy bym po ten tytuł nie sięgnęła. Zupełnie mnie tego rodzaju tematyka nie interesuje. Główny bohater był według mnie odpychający i po prostu głupi. W żaden sposób nie potrafiłam wczuć się w jego sytuację, zrozumieć jego ból, współczuć mu. Z każdą stroną za to umacniałam się w przekonaniu, że dostał to, na co zasłużył. Nie byłam w stanie zrozumieć motywów jego postępowania. Należę do typu ludzi, którzy w obliczu tragedii czy trudności walczą zamiast biernie staczać się na dno. Ludzie tacy jak Grzegorz budzą we mnie odrazę.

Okrutnie męczyłam się podczas czytania (ach ta bibliofilska mania: skoro zaczęłam to trzeba skończyć!) ale jedno trzeba autorce przyznać – ma genialne ucho. Cała książka składa się właściwie z samych dialogów a możecie mi wierzyć, że oddanie tragedii wyłącznie za ich pomocą to nie lada sztuka. Agnieszce Lis udało się to znakomicie.

Nie polecam lektury, chyba że interesuje Was opisana w niej problematyka.

Moja ocena: 2/6

autor: Agnieszka Lis
tytuł: Latawce

wydawca: Czwarta Strona
liczba stron: 192
Eliza Mórawska - White Plate. Na zdrowie

Eliza Mórawska - White Plate. Na zdrowie


Nie lubię gotować. W ogóle nie lubię przygotowywać jedzenia, obojętnie czy chodzi o gotowanie, smażenie, pieczenie czy robienie zwykłych kanapek. Już na samą myśl, że muszę sobie zrobić coś do jedzenia, wpadam w stan przygnębienia. Być może dlatego mam tak gigantyczne problemy z trawieniem. Nie chce mi się zrobić porządnego, zdrowego posiłku, który nie będzie zawierał składników, które mi szkodzą. Zamiast tego jem co popadnie albo co akurat jest w lodówce, co często kończy się wybuchem bomby w moim żołądku.

Chciałabym w tym roku zmienić ten stan rzeczy. Postanowiłam zmusić się do przygotowywania sobie dwa-trzy razy w tygodniu lekkich i prostych posiłków, które po pierwsze starczą mi co najmniej na dwa dni i po drugie nie będą zawierały składników, których mój organizm nie toleruje (przede wszystkim kazeiny z nabiału). Pomóc w tym przedsięwzięciu mają mi liczne książki kucharskie, gromadzone przez lata i zbierające kurz na półkach… Najwyższy czas zrobić z nich użytek!

Na pierwszy ogień idzie książka znanej blogerki Elizy Mórawskiej „White Plate. Na zdrowie”. O istnieniu bloga Elizy wiedziałam od dawna ale ponieważ kulinaria nie leżą w sferze moich zainteresowań, nigdy na niego nie zaglądałam. Książką jestem natomiast zachwycona i być może od czasu do czasu będę zaglądać także na bloga.

Po krótkim wstępie, w którym autorka przybliża nam wydarzenia ze swojego życia, które wpłynęły na jej sposób odżywiania, przechodzimy do jeszcze krótszego rozdziału z praktycznymi poradami związanymi z przygotowywaniem posiłków oraz do zestawienia polecanych przez Elizę sprzętów kuchennych oraz składników, które zawsze warto mieć w kuchni/spiżarni. Kolejne rozdziały to już konkretne przepisy na śniadania, obiady i kolacje wraz z osobistymi wtrętami autorki na temat jej przyzwyczajeń, nawyków czy drobnych przyjemności związanych z danym posiłkiem.

To, co najbardziej zachwyca w tej publikacji to szata graficzna. Stylistyka zdjęć jest niezwykle spójna i odzwierciedla ogólny koncept prezentowanych potraw: ma być swojsko, tradycyjnie, prosto. Dominuje styl rustykalny i powrót do natury, czego symbolem są ręcznie wytwarzane ceramiczne naczynia, metalowe kubki, bogato zdobione sztućce rodem z pchlich targów. Nawet ubrania, w których pozuje Eliza są spójne z ogólną koncepcją – są wykonane z naturalnych materiałów jak bawełna, len czy wełna. Poza tym sporo tu drewna oraz roślin.

„White Plate. Na zdrowie” nie jest efektem kolejnej mody żywieniowej wymyślonej przez marketingowe machiny przemysłu spożywczego i farmaceutycznego. Jest powrotem do korzeni, do tego, co proste, naturalne i najlepiej nam służące. Eliza wspomina czasy swego dzieciństwa, które przypadło na lata 80-te XXw. czyli okres sprzed rewolucji żywieniowej i mody na produkty silnie przetworzone, wspomina także swoje wizyty u lekarza TMC (tradycyjnej medycyny chińskiej) i jego wpływ na postrzeganie przez nią roli żywienia. Nasze nawyki żywieniowe powstały przecież w odpowiedzi na klimat, w jakim żyjemy i powinny być do niego dostosowane (o czym ciągle przypomina także Anna Ciesielska, moje guru jeśli chodzi o Kuchnię PP).

Bardzo odpowiada mi także styl wypowiedzi autorki. Nie jest nachalny, brak tu tonu osoby wszystkowiedzącej. Eliza opowiada, co się sprawdziło u niej a co czytelnik być może będzie chciał wypróbować. Nie mówi: musisz to mieć, musisz to kupić, tego używać. Zamiast tego proponuje, pokazuje, podpowiada ale ostateczną decyzję zostawia czytelnikowi.

Jestem zachwycona tą książką. Podoba mi się w niej absolutnie wszystko. Piękna szata graficzna, miły w dotyku papier a przede wszystkim niezbyt skomplikowane przepisy ze swojskich składników sprawiają, że z całą pewnością „White Plate. Na zdrowie” nie będzie się już kurzyć na półce tylko codziennie towarzyszyć mi w kuchni i motywować do smacznego i zdrowego gotowania.

Moja ocena: 6/6

autor: Eliza Mórawska
tytuł: White Plate. Na zdrowie

wydawca: Wydawnictwo Zwierciadło
liczba stron: 232






Marta Kisiel - Dożywocie

Marta Kisiel - Dożywocie


Od kilku lat jest już niejako tradycją, że ostatnia przeczytana przeze mnie w danym roku książka staje się tą NAJ i wygrywa w moim osobistym plebiscycie na Książkę Roku. Nie inaczej będzie i tym razem, bo debiutancka powieść Marty Kisiel okazała się być absolutnie bezkonkurencyjna a dodam, że miałam w tym roku przyjemność czytać naprawdę sporo bardzo dobrych książek!

Kiedy wiecznie zabiegany pisarz Konrad Romańczuk otrzymuje w spadku dom razem z zamieszkującymi go dożywotnikami zupełnie nie zdaje sobie sprawy, jakie pociągnie to konsekwencje. Wyobraża sobie miły domek w leśnej głuszy wraz z kilkoma nieszkodliwymi lokatorami, miejsce ciche, spokojne, gdzie wreszcie będzie mógł odpocząć od zgiełku miasta i skupić się na pisaniu. Na miejscu okazuje się, że Lichotka jest obskurnym i zapuszczonym domem z kiczowatą gotycką wieżyczką a lokatorzy to postaci dosyć… osobliwe. Jest karłowaty anioł Licho z włosami z celofanu i uczuleniem na pierze (także to we własnych skrzydłach), jest panicz Szczęsny – rozmiłowany w robótkach ręcznych i poezji upiór widmo po dwóch próbach samobójczych, typowy przedstawiciel idealnego bohatera okresu romantyzmu, dalej mamy Krakersa czyli urzędującego w kuchni pradawnego morskiego potwora Cthulhu, kotkę Zmorę i cztery Utopce rozrabiające w łazience. Istny dom wariatów! Tylko czy wiecznie znerwicowany Konrad da radę wytrzymać z nimi pod wspólnym dachem?

Nie wiem właściwie, co skłoniło mnie do sięgnięcia po tę wydaną po raz pierwszy 7 lat temu powieść. Na wielu blogach przewijało się nazwisko Ałtorki (zwanej tak przez swoich fanów), kilka tytułów z jej dorobku miałam oczywiście zanotowane w kajecie ale jakoś nigdy wcześniej nie było okazji, by któryś z nich zdobyć. Ale widać nadszedł w końcu ten moment i bardzo się cieszę, że mieszkańcy Lichotki trafili pod mój dach. Wysłuchałam audiobooka w (genialnej!!! ale o tym późnej) interpretacji Aleksandry Szwed.

Najtrudniej jest pisać o tym, co najbardziej zachwyca, więc nie wiem nawet od czego mam zacząć moje peany. Spróbujmy może najpierw pochylić się nad językiem. Marta Kisiel jest absolutną mistrzynią słownej żonglerki i ciętego dowcipu. Polonistyczne wykształcenie z całą pewnością było pomocne przy konstruowaniu stylu wypowiedzi niektórych bohaterów - mam tu na myśli przede wszystkim Szczęsnego, którego wywody brzmią jak żywcem wyjęte z romantycznych utworów martyrologicznych. Poza tym jest to powieść tak cudownie intertekstualna, że co i rusz kwiczałam z radości wyłapując kolejne tropy ze świata literatury i filmu.
Cała powieść skrzy się dowcipem (występuje komizm zarówno słowny jak i sytuacyjny) i z ręką na sercu mogę powiedzieć, że to jedna z najkomiczniejszych książek, jakie przeczytałam w życiu. Humor Ałtorki jest mi szalenie bliski, jest to dokładnie ten rodzaj żartu, który lubię. A komicznych scen tu nie brakuje, podczas słuchania audiobooka niemal cały czas miałam przyklejonego na twarzy banana a co kilka minut do oczu tryskały łzy ze śmiechu.

Historię mieszkańców Lichotki poznałam poprzez audiobooka w arcygenialnej interpretacji Aleksandry Szwed. Myślę, że w ogromnej mierze przyczyniła się ona do mojego zakochania w tej książce. Jeśli czytacie tego bloga od dawna, z pewnością wiecie, że nie przepadam za słuchaniem książek czytanych przez kobiety, z jakiegoś powodu preferuję męskie głosy. I przyznaję, że na początku ciężko było mi oswoić się z głosem pani Aleksandry, wybijał mnie z rytmu, nie pozwalał skupić się na słuchanej treści. Jednak już po kilku minutach na tyle przyzwyczaiłam się do stylu wypowiedzi i modulacji głosu, że już kompletnie nie potrafię wyobrazić sobie bohaterów mówiących inaczej niż w sposób zaproponowany przez młodą aktorkę.

ilustracje z najnowszego wydania

Moim absolutnym ulubieńcem jest panicz Szczęsny, z wielką niecierpliwością czekałam na sceny z jego udziałem a jak już się pojawił, to w przeważającej liczbie wypadków łzy śmiechu ciekły mi niemal ciurkiem po policzkach. Bardzo polubiłam także zgraję wesołych Utopców i wielce żałuję, że poświęcono im tak mało miejsca, zwłaszcza że scena, w której pojawiają się po raz pierwszy jest jedną z moich ulubionych.

Zawsze dziwiły mnie wyznania czytelników, którzy deklarowali czytanie ulubionej książki (albo całego cyklu, najczęściej Harrego Pottera) co roku w tym samym czasie (np. w wakacje, w święta Bożego Narodzenia itp.). Nie potrafiłam zrozumieć, co może być takiego w książce, żeby chcieć wracać do niej co roku. Teraz już wiem. Dzięki Marcie Kisiel i Aleksandrze Szwed ja także będę chciała spotykać się z moimi ulubionymi bohaterami co kilkanaście miesięcy i ładować serce i duszę pozytywną energią.

Zresztą, całkiem niedawno dowiedziałam się, że nie tylko poczucie humoru mam wspólne z Ałtorką ale i datę urodzenia! Nie powinno więc dziwić, że czuję do twórczości Marty Kisiel tak silne przyciąganie!

Jakich czas temu czytałam (a właściwie słuchałam) „Śmierć pięknych saren” Oty Pavla, o której to jeden z recenzentów napisał kiedyś, że to najbardziej antydepresyjna książka świata. Ja od tej chwili też mam już swojego faworyta w tej kategorii - „Dożywocie” sprawiło mi taki ogrom czytelniczej euforii, że mogłabym kupić kilkadziesiąt egzemplarzy i rozdawać je rodzinie i znajomym jako najlepszy antydepresant, lek na wszelkie smutki i książkę, dzięki której aż chce się żyć.

MOJA KSIĄŻKA ROKU! ALLELUJA! 👼

Moja ocena: 6/6 

autor: Marta Kisiel
tytuł: Dożywocie 
czyta: Aleksandra Szwed

czas trwania: 11h 34min







autor: Marta Kisiel  
tytuł: Dożywocie  
wydawnictwo: Uroboros 
liczba stron: 416
Maria Zdybska - Wyspa Mgieł (cykl Krucze Serce #1)

Maria Zdybska - Wyspa Mgieł (cykl Krucze Serce #1)


Uwielbiam motyw morza w literaturze. Jest to żywioł, który pod względem artystycznym bardzo silnie na mnie oddziałuje, zarówno słowem (literatura) jak i obrazem (malarstwo). Kocham marynistyczne elementy w wystroju wnętrz oraz w garderobie. Czuję wszechogarniający spokój patrząc na obrazy przedstawiające sielskie plaże czy samotne półwyspy z latarniami morskimi.

Zaskakujące jest natomiast to, że w rzeczywistym życiu zdecydowanie preferuje góry. Ostatnia wizyta nad morzem (mniej więcej półtorej godziny spędzone na plaży w porze zachodu słońca) sprawiła, że wróciłam do domu ze stanem podgorączkowym. Dla ceniącego cisze introwertyka jak ja było tam za głośno i zbyt wietrznie.

Powieść Marii Zdybskiej to moje drugie spotkanie z wydawnictwem Genius Creations. Od razu napiszę, że bardzo udane a „Wyspa Mgieł” z całą pewnością trafi do pierwszej trójki najlepszych książek przeczytanych przeze mnie w tym roku.

Lirrian jest sierotą, jako małe dziecko została uratowana z morskiej kipieli przez piratów. Nie pamięta swojej przeszłości, nic nie wie o swoim pochodzeniu. Jej przybrany ojciec, pirat Hego, zdaje sobie sprawę, że statek piracki nie jest odpowiednim miejscem na wychowanie młodej panny, dlatego też powierza Lirrian opiece Maeve, władczyni Ysborga, na której zamku dziewczyna dorasta u boku jej syna, księcia Caela. Od samego początku Maeve nie darzy dziewczyny sympatią, traktuje ją jak zło konieczne, bękarta, uboga sierotę bez ogłady i perspektyw na przyszłość. Kiedy pewnego dnia księżna Maeve pod wpływem klątwy zaczyna szybko tracić zdrowie i siły życiowe, opiekujący się nią tajemniczy medyk upatruje jedynego ratunku w świętej wodzie ze źródła bogini Zarii. Z miłości do Caela Lirrian decyduje się pomóc znienawidzonej opiekunce i wyruszyć w podroż do świątyni Zarii znajdującej się na Wyspie Mgieł, gdzie wstęp mają tylko kobiety. Jak się później okaże, Viorel i Maeve mają wspólny sekret związany z wyspą a Lirrian jest tylko pionkiem w ich podstępnej grze. Na dodatek podczas pełnej przygód podróżny dziewczyna zaczyna powoli zdawać sobie sprawę, że nie jest zwykłym człowiekiem… Bo niby czemu nie odstępuje jej na krok tajemniczy kruk, który mówi ludzkim językiem, drapieżna rusałka nie chce jej zabić czując dziwny niepokój w obecności Lirr a zabójczo przystojny i opryskliwy mag Raiden zaczyna porozumiewać się z nią poprzez… myśli? Kim tak naprawdę jest Lirrian i jaka przeszłość kryje się w mrokach jej niepamięci?


„Wyspa Mgieł” to opowieść fantasy spokojnie mogąca stawać w szranki z historiami zagranicznych autorów (i niedługo będzie mogła, bo jak niesie facebookowa wieść anglojęzyczna wersja czeka na premierę!). Mamy tutaj ciekawie skonstruowaną bohaterkę, której posunięcia są odpowiednio umotywowane psychologicznie. To nie jest żadna tam Mary Sue, uwieziona na zamku sierotka, która czeka na wybawienie. To charakterna dziewczyna wychowana na statku pirackim i w konsekwencji nieco nieokiełznana, niedająca sobie w kaszę dmuchać, zachowująca się w sposób podpatrzony u morskich rozbójników. Także jej zagubienie i brak umiejętności okazywania uczuć ma swoje korzenie w środowisko pirackim a wiec typowo męskim a jak wiadomo mężczyźni nie są skorzy do uzewnętrzniania tego, co tkwi głęboko w nich ukryte.

Świat przedstawiony jest spójny i logiczny, nie występują zaburzenia związków przyczynowo-skutkowych a motywacja zdarzeń i zachowań postaci jest ściśle powiązana z zasadami panującymi w wykreowanej rzeczywistości.

Na stronie wydawnictwa jest napisane, że w żyłach autorki zamiast krwi płynie morska woda. Coś musi być na rzeczy, bo Maria Zdybska jest mistrzynią w opisywaniu morskich krajobrazów. Czytając powieść wyraźnie słyszymy szum fal uderzających o brzeg, krzyk mew kołujących nad targiem w ysborskim porcie, czujemy powietrze przesycone zapachem morskiej soli i alg. A plastyczność języka sprawia, że pod powiekami poszczególne sceny przesuwają się niczym w filmie.

Główna bohaterka z miejsca zdobyła moja sympatie! Bardzo podoba mi się konstrukcja tej postaci, jej sposób myślenia, wysławiania się. Koniecznie muszę pochwalić w tym miejscu pomysł autorki na przekleństwa! Lirr klnie jak szewc, choć raczej powinnam powiedzieć jak rasowy pirat, bo wulgaryzmy są ściśle związane ze słownictwem marynistycznym (głównie mitycznymi stworami morskimi). Już za sam pomysł należą się wielkie brawa! Bardzo podoba mi się także pełne imię bohaterki, które brzmi Ellirianoi. Wprawdzie nie znoszę języka francuskiego ale laboga! tutaj brzmi niemal jak poezja.

Jeśli nie znacie jeszcze powieści Marii Zdybskiej, gorąco zachęcam do zmiany tego stanu rzeczy! „Wyspa Mgieł” jest absolutnie fantastyczna książką, napisaną ciekawym językiem, posiadająca trzymającą w napięciu fabułę i sympatyczną bohaterkę. Ja się zakochałam w tej historii po uszy i wprost nie mogę się doczekać drugiego tomu!

Moja ocena: 6/6

P.S. Piękna okładka! To ona przykuła moją uwagę i zachęciła do lektury!

autor: Maria Zdybska
tytuł: Wyspa Mgieł

cykl: Krucze Serce #1
wydawnictwo: Genius Creations
liczba stron: 476






Karolina i Maciej Szaciłło - Jedzenie, które leczy

Karolina i Maciej Szaciłło - Jedzenie, które leczy


Jesteśmy tym, co jemy – pokarmy, które przyjmujemy każdego dnia mają decydujący wpływ nie tylko na naszą energię życiową, wagę, stan skóry, włosów czy narządów wewnętrznych, ale również na kondycję naszego umysłu. To, jak wyglądamy i jak się czujemy jest w dużej mierze uzależnione od ‘paliwa’, które dostarczamy naszemu organizmowi. Z jakich produktów, ziół i przypraw powinniśmy więc komponować menu, aby mieć energię i cieszyć się zdrowiem?

Karolina i Maciej Szaciłło, specjaliści ds. zdrowego odżywiania i ekologicznego stylu życia z wieloletnim doświadczeniem, odwołują się w swojej książce do mądrości ajurwedy – czyli starożytnej hinduskiej medycyny, której zasady stosowane są w Indiach po dziś dzień. Charakterystyczne dla ajurwedy jest to, że podchodzi ona do zdrowia w sposób holistyczny. Skupia się na całym organizmie i pomaga przywrócić mu stan równowagi.

Autorzy nie są ekspertami w dziedzinie ajurwedy, zresztą sami wielokrotnie to podkreślają i powołują się często na wiedzę Roberta Svobody (którego książka „Prakriti. Odkryj swoją pierwotną naturę” jest moim zdaniem jedną z najlepszych pozycji na rynku jeśli chodzi o tematykę ajurwedyjską). W książce państwa Szaciłłów znajdują się także ramki tekstowe „zdaniem konsultanta ajurwedyjskiego”, w których głos zabiera Przemek Wardejn, konsultant merytoryczny.



Po krótkim wstępie, w którym autorzy opisują swoją przygodę z ajurwedą, przechodzimy do rozdziałów poświęconych konkretnym doszom (typom urodzeniowym). Tutaj od razu wskażę na jeden minus – kiepski test na rozpoznanie doszy. W moim przypadku okazał się on mało precyzyjny i byłam zmuszona korzystać z innych źródeł do określenia swojej konstytucji. Następnie przechodzimy do rozdziałów poświęconych każdej z trzech dosz. Autorzy podają w nich przepisy na proste posiłki inspirowane kuchnią kliniki ajurwedyjskiej, w której przebywali. Trudno dostępne w Polsce składniki zastępują artykułami o podobnym działaniu dostępnymi w każdym sklepie czy na bazarku. Dla każdej doszy przedstawione jest menu na dwie odrębne pory roku (wiosna-lato oraz jesień-zima) składające się z propozycji na śniadania, obiady i kolacje. Oprócz tego znajdziemy tutaj wskazówki co dana dosza powinna jeść a czego unikać a także podpowiedzi jak skutecznie się relaksować i detoksyfikować organizm.


Książka jest pięknie wydana – począwszy od twardej oprawy w moich ulubionych odcieniach błękitu, przez miły w dotyku kredowy papier aż po zdjęcia gotowych potraw czy pojedynczych składników w stylistyce przywołującej na myśl Indie (ceramiczne i miedziane naczynia często we wzory orientalne).


Nie znoszę gotować, przygotowywanie jedzenia to dla mnie czynność wywołująca zniechęcenie i stany okołodepresyjne. Niech więc na korzyść „Jedzenia, które leczy” ma fakt, że to jedna z moich ulubionych książek kucharskich (nie ma ich wiele, można je policzyć na palcach jednej ręki), takich po które sięgam mając ochotę na coś prostego i przede wszystkim nie działającego na mój żołądek jak wybuch bomby atomowej.

Nie trzeba znać się na ajurwedzie aby móc sięgnąć po tę książkę. Nie jest ona także eksperckim poradnikiem w temacie, gdyż w warstwie merytorycznej koncentruje się głównie na podstawach wiedzy ajurwdyjskiej. Uważam, że jest to pozycja, która całkiem zgrabnie wprowadza w temat i inspiruje do dalszych, już o wiele głębszych poszukiwań.

Moja ocena: 5/6

autor: Karolina i Maciej Szaciłło
tytuł: Jedzenie, które leczy
wydawnictwo: Zwierciadło
liczba stron: 296


Agnieszka Lingas-Łoniewska - Łatwopalni

Agnieszka Lingas-Łoniewska - Łatwopalni


Już nie pamiętam na czyim blogu przeczytałam recenzję jednej z powieści Agnieszki Lingas-Łoniewskiej ale zapamiętałam wtedy to nazwisko i polowałam na nie w bibliotece. Autorka musiała cieszyć się wtedy sporą popularnością, bo jej książki zawsze były wypożyczone. W końcu jednak udało mi się jedną z nich zdobyć - trafiło na "Łatwopalnych".

Do małego miasteczka na Dolnym Śląsku przyjeżdża Jarek Minc, mężczyzna mocno pokiereszowany przez życie. Pewien wypadek sprzed lat sprawił, że Jarek nie może zaznać spokoju, nie potrafi sobie wybaczyć i wciąż ucieka. Przez przypadek spotyka Monikę, nauczycielkę, której brakuje wiary w siebie i którą podobnie jak jej ulubioną bohaterkę literacką Joannę Stirling dusi małomiasteczkowy konwenans. To spotkanie naznaczy ich oboje - zrodzi się miłość, która będzie musiała stawić czoła wielu przeciwnościom. Tylko czy będzie w stanie?

No cóż... Bardzo narzekałam swego czasu na prozę pani Katarzyny Michalak i z wielką przykrością muszę odnotować, że Agnieszka Lingas-Łoniewska gra w tej samej lidze. Nie jest może AŻ tak źle ale na pewno jest ŹLE i to bardzo. Powieść napisana jest w mocno łzawym stylu z dużą ilością wykrzykników a jak dodamy do tego dialogi a la kiepski harlequin i pomysł na fabułę rodem z meksykańskiej telenoweli to otrzymujemy coś absolutnie ciężkostrawnego, zwłaszcza dla czytelnika myślącego. Książka zawiera także swój soundtrack, muzyczną playlistę z utworami przypisanymi do każdego z rozdziałów jako ich tło i dopełnienie. Pomysł ten wydał mi się potwornie kiczowaty.

Egzemplarz biblioteczny z autografem

Zresztą, czego ja tak właściwie mogłam oczekiwać? Już niektóre tytuły powieści pani Agnieszki powinny dać mi do myślenia ("Jesteś moja dzikusko", "Boys from Hell") a fakt, że autorka określa się jako #DilerkaEmocji spowodować dziki wrzask przerażenia i skierowanie mych kroków jak najdalej od bibliotecznej półki z jej twórczością...

W 2013 „Łatwopalni“ zostali wyróżnieni w plebiscycie portalu Granice.pl jako najlepsza książka na Jesień 2013. Nie wiem, jaką prozę lubią czytać osoby, które głosowały na tę pozycję ale najwidoczniej preferują literaturę głupiutką i przyprawiającą o jeszcze większą depresję (jakby jesienny spleen sam w sobie był za mało przygnębiający...). Zupełnie nie rozumiem tego wyboru, zwłaszcza że ja w smutne i ponure dni wolę sięgać po książki tętniące życiem i przypominające o pięknie świata (vide Lucy Maud Montgomery) zamiast jeszcze bardziej dołować się głupimi bohaterami i ich jeszcze głupszymi zachowaniami.

"Łatwopalni" są pierwszą częścią trylogii ale nie mam ochoty poznać dalszych losów jej bohaterów. W ogóle nie mam ochoty sięgać po pozostałe powieści z dorobku pani Lingas-Łoniewskiej. Wyjątek zrobię jedynie dla serii 'Szukaj mnie wśród lawendy', która interesowała mnie od momentu ukazania się na rynku. Choć po lekturze "Łatwopalnych" nie spodziewam się niczego dobrego...

Moja ocena: 1/6

autor: Agnieszka Lingas Łoniewska
tytuł: Łatwopalni
wydawnictwo: Filia
liczba stron: 276
Katarzyna Rupiewicz - Redlum (audiobook)

Katarzyna Rupiewicz - Redlum (audiobook)


Wydawnictwo Genius Creations to moje ostatnie odkrycie literackie. Niemal wszystkie wydane przez nich książki zachęcają opisem fabuły do zanurzenia się w ich świecie, co też postanowiłam uczynić i na początek nabyłam 17 pozycji, które będą mi umilać jesienne i zimowe wieczory. W planach mam przeczytanie wszystkiego co wyszło ze stajni GC.

Na pierwszy ogień poszła debiutancka powieść Katarzyny Rupiewicz w formie audiobooka (zaczęłam słuchać jeszcze zanim zrobiłam zakupy w księgarni wydawnictwa).

Redlum to nazwa miasteczka otoczonego wielkim murem, wybudowanego aby uniemożliwić zamieszkującym miasto potworom wydostanie się poza jego granice. Żyją tu potwory najróżniejszej maści: wampiry, sukkuby, czarownice, tytani, dzieci Lilith, elfy, krasnoludy i co wam jeszcze wyobraźnia podpowie. Głównym bohaterem jest Słodki - istota niewiadomego pochodzenia (wraz z rozwojem wydarzeń będziemy odkrywać, kim tak naprawdę jest), która po usunięciu jej ze stanowiska dozorcy w szkole magii za nieuprawnione używanie zaklęć, trafia pod skrzydła miejscowego karczmarza. A jak głosi pewne stare porzekadło: 'najbardziej epickie przygody zawsze rozpoczynają się w karczmie' trafiamy w sam środek życia miasteczka i wraz ze Słodkim, który niebawem zostaje karczmarzem, uczestniczymy w mniej lub bardziej groźnych wydarzeniach. Każdy rozdział to nowa historia i nowy bohater na scenie a wszystko spięte jest postacią Słodkiego i tajemnic wokół jego osoby.
 
Moja przygoda z wydawnictwem Genius Creations zaczęła się naprawdę dobrze. "Redlum" to wciągająca opowieść łącząca strach i tajemnice z czarnym humorem a jak dodamy do tego oryginalne miejsce akcji oraz sympatycznych bohaterów, to otrzymamy naprawdę fajne czytadło (albo "słuchadło" jeśli tak jak ja wybierzecie formę audiobooka). Ale "Redlum" ma do zaoferowania coś więcej niż tylko czystą rozrywkę - to także opowieść o byciu odmieńcem, niechęci do tego, czego nie rozumiemy oraz o trudnej do przełknięcia prawdzie, że czasami potwory mają znaczniej bardziej ludzką twarz niżbyśmy chcieli przyznać a największymi potworami okazują się być ludzie.

Słuchanie audiobooka w interpretacji pana Wojciecha Masiaka to czysta przyjemność. Świetna barwa, dykcja i oczywiście interpretacja. 

P.S. Nie dotarłam wprawdzie do takiej informacji ale czytając tytuł powieści wspak doszłam do wniosku, że autorka musiała być chyba fanką serialu "Z archiwum X" 😉

Moja ocena: 4,5/6

autor: Katarzyna Rupiewicz
tytuł: Redlum
wydawnictwo: Genius Creations 
czas trwania: 8h20min



Jerzy Pilch - Portret młodej wenecjanki

Jerzy Pilch - Portret młodej wenecjanki


To moje pierwsze spotkanie z prozą Jerzego Pilcha i od razu na wstępie powiem, że nie zaiskrzyło między nami.

Nie potrafiłam znaleźć w tej historii punktu zaczepienia. Wynurzenia podstarzałego faceta wspominającego swoją miłość do bałkańskiej studentki psychologii wydały mi się mało ciekawe a styl wypowiedzi męczący. Niewiele zapamiętałam z tej historii a za kilka dni całość zapewne kompletnie zatrze się w mojej pamięci.

Być może zaczęłam od złej książki, być może trzeba było sięgnąć po wczesną twórczość Pilcha. Na 'wenecjankę' trafiłam w bibliotece i po prostu postanowiłam przeczytać. Nie wykluczam ponownego spotkania z prozą tego autora, choć raczej nie będzie mi spieszno do dalszego jej zgłębiania. Na pewno chcę przeczytać dzienniki Pilcha, bo to gatunek który zawsze mnie kręcił.

Moja ocena: 2/6

autor: Jerzy Pilch
tytuł: Portret młodej wenecjanki
wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
liczba stron: 188


Katarzyna Berenika Miszczuk - Szeptucha [Kwiat Paproci #1]

Katarzyna Berenika Miszczuk - Szeptucha [Kwiat Paproci #1]


Prosto ze świata barwnej i egzotycznej mitologii hinduistycznej przeniosłam się na bardziej rodzime tereny a to za sprawą pierwszego tomu cyklu Kwiat Paproci autorstwa Katarzyny Bereniki Miszczuk.

"Szeptucha" to historia Gosławy Brzózki, świeżo upieczonej absolwentki Uniwersytetu Medycznego, która zgodnie z tradycją przed rozpoczęciem praktyki lekarskiej musi odbyć roczny staż u wiejskiej szeptuchy. Na co Gosia oczywiście absolutnie nie ma ochoty, zwłaszcza że nie wierzy w żadne wiejskie zabobony a wizja zbierania leczniczych ziółek w pełnym czyhających na nią kleszczy lesie przyprawia naszą bohaterkę o gęsią skórkę. Okazuje się jednak, że szeptucha (pieszczotliwie zwana przez Gosię Babą Jagą) jest całkiem sympatyczna a na dodatek we wsi pojawił się zabójczo przystojny uczeń miejscowego kapłana, co osładza Gosi męki związane z praktyką...

O czymś zapomniałam? Ach tak, bo może nie domyśliliście się tego z powyższego streszczenia ale akcja powieści dzieje się we współczesnej Polsce tyle że.... alternatywnej. Bo okazuje się, że król Mieszko I wcale nie przyjął chrztu a całe stulecia później Polska (przy normalnym rozwoju technologiczno-naukowym) nadal jest krajem pogańskim, gdzie obowiązuje wiara w słowiańskie bóstwa.

Co z tego wyszło? Arcyprzyjemna "słowiańska komedia", pełna zabawnych dialogów, ciapowatych bohaterów (z Gosią na czele) i komicznych zachowań czy sytuacji. To jest książka niesamowicie lekka i przyjemna w czytaniu a jednocześnie zupełnie nie roszcząca sobie praw do bycia nie wiadomo jakich lotów literaturą. Po prostu rozrywka w czystej postaci.

Podobało mi się szalenie! Humor wylawający się z kart "Szeptuchy" jest dokładnie takim rodzajem humoru, który lubię (a niestety w z wiekiem coraz mniej rzeczy mnie śmieszy...) a i cała słowiańska otoczka nie tylko bardzo przypadła mi do gustu ale i rozbudziła apetyt na dalsze zgłębianie motywu wierzeń słowiańskich w literaturze (podczas następnej wizyty w domu rodzinnym koniecznie muszę drapnąć z regału "Starą Baśń"!).

Na koniec dodam jeszcze, że czytanie "Szeptuchy" w komunikacji miejskiej grozi niekontrolowanymi wybuchami śmiechu (a w konsekwencji dziwnymi spojrzeniami współpasażerów) a tak zwane "momenty" (scena kąpieli nago w jeziorze) mogą sprawić, że przegapicie autobus na przystanku, jak mnie się zdarzyło.... 😉😊

Moja ocena: 5/6

autor: Katarzyna Berenika Miszczuk
tytuł: Szeptucha [cykl Kwiat Paproci Tom 1]
wydawnictwo: W.A.B.
liczba stron: 352
Maja Lidia Kossakowska - Bramy Światłości

Maja Lidia Kossakowska - Bramy Światłości


Są takie książki, które przyciągają nas do siebie w jakiś tajemniczy i niewytłumaczalny sposób. Czasem wystarczy jedno spojrzenie na okładkę, by dany tytuł prześladował nas przez kilka dni, nie pozwalał o sobie zapomnieć, krzyczał do nas ze sklepowych regałów, wyciągał do nas ręce z rozdzierającym krzykiem "Kup mnie! Nie zawiedziesz się!". Po przeczytaniu opisu na okładce wpadłam po uszy, spać po nocach nie mogłam. Klamka zapadła. Będąc przy najbliższej okazji w księgarni bez mrugnięcia okiem kupiłam książkę po cenie okładkowej.

Tak w moim życiu pojawiły się "Bramy Światłości".

To moja pierwsza książka autorstwa Mai Lidii Kossakowskiej, nigdy wcześniej nie miałam przyjemności czytać nic z jej dorobku, choć nazwisko to przewijało się tu i ówdzie i próbowało mnie do siebie przyciągnąć. I dobrze, że w końcu się udało, bo twórczość pani Mai zdaje się być moim wielkim tegorocznym odkryciem literackim!

"Bramy Światłości" należą do cyklu Zastępów Anielskich ale znajomość wcześniejszych tomów nie jest konieczna, ponieważ mamy tutaj do czynienia z zupełnie nową historią. Ogniwem łączącym są bohaterowie. Jeśli ktoś czytał "Żarna Niebios", "Siewcę Wiatru" czy "Zbieracza Burz" z pewnością dostrzega więcej smaczków niż czytelnik, który po raz pierwszy styka się ze Skrzydlatymi, bo zna przeszłość bohaterów.

Ale przejdźmy do treści:
Po nagłym odejściu Pana regentem Królestwa został Gabriel, który z pomocą kilku skrzydlatych braci usiłuje utrzymać w tajemnicy, że tron Jasności jest pusty. Kiedy z jednej ze swoich wypraw badawczych wraca Sereda, uczona Świetlista i informuje, że najprawdopodobniej odkryła miejsce bytności Pana, zostaje zorganizowana ekspedycja badawcza mająca na celu sprawdzenie, czy Pan faktycznie przebywa w Strefach Poza Czasem czy też jest to jedynie pułapka Antykreatora, pana złych mocy. Przywódcą wyprawy zostaje Daimon Frey, Tańczący na Zgliszczach, który nie za bardzo potrafi dogadać się z Seredą...

Jestem tak zachwycona tą prozą, że aż nie wiem, od czego zacząć moje peany! Może od tego, że jestem absolutnie zakochana i odurzona tym, co Maja Lidia Kossakowska skrywa w swoim umyśle a a konkretnie rozbuchaną wyobraźnią i równie nieposkromionym językiem. Światy, które kreuje autorka zapierają dech w piersiach a styl, jakim są opisane powala na kolana. W tym miejscu muszę jednak wskazać na jeden - jakże bolesny dla mnie fakt. To nie jest proza dla każdego. Styl jest na tyle charakterystyczny, że albo pokocha się go od pierwszego zdania albo znienawidzi. Dla wielu czytelników będzie to przykład czystego grafomaństwa i spowoduje natychmiastowy odruch wymiotny zakończony rzuceniem powieści w kąt. I ja to rozumiem. Nie wszyscy muszą wszystko lubić. Ja jednak pokochałam tę prozę całym sercem, idealnie rezonuje z moim postrzeganiem świata i poczuciem humoru, jest tak bardzo "moja".

W "Bramach Światłości" autorka przenosi swoich skrzydlatych bohaterów do oszałamiająco barwnego i magicznego świata hinduskich wierzeń i mitów. To właśnie te egzotyczne krainy przemierzają członkowie ekspedycji w poszukiwaniu Jasności a wraz z nimi i czytelnik, odurzony mnogością bóstw, krajobrazów i obyczajów. Na końcu książki znajduje się glosa z alfabetycznie ułożonymi terminami z mitologii hinduskiej, ułatwiająca orientację w tym mało znanym dla nas świecie.

Czy powieść, nad którą tak pieję z zachwytu posiada jakieś wady? Nie da się ukryć, że tak. Przyznaję bez bicia, że ilość scen walki była dla mnie zdecydowanie zbyt duża, czego konsekwencją było ostudzenie mojego początkowego zapału do czytania "Bram Światłości" o każdej porze dnia i nocy. W pewnym momencie robi się nieco nudnawo i przewidywalnie - wystarczy, że ekspedycja trafi do nowej krainy i właściwie od razu wiadomo, że trzeba będzie z kimś walczyć. Wolałabym aby Kossakowska inaczej rozwiązała problem "trudności na szlaku". 

Podczas czytania przez cały czas nie opuszczała mnie myśl, że byłby z tej powieści świetny serial - pod warunkiem jednak że nie kręciliby go Polacy. 😉

"Bramy Światłości" to moja pierwsza kandydatka do miana 'Książki Roku' i choć zdaję sobie sprawę, że nie wszystkim przypadnie ona do gustu, to mino wszystko polecam bardzo mocno!!! 

Moja ocena: 6/6
 
autor: Maja Lidia Kossakowska
tytuł: Bramy Światłości. Tom 1
wydawnictwo: Fabryka Słów
liczba stron: 512
Anna Ciesielska - Filozofia zdrowia

Anna Ciesielska - Filozofia zdrowia


Od kilku tygodni odkrywam zupełnie nowe dla mnie lądy. Przenoszę się czytelniczo do starożytnych Chin, gdzie pani Anna Ciesielska wprowadza mnie w fascynujący świat Tradycyjnej Medycyny Chińskiej i zasad Pięciu Przemian wywodzących się z filozofii Tao. Temat ten interesuje mnie od wielu lat, choć dopiero od niedawna postanowiłam zająć się nim bardziej serio.
Nie spieszę się z lekturą książek pani Anny, powoli chłonę ogrom wiedzy, starając się dokładnie wszystko zrozumieć. Każdy wieczór zamienia się w niesamowitą przygodę a ja z dziecięcą niemal radością chłonę wszystkie nowe informacje. Cieszy mnie możliwość rozwoju, samokształcenia. Zawsze lubiłam zdobywać nową wiedzę, 'dokarmiać' umysł.

W tradycyjnej medycynie chińskiej profilaktyka zdrowia polega przede wszystkim na utrzymaniu prawidłowego krążenia energii chi w kanałach akupunkturowych. Można tego dokonać albo poprzez zabiegi akupunktury albo znacznie prościej - spożywając odpowiednie posiłki przygotowane według reguł Pięciu Przemian.
 
Teoria Pięciu Przemian jest absolutnie fascynująca, to nie tylko zasady odnoszące się do pożywienia, teoria ta znajduje swoje potwierdzenie także w przyrodzie i jej zmianach, w ludzkiej anatomii a nawet w psychologii i emocjach (pani Ciesielska powoli pisze czwartą książkę poświęconą emocjom według Pięciu Przemian właśnie). 

W swojej pierwszej książce Anna Ciesielska w bardzo przejrzysty sposób wyjaśnia czytelnikowi zasady działania Pięciu Elementów oraz opisuje czynniki wpływające na równowagę energii jin-jang w organiźmie ludzkim. Wyjaśnia funkcje głównych narządów według filozofii taoistycznej, powiązania między nimi oraz wpływ natury (energii) pożywienia na ich funkcjonowanie.

Po wprowadzeniu czytelnika w zasady działania Pięciu Przemian autorka przechodzi do opisu najczęstszych chorób i dolegliwości w odniesieniu do zaburzeń przepływu energii oraz do charakterystyki poszczególnych produktów spożywczych i ich natury. Na koniec autorka serwuje nam sporo przepisów kulinarnych na potrawy przygotowane zgodnie z zasadą Pięciu Przemian a więc zrównoważone energetycznie.

Bardzo zdziwiły mnie opinie innych recenzentów, jakoby była to pozycja skomplikowana i trudna do zrozumienia. Oczywiście wiele zależy tu od oczytania danej osoby, od wiedzy jaką posiada w danym temacie, jednak ja nadal obstaję przy tym, że książka napisana jest prosto i przejrzyście, co nie znaczy, że nie wymaga odrobiny umysłowego zaangażowania od czytelnika.

Dla mnie była to bardzo odświeżająca umysł lektura, zwłaszcza że stoi w opozycji do popularnych i zalecanych w dzisiejszych czasach diet i zupełnie inaczej podchodzi do profilaktyki zdrowia. Niektóre zalecenia pani Ciesielskiej mogą budzić zdziwienie a nawet kontrowersje, zawsze idzie jednak za nimi logiczna argumentacja i powoływanie się na oddziaływanie klimatu, w którym żyjemy. Część zasad charakterystycznych dla odżywiania według Pięciu Przemian stosuję właściwie od zawsze, tak jakby mój organizm sam dawał mi znaki, co jest dla niego korzystne a co nie.

"Filozofia zdrowia" całkowicie skradła mi serce i duszę, z całą pewnością znajdzie się w pierwszej piątce najlepszych lektur tego roku. Polecam bardzo!

Moja ocena: 6/6

autor: Anna Ciesielska
tytuł: Filozofia zdrowia
wydawnictwo: ANNA
liczba stron: 248
Anna Bikont, Joanna Szczęsna - Pamiątkowe rupiecie. Biografia Wisławy Szymborskiej

Anna Bikont, Joanna Szczęsna - Pamiątkowe rupiecie. Biografia Wisławy Szymborskiej


Powiem wprost - poezja Wisławy Szymborskiej nigdy nie należała do kręgu moich literackich zainteresowań. Nie wzbudzała mojego zachwytu, nie poruszała ukrytych strun w duszy, nie 'czułam' jej zupełnie. Przemawiały do mnie raptem pojedyncze frazy, akapity, jedna myśl ciekawie uchwycona w słowa. Jakże się więc cieszę, że zupełnie przypadkowo świat Wisławy Szymborskiej uchylił przede mną swe wrota. Ach, jak ja kocham za to literaturę! Za te nieoczekiwane momenty olśnień, przez przypadek pojawiające się w naszym życiu postaci i fabuły, które zostają już z nami na zawsze! Bo właśnie w taki sposób osoba Wisławy Szymborskiej pojawiła się niedawno w moim życiu - nie poezja (choć ta po części oczywiście też) ale właśnie sama postać poetki, której życie i osobowość wprawiły mnie w niepohamowany zachwyt.
Anna Bikont i Joanna Szczęsna wykorzystując wieloletnią znajomość z poetką stworzyły biografię-nie-biografię, która nie mieście się w sztywnych ramach gatunku. Napisały opowieść o wspaniałym człowieku, pisaną z wielkiej sympatii i prosto z serca. Jest tu wiele z gawędy i wspomnień, nie tylko autorek ale także osób przez lata związanych z Szymborską czy to zawodowo czy prywatnie. 
Początkowe rozdziały skupiają się na próbie chronologicznego uchwycenia życia przyszłej noblistki, poczynając od narodzin, poprzez liczne przeprowadzki rodziny, ukończenie szkół, pierwszą pracę i nieśmiałe próby literackie. Dopiero w drugiej połowie książki autorki odchodzą od chronologii na rzecz tematycznego podziału opisywanych sfer życia.
Całą sobą zachwyciłam się osobowością Szymborskiej. Jej ironicznym poczuciem humoru, łagodnością, skromnością a nawet (a może przede wszystkim!) różnymi dziwactwami! Wyklejanki wysyłane przyjaciołom i znajomym z różnych okazji, radocha z robienia sobie zdjęć pod tablicami miejscowości o kuriozalnych/śmiesznych nazwach, organizowanie wśród przyjaciół tzw. "loteryjek", w których jeden z zaproszonych na kolację gości wygrywał jakiś kiczowaty przedmiot z kolekcji poetki czy doszukiwanie się motywów z greckiej mitologii w serialu "Dynastia" - no jak tu nie kochać osoby o takich zainteresowaniach?
Pierwsze rozdziały, w których czytelnik poznaje historię rodziny Szymborskiej a zwłaszcza jej ojca, Wincentego Szymborskiego, który był zarządcą dóbr ziemskich hrabiego Zamoyskiego (Tak! Tego Zamoyskiego!) czytałam z wypiekami na twarzy. Dla mnie jako miłośniczki historii oraz życia literackiego Tatr i Zakopanego była to nie lada gratka. Największą radochę miałam jednak podczas czytania rozdziałów poświęconych wyklejankom do przyjaciół czy wyliczaniu różnego rodzaju dziwactw poetki, choć moim zdaniem i tak nic nie przebije rozdziału poświęconemu Michałowi Rusinkowi, wieloletniemu sekretarzowi poetki, gdzie podczas czytania nieomal przez cały czas płakałam ze śmiechu.
I oczywiście napaliłam się teraz na "Lektury nadobowiązkowe" oraz "Rymowanki dla dużych dzieci". Poezja jeszcze będzie musiała poczekać.
Z całego serca polecam Wam biografię-gawędę duetu Bikont-Szczęsna, nawet jeśli nie jesteście miłośnikami poezji! Szymborska zachwyci Was jako człowiek, jestem tego pewna. Kandydatką do miana książki roku ta pozycja może nie jest, ale z całą pewnością znajdzie się w pierwszej dziesiątce the best of the best.

Moja ocena: 6/6 

autor: Anna Bikont, Joanna Szczęsna
tytuł: Pamiątkowe rupiecie. Biografia Wisławy Szymborskiej
wydawnictwo: Znak
liczba stron: 576

Elżbieta Jackiewiczowa - Tancerze

Elżbieta Jackiewiczowa - Tancerze


Ciągnie mnie w te wakacje do literatury popularnej w czasach PRL-u, przetrząsam półki z książkami w bibliotece i rodzinnym domu i po każdej wizycie wracam do siebie z jakąś wyłowioną perełką.
Ostatnio przeczytałam "Tancerzy" Elżbiety Jackiewiczowej, książkę dla młodzieży, która ukazała się drukiem na początku lat 60-tych XX wieku.

Jest to opowieść o grupie przyjaciół/znajomych tuż po maturze, wkraczających w dorosłe życie, próbujących zrzucić pęta domowego reżimu, przeciwstawiający się zastanej rzeczywistości, konwenansom, obłudzie życia społecznego. Oprócz problemów typowych dla wieku bohaterów Jackiewiczowa genialnie wplata w fabułę tło społeczno-obyczajowe czasów PRL oraz zwraca uwagę na różnice w statusie ekonomicznym przyjaciół. Ta książka to kopalnia wiedzy na temat życia w tamtych czasach, choć obawiam się, że współczesna młodzież będzie mocno kręcić nosem podczas czytania, bo nie da się ukryć, że to powieść, która mocno trąci myszką, także w sferze dialogów.


Jestem zdania, że warto się nieco pomęczyć ze stylem i mimo wszystko dać szansę "Tancerzom", zwłaszcza, że w kwestii konfliktów na linii nastolatek - rodzice niewiele się przez te dziesięciolecia zmieniło i wiele młodych czytelników może odnaleźć się wśród problemów dotykających Urszulę, Magdę, Pawła, Teresę, Krzysztofa czy Jadwigę. To ludzie z krwi i kości, zaangażowani myślowo i uczuciowo, ambitni, mocno reaktywni. Zdziwiło mnie także, że jak na powieść peerelowską bardzo dużo tu seksu, fizyczności.

Moja ocena: 4/6

autor: Elżbieta Jackiewiczowa
tytuł: Tancerze
wydawnictwo: Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza 1972r
liczba stron: 256   
Eustachy Rylski - Po śniadaniu

Eustachy Rylski - Po śniadaniu


Uwielbiam czytać o czytaniu! Fascynują mnie opowieści innych ludzi (zwłaszcza pisarzy!) o tym, co czytają, jakie książki miały wpływ na ich światopogląd, których autorów podziwiają i dlaczego.

W krótkim zbiorze "Po śniadaniu" Eustachy Rylski przedstawia 'siedmiu wspaniałych': autorów, którzy na różnych etapach jego życia fascynowali go i stanowili światopoglądowy kierunkowskaz. Od razu przyznam, że część nazwisk jest mi obca. Zupełnie nie wiem, kim był Andre Malraux, Aleksandra Błoka i Iwana Turgieniewa kojarzę tylko z nazwiska. Hemingway'a, Iwaszkiewicza, Camusa i Capote czytałam ale żaden z tych autorów nie skradł mi duszy.

Niestety wywody pana Rylskiego zupełnie do mnie nie trafiły. Pomijam już fakt, że pisze o postaciach, które nigdy nie były dla mnie ważne ale robi to też w sposób, który mnie jako czytelnika odpycha. To jest bardzo męska proza, afirmująca męską literaturę. Momentami Rylski używa bardzo dosadnego, wulgarnego wręcz języka. To nie jest styl pisania, który akceptuję.

Po lekturze zbiorku nabrałam mimo wszystko ochoty, aby odświeżyć sobie opowiadania Iwaszkiewicza ("Panny z Wilka" oraz "Brzezinę") a także "Dżumę" Alberta Camusa (przywiozłam już nawet stary egzemplarz z domu rodzinnego!).

Moja ocena: 2/6

autor: Eustachy Rylski 
tytuł: Po śniadaniu
wydawnictwo: Wielka Litera
liczba stron: 168


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Copyright © 2009-2017 Zacisze Literackie , Blogger