Mary Shelley - Frankenstein

Mary Shelley - Frankenstein


W tym miesiącu mija dwieście lat od pierwszego wydania jednej z najsłynniejszych powieści grozy w historii literatury a ponieważ książka ta niestety nie doczekała się recenzji dwa lata temu kiedy ją czytałam, uznałam, że teraz jest odpowiedni moment aby napisać kilka słów o moich wrażeniach.

Historia powstania “Frankensteina” jest dobrze znana w kręgach miłośników literatury. Lato 1816 roku nie rozpieszczało cudną pogodą. Jedną z konsekwencji wybuchu wulkanu Tambora w Indonezji było wielomiesięczne krążenie w atmosferze drobnego pyłu, który ograniczał natężenie promieniowania słonecznego dochodzącego do powierzchni Ziemi. Odnotowano wówczas obniżenie się temperatur i spadek plonów w Europie i Ameryce Północnej. Rok ten przeszedł do historii pod nazwą „Roku bez lata”.

Kiedy więc w czerwcu 1816r grupa przyjaciół podróżująca wzdłuż brzegów Jeziora Genewskiego śladami Jana Jakuba Rousseau, zaczyna się nieco nudzić wieczorami ze względu na brzydką pogodę, gospodarz willi, w której mieszkają czyli Lord Byron proponuje aby każdy z uczestników wymyślił historię z dreszczykiem. Osiemnastoletnia wówczas Mary Shelley, śni nocą sen o człowieku-monstrum poskładanym z kawałków, który pod wpływem tajemniczej maszyny nagle ożywa. Tak rodzi się pomysł najpierw na opowiadanie a potem, po namowach męża (poety Percy’ego Shelleya) na powieść pod wiele mówiącym tytułem „Frankenstein czyli współczesny Prometeusz”.

Nie będę się zagłębiać w analizę tekstu i występujące w nim motywy. Kto ma ochotę dowiedzieć się nieco więcej na ten temat, na pewno znajdzie w czeluściach Internetu mnóstwo opracowań „Frankensteina”. Ja chciałabym za to podkreślić jak bardzo się cieszę, że wreszcie udało mi się poznać książkowy pierwowzór znanej mi tylko z kinematografii historii doktora Wiktora Frankensteina i jego monstrum. I możecie mi wierzyć na słowo: jeśli twierdzicie, że znacie opowieść o Frankensteinie, bo widzieliście kilkanaście filmów na podstawie książki, to znaczy że nie znacie jej w ogóle.

Podczas gdy kino skupia się przede wszystkim na wywołaniu w widzu poczucia grozy i przerażenia, powieść oferuje znacznie głębszy wgląd nie tylko w życie i motywy kierujące działaniem bohaterów ale i w kwestie etyki i moralności, przede wszystkim dotyczące pytania jak daleko może posunąć się naukowiec w swoich badaniach oraz czy mamy prawo bawić się w boga?

Książka jest tak odmienna od tego, co przyzwyczailiśmy się widzieć na ekranie, że naprawdę warto ją poznać. Jeśli nie czytaliście "Frankensteina", gorąco zachęcam by to zmienić! 

Moja ocena: 4,5/6

autor: Mary Shelley
tytuł: Frankenstein czyli współczesny Prometeusz

tytuł oryginału: Frankenstein or the modern Prometheus
tłumaczenie: Paweł Łopatka
wydawca: Madiasat Poland (kolekcja Gazety Wyborczej)
liczba stron: 251
Z wizytą u Kornela Makuszyńskiego

Z wizytą u Kornela Makuszyńskiego


Zapraszam dziś wszystkich, którzy lubią buszować po zakamarkach domów słynnych ludzi na wizytę u jednego z moich ulubionych pisarzy dla dzieci i młodzieży - do mieszkania Kornela Makuszyńskiego w Zakopanem.
Muzeum mieści się w willi „Opolanka” przy ul. Tetmajera 15, gdzie państwo Makuszyńscy początkowo pomieszkali w czasie letnich i zimowych pobytów w Zakopanem, a gdzie po drugiej wojnie osiedlili się na stałe.

Obowiązkowy muzealny fashion hit - materiałowe ciapcioszki
Biurko pisarza

Zbliżenie na rękopis Makuszyńskiego

Chętnie tropię ślady życia literackiego w Zakopanem, właściwie co roku podczas urlopu w górach staram się odwiedzić miejsca związane z życiem kulturalnym w okresie międzywojennym. Wizyta w domu Makuszyńskiego była moim marzeniem, które udało się spełnić w 2015 roku. Była to dla mnie magiczna i wzruszająca chwila.





 
Zbiory Muzeum obejmują nie tylko księgozbiór złożony z kolejnych wydań utworów pisarza, rękopisy samego Makuszyńskiego, zbiór listów od wybitnych postaci sceny kulturalnej i politycznej, korespondencję od czytelników, wycinki prasowe i zbiór fotografii ale także liczne dzieła sztuki (obrazy i rzeźby) znanych polskich artystów, projekty ilustracji do książek Makuszyńskiego, zabytkowe meble w stylu biedermeier, miniatury, dawną tkaninę artystyczną (dywan wschodni, modlitewnik perski, parawan japoński) czy liczne dzieła dawnej sztuki użytkowej jak lampy, zegary, szkło polskie i francuskie, porcelana chińska, angielska, saska, miśnieńska.


Tarczy mojej podstawówki niestety nie znalazłam...

Makuszyński zmarł 31 lipca 1953 r. i został pochowany na zabytkowym Starym Cmentarzu na Peksowym Brzyzku. Na jego grobie zawsze pełno jest zniczy, kwiatów, szkolnych tarcz czy zabawek - pamiątek zostawionych przez młodszych i starszych czytelników. Bardzo wzruszająca była dla mnie scena, kiedy malutka dziewczynka, która nie miała ze sobą żadnych kwiatków, zebrała kilka kolorowych liści i położyła na grobie taki jesienny bukiecik.





Maska pośmiertna Makuszyńskiego

Na małym ekranie: Elementary (2012 - 2018)

Na małym ekranie: Elementary (2012 - 2018)



Rozpoczynam dzisiaj nową serie na blogu dotyczącą seriali, które lubię i polecam. Na pierwszy ogień idzie jeden z moich najukochańszych seriali o jednym z najsłynniejszych detektywów na świecie.

Oglądać „Elementary” zaczęliśmy z Lubym zupełnym przypadkiem. Podczas urlopu w górach zastanawialiśmy się któregoś wieczora, co by tu obejrzeć przed snem i wtedy Luby powiedział, że ma na pendrivie jakiś serial ściągnięty kiedyś dla koleżanki z pracy, która jest fanką „Elementary”. Obejrzeliśmy pierwszy odcinek i wpadliśmy po uszy. A przynajmniej ja wpadłam, bo nie chciałam już oglądać niczego innego.

„Elementary” to bardzo współczesne spojrzenie na historię Sherlocka Holmesa (świetny w tej roli Johnny Lee Miller). Akcja dzieje się obecnie w Nowym Jorku, gdzie Sherlock Holmes, po terapii odwykowej od narkotyków zatrudnia byłą lekarkę Joan Watson (Lucy Liu) w charakterze osoby pilnującej, aby nie powrócił do nałogu. Z czasem zaczyna uczyć ją fachu detektywa i razem nawiązują współpracę z nowojorską policją pomagając im rozwiązywać zagadki kryminalne.

Co mnie tak zachwyca? Właściwie wszystko. Uwielbiam wysoki poziom zagadek, które ma do rozwikłania duet detektywów. Uwielbiam historie z życia prywatnego tej dwójki oraz ich przyjaciół, które ciągną się w tle przez wszystkie sezony. Uwielbiam grę z konwencją i oryginalne pomysły na przedstawienie znanych wątków z opowiadań Arthura Conan Doyla (np. Watson jest tu kobietą, podobnie zresztą Moriarty).

Poza tym uważam, że to serial z najlepszą czołówką ever! Uwielbiam i muzykę i obraz, przez całe pięć sezonów patrzyłam na nią jak zahipnotyzowana!


Dzięki temu serialowi polubiłam Lucy Liu, za którą wcześniej jakoś nie przepadałam. Poza tym jako kobiecie sprawia mi ogromną przyjemność patrzenie na stroje granej przez nią postaci. Jestem wielką fanką stylu Joan Watson, czasem patrząc na nią mam skojarzenia z Wendy z bloga Wendy’s Lookbook (ale to chyba przede wszystkim przez typ urody obu pań).

Nie wszystkie sezony są tak samo interesujące i choć poziom zagadek do rozwikłania cały czas utrzymuje wysoki poziom, to czasem wątki prywatno-poboczne nieco kuleją. Najsłabszy według mnie był sezon piąty z wątkiem Shinwella rozpracowującego swój były gang narkotykowy. Mam nadzieję, że w sezonie szóstym scenarzyści wrócą do formy, zwłaszcza, że zapowiedziany w ostatnim odcinku motyw siostry Sherlocka zapowiada się bardzo obiecująco.

Do chwili obecnej ukazało się pięć sezonów, w przygotowaniu jest szósty. Czekam na niego z wielką niecierpliwością!
Eliza Mórawska - White Plate. Na zdrowie

Eliza Mórawska - White Plate. Na zdrowie


Nie lubię gotować. W ogóle nie lubię przygotowywać jedzenia, obojętnie czy chodzi o gotowanie, smażenie, pieczenie czy robienie zwykłych kanapek. Już na samą myśl, że muszę sobie zrobić coś do jedzenia, wpadam w stan przygnębienia. Być może dlatego mam tak gigantyczne problemy z trawieniem. Nie chce mi się zrobić porządnego, zdrowego posiłku, który nie będzie zawierał składników, które mi szkodzą. Zamiast tego jem co popadnie albo co akurat jest w lodówce, co często kończy się wybuchem bomby w moim żołądku.

Chciałabym w tym roku zmienić ten stan rzeczy. Postanowiłam zmusić się do przygotowywania sobie dwa-trzy razy w tygodniu lekkich i prostych posiłków, które po pierwsze starczą mi co najmniej na dwa dni i po drugie nie będą zawierały składników, których mój organizm nie toleruje (przede wszystkim kazeiny z nabiału). Pomóc w tym przedsięwzięciu mają mi liczne książki kucharskie, gromadzone przez lata i zbierające kurz na półkach… Najwyższy czas zrobić z nich użytek!

Na pierwszy ogień idzie książka znanej blogerki Elizy Mórawskiej „White Plate. Na zdrowie”. O istnieniu bloga Elizy wiedziałam od dawna ale ponieważ kulinaria nie leżą w sferze moich zainteresowań, nigdy na niego nie zaglądałam. Książką jestem natomiast zachwycona i być może od czasu do czasu będę zaglądać także na bloga.

Po krótkim wstępie, w którym autorka przybliża nam wydarzenia ze swojego życia, które wpłynęły na jej sposób odżywiania, przechodzimy do jeszcze krótszego rozdziału z praktycznymi poradami związanymi z przygotowywaniem posiłków oraz do zestawienia polecanych przez Elizę sprzętów kuchennych oraz składników, które zawsze warto mieć w kuchni/spiżarni. Kolejne rozdziały to już konkretne przepisy na śniadania, obiady i kolacje wraz z osobistymi wtrętami autorki na temat jej przyzwyczajeń, nawyków czy drobnych przyjemności związanych z danym posiłkiem.

To, co najbardziej zachwyca w tej publikacji to szata graficzna. Stylistyka zdjęć jest niezwykle spójna i odzwierciedla ogólny koncept prezentowanych potraw: ma być swojsko, tradycyjnie, prosto. Dominuje styl rustykalny i powrót do natury, czego symbolem są ręcznie wytwarzane ceramiczne naczynia, metalowe kubki, bogato zdobione sztućce rodem z pchlich targów. Nawet ubrania, w których pozuje Eliza są spójne z ogólną koncepcją – są wykonane z naturalnych materiałów jak bawełna, len czy wełna. Poza tym sporo tu drewna oraz roślin.

„White Plate. Na zdrowie” nie jest efektem kolejnej mody żywieniowej wymyślonej przez marketingowe machiny przemysłu spożywczego i farmaceutycznego. Jest powrotem do korzeni, do tego, co proste, naturalne i najlepiej nam służące. Eliza wspomina czasy swego dzieciństwa, które przypadło na lata 80-te XXw. czyli okres sprzed rewolucji żywieniowej i mody na produkty silnie przetworzone, wspomina także swoje wizyty u lekarza TMC (tradycyjnej medycyny chińskiej) i jego wpływ na postrzeganie przez nią roli żywienia. Nasze nawyki żywieniowe powstały przecież w odpowiedzi na klimat, w jakim żyjemy i powinny być do niego dostosowane (o czym ciągle przypomina także Anna Ciesielska, moje guru jeśli chodzi o Kuchnię PP).

Bardzo odpowiada mi także styl wypowiedzi autorki. Nie jest nachalny, brak tu tonu osoby wszystkowiedzącej. Eliza opowiada, co się sprawdziło u niej a co czytelnik być może będzie chciał wypróbować. Nie mówi: musisz to mieć, musisz to kupić, tego używać. Zamiast tego proponuje, pokazuje, podpowiada ale ostateczną decyzję zostawia czytelnikowi.

Jestem zachwycona tą książką. Podoba mi się w niej absolutnie wszystko. Piękna szata graficzna, miły w dotyku papier a przede wszystkim niezbyt skomplikowane przepisy ze swojskich składników sprawiają, że z całą pewnością „White Plate. Na zdrowie” nie będzie się już kurzyć na półce tylko codziennie towarzyszyć mi w kuchni i motywować do smacznego i zdrowego gotowania.

Moja ocena: 6/6

autor: Eliza Mórawska
tytuł: White Plate. Na zdrowie

wydawca: Wydawnictwo Zwierciadło
liczba stron: 232






Lucy Maud Montgomery - Ania z Avonlea

Lucy Maud Montgomery - Ania z Avonlea


Nowy rok czytelniczy rozpoczynam od zrobienia pierwszego kroku w stronę realizacji jednego z moich postanowień czyli przeczytania wszystkich książek Lucy Maud Montgomery. Od ostatniej lektury powieści kanadyjskiej pisarki minęły dwa lata, najwyższa więc pora na kontynuację.

Za czasów dzieciństwa kilka razy czytałam „Anię z Zielonego Wzgórza” (choć nigdy w całości), po kolejne tomy serii jednak nigdy nie sięgnęłam. Uwielbiana na całym świecie rudowłosa sierota nigdy nie należała do grona moich ulubionych bohaterek literackich (uwielbiałam za to Emilkę). Teraz, będąc grubo po trzydziestce, nadrabiam zaległości w klasyce literatury dziecięco-młodzieżowej.

Rękopis „Ani z Avonlea” trafił do wydawnictwa już w listopadzie 1908r (dla przypomnienia: „Ania z Zielonego Wzgórza” ukazała się w czerwcu tego samego roku) ale aby nie stwarzać konkurencji dla pierwszego tomu, który nadal był absolutnym bestsellerem, zdecydowano, że kontynuacja losów Ani ukaże się drukiem dopiero we wrześniu 1909r.

Montgomery nie wierzyła, że książka może odnieść sukces. W lipcu 1909r tak pisała w liście do swojego kuzyna Murraya Macneilla: „Druga książka o Ani ukaże się we wrześniu (…). Nie będzie tak rozchwytywana jak pierwsza. Nie napisałam jej z własnej inicjatywy, powstała na zamówienie wydawcy. Nie wierzę, by książki pisane na zamówienie miały w sobie choć odrobinę świeżości.” [1]

W moim odczuciu autorka miała odrobinę racji. Czytając drugi tom przygód Ani nie mogłam pozbyć się wrażenia, że czytam zlepek wymyślonych naprędce historyjek z życia mieszkańców Avonlea. Brakowało mi lepiej przemyślanego pomysłu na fabułę, jakiegoś motywu przewodniego, spajającego wydarzenia w jedną całość. Autorka skacze z tematu na temat, czytamy trochę o pracy Ani w lokalnej szkole i przygodach związanych z niesfornymi uczniami, trochę o działalności Klubu Miłośników Avonlea, trochę o miłosnych perypetiach sąsiadów czy wychowaniu przygarniętych przez Marylę bliźniąt. Swoją drogą Tadzio jest w moich oczach potwornie irytującym i głupim dzieckiem, bardzo uprzykrzał mi lekturę i trafił do grona najbardziej nielubianych przeze mnie postaci. Poza tym jego sposób wysławiania się wydał mi się mało wiarygodny, mówi zdecydowanie jak dorosły człowiek a nie pięcio- czy sześcioletnie dziecko.

Z przykrością stwierdzam także, że Ania Shirley nadal nie zaskarbiła sobie na tyle mojej sympatii aby trafić do grona ulubionych bohaterek literackich. Wprawdzie jest już o wiele mniej gadatliwa, rozkojarzona i roztrzepana, nabrała ogłady i wydoroślała, jednak nadal żywię wobec niej bardzo ambiwalentne uczucia. Doceniam wyobraźnię, wrażliwość na piękno przyrody oraz umiejętność dostrzegania pozytywnych stron w życiu ale nadal denerwuje mnie ta jej mocno romantyczna strona. Może po prostu się starzeję😉



Jak się okazuje Lucy Maud Montgomery także nie przepadała za stworzoną przez siebie postacią. Tak pisała o niej w jednym z listów: „(…) jestem tak zmęczona tą bohaterką, iż nie potrafię dostrzec w niej i w samej książce niczego dobrego.” [2] Maud miała cichą nadzieję, że powieść nie spotka się z tak dobrym przyjęciem jak tom pierwszy, bo przerażała ją myśl o konieczności dalszego wymyślania przygód „tej wstrętnej Ani” [3].

Całe szczęście ja postanowiłam poznawać dorobek Montgomery według dat powstawania/ukazywania się utworów, więc przez jakiś czas będę mogła odpocząć nieco od Ani. Jestem wielce ciekawa jak po latach odbiorę „Kilmeny ze starego sadu”, przy której niegdyś głośno wzdychałam 😊.

Moja ocena: 4/6


[1] Mollie Gillen, Maud z Wyspy Księcia Edwarda, Wydawnictwo Literackie, str. 169

[2] ibidem, str. 166

[3] ibidem, str. 167

autor: Lucy Maud Montgomery
tytuł: Ania z Avonlea

tytuł oryginału: Anne of Avonlea
tłumaczenie: Rozalia Bernsteinowa
wydawca: Wydawnictwo Literackie
liczba stron: 304






Podsumowanie roku 2017

Podsumowanie roku 2017


Miniony rok był pod względem czytelniczym jednym z najlepszych w ciągu kilku ostatnich lat. Udało mi się przeczytać 39 książek (pełna lista do wglądu tutaj), co - biorąc pod uwagę średnią z poprzednich roczników wynoszącą mniej więcej 25-27 książek - uznaje za mój mały osobisty sukces. Warto dodać, że zdecydowana większość przeczytanych pozycji to tytuły co najmniej dobre, gniotów zaliczyłam naprawdę niewiele.

Jeśli chodzi o moje zeszłoroczne literackie wojaże to niestety nie odkryłam żadnych nowych lądów. Odwiedziłam następujące kraje (zestawienie według kraju pochodzenia autora): Polska (17 książek), USA (8), Anglia (4), Norwegia (3), Japonia (2), Austria, Czechy, Niemcy, Szwecja i Kanada (po 1 książce). Dzięki osadzeniu miejsca akcji udało mi się zwiedzić także Włochy (a konkretnie Florencję), Francję a nawet okolice podbiegunowe! Bardzo ubolewam nad tym, że moje czytelnicze wybory koncentrują się często na tym, co swojskie i znane, łatwo dostępne i popularne. W 2018r. zamierzam jednak popracować nad świadomą eksploracją nowych literackich terytoriów, poznać pisarzy pochodzących z lub opisujących życie na Bliskim Wschodzie, w Ameryce Południowej czy Afryce.

Cieszę się natomiast, że skutecznie udało mi się wprowadzić do mojego czytelniczego świata audiobooki. Wysłuchałam ich aż sześc (uważam, że jak na początek to całkiem dobry wynik) i utwierdziłam się w przekonaniu, że są doskonałym tłem do niezbyt lubianych acz koniecznych czynności jak np. sprzątanie czy prasowanie. A poza tym czasem można trafić na wspaniałe perełki, genialne interpretacje, dzięki którym nasz literacki świat przewraca się do góry nogami (Aleksandro Szwed, to o Tobie!).

Nie wyobrażam też sobie życia bez czytnika ebooków! Książek w wersji cyfrowej przeczytałam w zeszłym roku 15 (tylko o 3 mniej niż w wersji papierowej) i powoli przymierzam się do od dawno planowanego postu wychwalającego zalety czytnika.

Kolejny sukces to powrót do czytania w obcym języku. Może nie było tych książek zbyt wiele (dwie po angielsku i dwie po niemiecku) ale od czegoś trzeba przecież zacząć. Liczy się pierwszy krok, bo to on jest najtrudniejszy. Potem jest już z górki.

Pora na główną część programu! Na podium za 2017r stają:

1. Marta Kisiel „Dożywocie” – książka dzięki której aż chce się żyć plus arcygenialna interpretacja Aleksandry Szwed

2. Maja Lidia Kossakowska „Bramy Światłości” – za humor i niesamowite przygody w światach opartych na mitologii hinduistycznej

3. Maria Zdybska „Wyspa Mgieł” – za morską wodę płynąca w żyłach autorki (ale i bohaterki!) zamiast krwi i niesamowity klimat


Jak widać mój zeszły rok zdecydowanie należał do polskiej fantastyki w wykonaniu kobiet, w tym miejscu warto wspomnieć również słowiańską komedię „Szeptucha” czy niepokojące „Redlum”. W 2018r zamierzam dalej eksplorować te tereny (głównie za sprawą wydawnictwa Genius Creations). Pozostając w temacie fantastyki na wyróżnienie zasłużyło także „Miasto Kości”, na którego kontynuację będę polować w bibliotece.

Czytałam sporo o minimalizmie (Anna Mularczyk-Meyer, Joanna Glogaza) oraz zmotywowałam się wreszcie do głębszego zanurzenia się w temacie kuchni Pięciu Przemian (postać pani Anny Ciesielskiej to jedno z moich wielkich tegorocznych odkryć!). Zakochałam się w osobowości Wisławy Szymborskiej (Pamiątkowe rupiecie), wykopałam mały skarb dziewiętnastowiecznej literatury dziecięcej (Tajemnicza Gerty) oraz skakałam nocą po dachach Florencji z wampirami i odkrywałam tajemnice malarstwa Botticellego (Raven).

Rozczarowań było niewiele, największym gniotem okazał się dla mnie bestseller „Getting Things Done” oraz proza #DilerkiEmocji (Łatwopalni). O ból głowy przyprawiły mnie także dwa pierwsze tomy cyklu skierowanego do nienarodzonej córki Knausgarda ale na szczęście tom trzeci przytłumił nieco moje gorzkie żale.

Plany na 2018 rok mam całkiem ambitne. Przede wszystkim chciałabym jeśli nie przeskoczyć to przynajmniej utrzymać liczbę przeczytanych książek oraz odważyć się wypłynąć na nieznane oceany w poszukiwaniu nieodkrytych jeszcze przeze mnie literackich lądów (mój statek obrał już kurs na Pakistan!).

Marzy mi się powrót do powieści Siesickiej i Musierowicz, będę starała się znaleźć czas na przerobienie całej ich twórczości (poza książkami dla dzieci). Może udałoby się włączyć do tego planu Lucy Maud Montgomery…

Muszę zacząć zdecydowanie częściej sięgać po książki z własnych półek. Niestety w wynajmowanym obecnie mieszkaniu nie ma miejsca na trzymanie całego naszego księgozbioru. Przeczytane książki mogłabym wywozić na przechowanie do domu rodzinnego a po zakupie własnego domu przenieść je z powrotem do siebie (gdzie będzie czekał na nie osobny pokój).

Na blogu pojawi się nowa kategoria wpisów zatytułowana „kącik germanisty”. Bardzo ubolewam nad tym, że od czasu ukończenia filologii germańskiej mój kontakt z literaturą krajów niemieckojęzycznych jest znikomy, więc postanowiłam to zmienić. W notkach w tej kategorii będą pojawiać się recenzje książek autorów pochodzących z w/w krajów lub opisujących w nich życie.

Już od dawna mam też w planach podzielenie się moimi serialowymi fascynacjami, oby w tym roku wreszcie się udało.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Copyright © 2009-2017 Zacisze Literackie , Blogger