Pokazywanie postów oznaczonych etykietą krótka forma. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą krótka forma. Pokaż wszystkie posty
Karl Ove Knausgard - Zima

Karl Ove Knausgard - Zima


Pisząc o pierwszej części cyklu Cztery Pory Roku wspomniałam, że wzięłam z biblioteki część drugą czyli "Zimę" ale nie wiedziałam, czy w ogóle ją przeczytam. Z kronikarskiego obowiązku melduję więc, że wewnętrzny przymus kończenia napoczętych serii zatriumfował i tak oto mocno wynudzona i wymęczona merytoryczną pustką prozatorskich miniatur Knausgarda przebrnęłam przez "Zimę".

Wszystko co zarzucałam "Jesieni", znajdziemy także i tutaj. Spostrzeżenia autora nadal są błahe i bez polotu, choć muszę przyznać, że w tym zbiorku znalazłam jeden ciekawy tekst zatytułowany "Zima", w którym Knausgard porównuje stagnację tej pory roku ze stanem osób z chorobą alkoholową. W całym zbiorze pojawia się także sporo odniesień do mitologii germańskiej, co przypomniało mi, że już od lat miałam w planach zagłębienie się w tym temacie.

Poza tym nuuuuda. Autorem ilustracji do tej części jest Lars Lerin, jednak i tym razem to nie moja bajka.

Wzięłam z biblioteki "Wiosnę" więc pewwnie będę brnąć dalej.

Moja ocena: 1/6

autor: Karl Ove Knausgard 
tytuł: Zima

tłumaczenie: Milena Skoczko
wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
liczba stron: 276
Karl Ove Knausgard - Jesień

Karl Ove Knausgard - Jesień


Kolejny autor, z którym mam problem.

Nie czytałam chwalonego cyklu "Moja walka" ale dobiegające zewsząd pozytywne opinie skłoniły mnie do wyciągnięcia jednoznacznego wniosku: to musi być mocna i wartościowa proza. Więc gdy trafiam na bibliotecznej półce na pierwszy tom nowej serii dedykowanej nienarodzonej jeszcze córce, biorę bez zastanowienia i jeszcze tego samego dnia zaczynam czytać. I pojawia się zonk.

"Jesień" to zbiór myśli - krótkich form prozatorskich - skierowanych do córki Knausgarda, mającej się narodzić za kilka miesięcy. Cel jest dwojaki: pokazać i wytłumaczyć dziecku świat, na którym się niedługo pojawi ale przede wszystkim ma to też być rodzaj autoterapii dla autora, uchwycenie drobnych elementów codzienności i udowodnienie sobie, że warto żyć.

Problem jest natomiast taki, że myśli, które snuje Knausgard są błahe i zupełnie bez polotu. Wywoływały we mnie konsternację i zażenowanie, że w ogóle poświęcam czas na coś tak trywialnego. Tekstom brakuje nie tylko błyskotliwości, puenty ale i lekkości. Odniosłam wrażenie, że większość z nich rodziła się w bólach, została niejako wymuszona spod palców Knausgarda, który również na siłę starał się nadać swym myślom głębszy sens. Tylko czy pisanie o wymiocinach albo określanie muszli klozetowej mianem 'łazienkowego łabędzia' ma w sobie coś głębokiego? 

Jestem bardzo rozczarowana tą pozycją i uważam, że w ogóle nie powinna ukazać się w formie książki i być tak promowana (zwłaszcza przez tak poważne wydawnictwo). Dla mnie są to teksty, które mogłyby być opublikowane w formie felietonów w jakimś głupiutkim pisemku o modzie. Tam zazwyczaj można spotkać podobnie słabe teksty.

Na marginesie dodam, że zamieszczone w książce grafiki autorstwa norweskiej artystki Vanessy Baird również nie zarezonowały z moim poczuciem estetyki.

Wzięłam z biblioteki kolejny tom cyklu ale wcale nie mam ochoty go czytać.

Moja ocena: 1/6

autor: Karl Ove Knausgard 
tytuł: Jesień 

tłumaczenie: Milena Skoczko
wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
liczba stron: 240



Eustachy Rylski - Po śniadaniu

Eustachy Rylski - Po śniadaniu


Uwielbiam czytać o czytaniu! Fascynują mnie opowieści innych ludzi (zwłaszcza pisarzy!) o tym, co czytają, jakie książki miały wpływ na ich światopogląd, których autorów podziwiają i dlaczego.

W krótkim zbiorze "Po śniadaniu" Eustachy Rylski przedstawia 'siedmiu wspaniałych': autorów, którzy na różnych etapach jego życia fascynowali go i stanowili światopoglądowy kierunkowskaz. Od razu przyznam, że część nazwisk jest mi obca. Zupełnie nie wiem, kim był Andre Malraux, Aleksandra Błoka i Iwana Turgieniewa kojarzę tylko z nazwiska. Hemingway'a, Iwaszkiewicza, Camusa i Capote czytałam ale żaden z tych autorów nie skradł mi duszy.

Niestety wywody pana Rylskiego zupełnie do mnie nie trafiły. Pomijam już fakt, że pisze o postaciach, które nigdy nie były dla mnie ważne ale robi to też w sposób, który mnie jako czytelnika odpycha. To jest bardzo męska proza, afirmująca męską literaturę. Momentami Rylski używa bardzo dosadnego, wulgarnego wręcz języka. To nie jest styl pisania, który akceptuję.

Po lekturze zbiorku nabrałam mimo wszystko ochoty, aby odświeżyć sobie opowiadania Iwaszkiewicza ("Panny z Wilka" oraz "Brzezinę") a także "Dżumę" Alberta Camusa (przywiozłam już nawet stary egzemplarz z domu rodzinnego!).

Moja ocena: 2/6

autor: Eustachy Rylski 
tytuł: Po śniadaniu
wydawnictwo: Wielka Litera
liczba stron: 168


Kathy Page - Paradise and elsewhere

Kathy Page - Paradise and elsewhere



Jako że maj ustanowiony został jako 'international short story month' postanowiłam przeczytać choć jeden tom zawierający krótką formę literacką. Mój wybór padł na zbiór autorstwa Kathy Page, który mignął mi niedawno w internecie i z opisu wydał się wart zainteresowania.

Tematyka wokół której krąży Page to przede wszystkim inność i poczucie wyobcowania. Autorka wrzuca swoich bohaterów w nieznane im środowisko i jak laborantka obserwuje pod mikroskopem ich reakcje, zachowania, odczucia. Bardzo podoba mi się sposób, w jaki napisane są te opowiadania. Czytelnik ma wrażenie, że stoi gdzieś w ukryciu i z niezdrową wręcz fascynacją podgląda bohaterów w danej sytuacji. Opowiadania są bardzo klimatyczne, mroczne, niepokojące, cały czas wyraźnie można wyczuć czające się w powietrzu niebezpieczeństwo czy tragedię a to jeszcze bardziej podsyca w czytającym chęć dalszej lektury. "I like to look" mówi protagonistka jednego z opowiadań i to samo można powiedzieć o czytelniku tego zbioru - zafascynowanym tym, co widzi stojąc gdzieś z boku i niemogącym przestać 'patrzeć'.

Zbiór zawiera 14 opowiadań i jest w mojej opinii dosyć nierówny. Nie wszystkie historie mnie porwały, nie wszystkie do końca zrozumiałam, jest kilka, w których nie mogłam dopatrzeć się celu ani głębszego sensu ale znalazło się także parę perełek. Do moich faworytów należą zwłaszcza: "The Ancient Siddanese" oraz "Low Tide". Pierwsze, opisujące historię powstania pewnego starożytnego miasta, zafascynowało mnie do tego stopnia, że po jego skończeniu zaczęłam przeszukiwać internet w poszukiwaniu informacji na ten temat. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, ze takie miasto nigdy nie istniało a całość została zmyślona przez autorkę. Tym bardziej chylę czoła przed talentem pisarskim i wyobraźnią pani Page - byłam w stu procentach pewna, że to historia oparta na faktach!

Jeżeli nie straszne Wam czytanie po angielsku serdecznie polecam Wam zapoznanie się ze zbiorem "Paradise and elsewhere". Mnie styl pisania Kathy Page przekonał na tyle, że w przyszłości chętnie zapoznam się z innymi jej utworami jeśli gdzieś na takowe trafię.

Moja ocena: 4,5/6

autor: Kathy Page 
tytuł: Paradise & Elsewhere
wydawnictwo: Biblioasis
liczba stron: 128


Jakość życia. Jak być w zgodzie z samym sobą - autor zbiorowy (pod red. Piotra Żaka)

Jakość życia. Jak być w zgodzie z samym sobą - autor zbiorowy (pod red. Piotra Żaka)


Ta mini książeczka była dołączona do styczniowego numeru miesięcznika Charaktery. Kupiłam z czystej ciekawości, bo była zapowiadana jako pierwszy tom nowej serii wydawniczej skupionej na tym, co tworzy jakość naszego życia.
Całość składa się z pięciu artykułów napisanych przez osoby związane ze środowiskiem psychologów/psychoterapeutów na temat budowania jakości życia, postrzegania czym ta jakość dla nas jest. Niestety artykuły pisane są dosyć sztywnym, naukowym językiem, bez emocji a tym samym bez próby wywołania w czytelniku jakichś głębszych przemyśleń. Jedynie teksty Katarzyny Hamer oraz Jacka Krzysztofowicza (bardzo lubię jego felietony na łamach Charakterów!) czytało mi się gładko, przez resztę ledwo przebrnęłam.
Myślę, że tego typu teksty mogą zainteresować osoby po studiach psychologicznych, ewentualnie takie, które na tyle interesują się psychologią od strony naukowej, że nie straszne i nie nudne będą im przytaczane wyniki badań i sondaży czy suche opisy społecznie uwarunkowanych zachowań.
Kolejnych książek z serii nie zamierzam już kupować.

Moja ocena: 3/6

autor: zbiorowy (pod red. Piotra Żaka)
tytuł: Jakość życia. Jak być w zgodzie z samym sobą
wydawnictwo: Charaktery
liczba stron:136
Paulo Coelho - Być jak płynąca rzeka. Myśli i impresje 1998-2005

Paulo Coelho - Być jak płynąca rzeka. Myśli i impresje 1998-2005


Kto by pomyślał, że po gigantycznym rozczarowaniu "Alchemikiem" kilka lat temu zechcę jeszcze kiedykolwiek sięgnąć po twórczość Coelho! Jak widać los bywa przewrotny i podtyka czasem pod nos książki, które pozwalają spojrzeć na nielubianych autorów nieco łaskawszym okiem.

Nie, nie stałam się nagle miłośniczką tego brazylijskiego pisarza. Ale przyznać muszę, że "Być jak płynąca rzeka", zbiór krótkich tekstów publikowanych w różnych gazetach i portalach internetowych na całym świecie, dostarczył mi kilka chwil zadumy i uśmiechu. Sporo tu tekstów typowych da Coelho - płytkich, pseudofilozoficznych ale da się wyłuskać kilka perełek - opowieści trafiających do serca, wywołujących zadumę czy przynoszących ukojenie dla skołatanych myśli.

Patrzę na świat w podobny do Coelho sposób, jednak w przeciwieństwie do niego nie ubieram mojej filozofii życia w pseudointelektualne szaty. Ogólnie rzecz biorąc książkę czytało mi się przyjemnie, okazała się dobrym czytadłem do tramwaju i przede wszystkim dała mi do zrozumienia, by nie przekreślać żadnego twórcy raz na zawsze tylko przyjmować wszystko z otwartym sercem i umysłem.

Moja ocena: 4/6

autor: Paulo Coelho
tytuł: Być jak płynąca rzeka. Myśli i impresje 1998-2005
tytuł oryginału Ser como o rio que flui... 
tłumaczenie: Zofia Stanisławska-Kocińska
wydawnictwo: Świat Książki
liczba stron: 288




Banana Yoshimoto - Kitchen/Moonlight Shadow

Banana Yoshimoto - Kitchen/Moonlight Shadow


W tym tygodniu skończyłam czytać dwa opowiadania Banany Yoshimoto i nie wiem, czy będę w stanie opisać słowami mój zachwyt prozą tej japońskiej pisarki. Skradła mi serce i duszę.

Imię Banana to pseudonim artystyczny, który powstał z uwielbienia tej japońskiej pisarki dla kwiatów bananowca. Swoje pierwsze opowiadanie Mahoko Yoshimoto stworzyła w wieku 22 lat, co jest dosyć zaskakującym faktem jak na tak dojrzale piękną i przejmująco smutną opowieść.

Tematyka „Kitchen” i „Moonlight Shadow” krąży wokół samotności, żałoby i prób radzenia sobie po stracie bliskich osób. Nie ma sensu opisywać fabuł, w opowiadaniach dzieje się niewiele, o wiele ważniejszy jest panujący w nich klimat i to, co wyłania się spomiędzy czytanych wersów. Yoshimoto tworzy niesamowity klimat, kojarzy mi się on z prozą Murakamiego. Sporo tu smutku i melancholii ale cierpienie bohaterów okraszone jest szczyptą magii zaklętej w zwykłej codzienności.

Króciutkie „Moonlight Shadow” zachwyciło mnie bardziej niż „Kitchen”, wydało się się bardziej magiczne i baśniowe (może przez tzw. fenomen Tanabaty – uwielbiam takie historie wplecione w fabułę książki! 😍💖)

Najbardziej zachwycił mnie język opowiadań - prosty a mimo to niesamowicie lekki i poetycki. Yoshimoto tworzy słowami bardzo plastyczne obrazy, które zachwycają swym pięknem i melancholią. Zaznaczę jednak, że czytałam książkę po niemiecku, więc nie wiem, czy polski przekład jest równie zachwycający.

Niemieckie wydanie zawiera na końcu bardzo ciekawy esej Giorgia Amitrano, dzięki któremu czytelnik może zapoznać się z genezą twórczości Yoshimoto oraz zrozumieć jej metodę artystycznego przekazu – co ukształtowało jej sposób pisania i w kontrze do czego stoi. Dzięki temu czytelnik jest w stanie lepiej zrozumieć przedstawiony przez autorkę model rodziny, partnerstwa czy rolę kobiety w japońskim społeczeństwie.

Banana Yoshimoto to moje wielkie odkrycie literackie tego roku, z całą pewnością zapoznam się z całą jej twórczością.

Moja ocena: 6/6 

autor: Banana Yoshimoto
tytuł: Kitchen/Moonlight Shadow
tłumaczenie: Wolfgang E. Schlecht
wydawnictwo: Diogenes
liczba stron: 208 

Anna Ślęzak -Baleronowa ponad wagą

Anna Ślęzak -Baleronowa ponad wagą


Nigdy w życiu nie byłam na żadnej diecie. Fakt - nie musiałam się odchudzać, bo zawsze była ze mnie chudzina ale sprawy wagi, wyglądu itp. też nigdy specjalnie mnie nie zajmowały. W ciągu ostatniego roku przytyłam ok.10 kg i też się tym specjalnie nie przejęłam. Biorę leki, które mają wpływ na moją wagę a że najprawdopodobniej będę je przyjmować już do końca życia, to nie ma chyba sensu zawracać sobie głowę paroma fałdkami więcej. Dopóki masa mojego ciała nie przekracza stanu alarmowego (a do tego jeszcze hen daleko) w pełni akceptuję to jak wyglądam i nie myślę o żadnych dietach odchudzających, tym bardziej że lubię jeść i jestem regularnie dokarmiana przez jednego z kolegów z pracy pysznymi wypiekami jego partnerki ;-)

Książek traktujących o zmaganiach z nadprogramowymi kilogramami też nigdy nie czytałam. Ani specjalistycznych poradników ani nawet zwykłych babskich czytadełek na ten temat. Bo mnie nie interesowały.

Z dużym dystansem i nieufnością podeszłam więc do debiutu Anny Ślęzak. Spodziewałam się lekkiego czytadełka, takiego typowego 'odmóżdżacza', który przeczytam bez większego entuzjazmu i zaraz o nim zapomnę.

Jakże się myliłam!

Na blisko 200 stronach poznajemy Baleronową - sympatyczną trzydziestolatkę walczącą z nadwagą oraz dopingującego ją męża Balerona. I zanim machniecie ręką mówiąc "ale to już było" spieszę donieść, że nie jest to typowa powieść a zbiór króciutkich tekstów (felietonów?) składających się w jedną całość. Ale jak napisanych tekstów!!! Anna Ślęzak ma wybitny słuch literacki, umiejętność łączenia ze sobą słów wyciągając z nich w ten sposób drugie znaczenie i przede wszystkim ogromne poczucie humoru. Czytanie tych tekstów to sama przyjemność - są lekkie, ale nie puste. Idealne dla osób, które chcą się zrelaksować podczas lektury ale szukają czegoś z polotem.

Podobno zbiór tych tekstów składał się kiedyś na blog pani Ślęzak - nie wiem, czy autorka go zlikwidowała czy ja nie umiem go znaleźć w sieci, ale z miłą chęcią poczytałabym jeszcze o przygodach Baleronowej.

Jestem zachwycona tą uroczą książeczką - to idealna lektura na lato, do poczytania po ciężkim dniu pracy lub w przerwie na kawę. Najlepiej z ogromnym kawałkiem pysznej, kalorycznej szarlotki :)

Moja ocena: 5/6

autor: Anna Ślęzak
tytuł: Baleronowa ponad wagą
wydawnictwo: Nowy Świat
liczba stron: 200
Izabela Szolc - Naga

Izabela Szolc - Naga


To moje drugie spotkanie z twórczością Izabeli Szolc, tym razem jak najbardziej udane. Jej pseudo-kryminalna powiastka "Cichy zabójca" zupełnie nie przypadła mi do gustu, za to "Nagą" z przyjemnością pochłonęłam w ciągu kilku dni.

Jest to zbiór 10 opowiadań o kobietach i kobiecości ale kobiecości w jakże odmiennym znaczeniu od tego, z którym spotykamy się na co dzień. Kobiecość kojarzy się nam z czymś pięknym, przyjemnym, lekkim i powabnym, tymczasem Szolc zwraca naszą uwagę na ten drugi, mroczniejszy aspekt bycia kobietą - obnaża swoje bohaterki ukazując je w trudnych bądź przełomowych dla nich momentach, zagląda głęboko w ich dusze i serca w poszukiwaniu strachu, żalu, złości, nienawiści, słabości, samotności.

Mamy w tym zbiorze ciekawą paletę postaci kobiecych - żonę, która po latach dowiaduje się, że jej mąż ma dziecko jeszcze ze związku sprzed małżeństwa, kobietę w homoseksualnym związku, bojącą się o życie swej partnerki alpinistki, rozterki ciężarnej, historię dziewczyny zgwałconej w akademiku, kobietę wybierającą się lada moment na zabieg usunięcia ciąży, zakonnicę oddaną Bogu, narkomankę romansującą z własnym nauczycielem czy transseksualistę - kobietę urodzoną w ciele mężczyzny.

Wszystkie te historie obnażają kobiecą duszę, sięgają głęboko do pokładów strachu, samotności i poczucia niezrozumienia. Największe wrażenie zrobiły na mnie dwa opowiadania: napisany w formie listu do matki "Pępek", w którym bohaterka wylewa cały swój żal do matki, przez którą nigdy nie czuła się kochaną i akceptowaną. To zdecydowanie toksyczna relacja, gdzie samotnie wychowująca (niechciane?) dziecko matka znęca się nad nim i nie okazuje żadnych matczynych uczuć. Bohaterka sama będąc w ciąży boi się, że będzie dla swojego dziecka taką samą matką-potworem jak kiedyś jej własna rodzicielka była w stosunku do niej. Drugim opowiadaniem, które mnie ujęło, to wykorzystująca fragmenty "Dziennika żałoby" Marii Curie-Skłodowskiej relacja słynnej pani naukowiec po śmierci jej ukochanego męża Piotra. Skłodowska zwraca się tu bezpośrednio do zmarłego męża wspominając wspólnie spędzone lata, zarówno dobre jak i te gorsze chwile. To quasi spowiedź, która chwyta za serce.

Czytając ten tomik pomyślałam, że dobrze by było polecić go mężczyznom, ale po dłuższym zastanowieniu zaczęłam mieć wątpliwości, czy płeć brzydka będzie w stanie naprawdę zrozumieć uczucia targające bohaterkami tych opowiadań. Często się mówi, że kobiety mają o wiele bardziej skomplikowaną naturę od mężczyzn i chyba jest to prawda. "Naga" jest zbiorem zdecydowanie kobiecym i dlatego też polecam ją przede wszystkim paniom - warto zapoznać się z tą drugą, ciemniejszą stroną naszej kobiecości.

Moja ocena: 4,5/6

autor: Izabela Szolc
tytuł: Naga
wydawnictwo: Amea
liczba stron: 156

Eileen Chang - Czerwona róża, biała róża

Eileen Chang - Czerwona róża, biała róża



Zbiór opowiadań chińskiej autorki Eileen Chang został wydany w WAB-owskiej serii "Nowy Kanon" przygotowywanej na podstawie listy wartościowych książek według New York Rewiev Books. Nie wiem, czy nyrb jest godnym uwagi źródłem inspiracji (nigdy nie miałam z nim do czynienia) ale cieszę się, że WAB postanowiło spopularyzować u nas tę chińską pisarkę i to od razu wydając ją w serii, której nazwa wskazuje na tytuły tylko wartościowe, bo te opowiadania naprawdę na to zasługują.

Nazwisko Eileen Chang znałam do tej pory tylko z (rewelacyjnego swoją drogą) filmu Anga Lee "Ostrożnie, pożądanie" nakręconego na podstawie opowiadania Chang o tym samym tytule. I teraz szukam go w mojej bibliotece, bo po lekturze zbioru "Czerwona róża, biała róża" jestem tak zachwycona twórczością chińskiej pisarki, że chciałabym przeczytać wszystko, co napisała.

Jest to zbiór troszkę nierówny, nie wszystkie zawarte w nim opowiadania są tak samo dobre, ale nie ma też i takich kompletnie złych. Zdecydowanie najlepsze jest moim zdaniem opowiadanie tytułowe, "Złote kajdany" oraz "Miłość w pokonanym mieście".

Chang opisuje świat, którego już nie ma. Wartości i zasady, tradycje i konwenanse, którymi już dawno nikt się nie przejmuje. Zdziera maski, za którymi tak lubią skrywać się Chińczycy, wnika w głąb ich serc i umysłów, obnaża strach, obłudę, chciwość czy egoizm. Ukazuje ludzi w codziennych sytuacjach ale i w intymnych czy przełomowych da nich momentach.

Najważniejszy w tych opowiadaniach jest jednak język, bardzo sugestywny i ostry, tnący ukazaną rzeczywistość jak brzytwa. Opisy przestrzeni są dopracowane w każdym detalu, bardzo plastyczne. Czytając książkę widzi się przed oczyma całą scenerię, zupełnie jak w filmie.

Ważną rolę odgrywają też dialogi - pełne niedomówień i przemilczeń, doskonale obrazujące trud, z jakim przychodzi bohaterom się porozumieć. Stąd też przerażająca samotność tych ludzi, w nieporadny sposób krzyczących ku innym: zauważ mnie, zrozum, doceń.

To literatura najwyższych lotów, nie przegapcie jej!

Moja ocena: 6/6

autor: Eileen Chang
tytuł: Czerwona róża, biała róża
tytuł oryginału: Qing cheng zhi lian 
tłumaczenie: Katarzyna Kulpa
wydawnictwo: W.A.B.
liczba stron: 296

Wigilijne historie

Wigilijne historie


Mimo iż w czasie Świąt nie miałam za dużo czasu (a przede wszystkim odpowiednich warunków) na czytanie, udało mi się sięgnąć po dwa typowo wigilijne opowiadania, które pomogły mi wczuć się w świąteczną atmosferę.
Pierwszym z nich jest „Opowieść wigilijna” Karola Dickensa, chyba najsłynniejsza nowela kojarząca się z Bożym Narodzeniem. Czytałam ją wiele lat temu, oglądałam również kilka adaptacji filmowych, niestety czas robi swoje i już niewiele z nich pamiętałam.
Tę podzieloną na 5 części opowieść o samolubnym i chciwym Ebenezerze Scroogu, który nie znosi Świąt Bożego Narodzenia i swoją postawą i charakterem reprezentuje wszystko, co stoi w opozycji do cech i uczuć kojarzących się z tym szczególnym okresem w roku, czyta się szybko i przyjemnie a co najważniejsze – ta napisana ponad 150 lat temu nowela (pochodzi z 1843r.) nie straciła nic na aktualności. W dzisiejszych czasach też możemy spotkać takie niemiłe typy jak Ebenezer Scrooge, siedzący wiecznie w swoich biurach i myślący tylko o tym jak się wzbogacić i którzy nawet w Wigilię nie przegapią okazji do zrobienia dobrego interesu.
Nie będę tu mówić o krytyce ówczesnego społeczeństwa brytyjskiego, które Dickens również zawarł w tym opowiadaniu, gdyż skupiałam się głównie na przesłaniu dotyczącym świąt - aby się cieszyć i jednać z innymi ludźmi, bo to święta radości, nadziei i dobrej woli. Dickens przypomina także, aby nie zagłuszać w sobie dziecka, bo to właśnie dzieci najbardziej przeżywają ten świąteczny czas, potrafią dostrzec w nim magię i niezwykłość, której brakuje nam na co dzień. Nie na darmo Scrooge cofa się najpierw do przeszłości aby przypomnieć sobie, jak to jest być niewinnym i „nieskażonym” jeszcze dzieckiem, istotą która potrafi patrzeć sercem i szczerze zachwycać się magią Świąt Bożego Narodzenia.

Moja ocena: 4/6 


Właśnie o takim dziecięcym spojrzeniu na Święta opowiada drugi przeczytany przeze mnie utwór „Bergkristall” Adalberta Stiftera, czołowego reprezentanta epoki biedermeierowskiej. Opowiadanie to pochodzi z tego samego okresu, co „Opowieść wigilijna”(zostało napisane w 1845 roku) i ukazało się kilka lat później w zbiorze „Bunte Steine” ("Kolorowe kamienie"), zawierającym opowiadania, których tytuły noszą nazwy różnych kamieni (Bergkristall – kryształ górski, Kalkstein – wapień, Granit – granit, Turmalin – turmalin itd.).
Jest to piękna historia o dwójce dzieci, które w wigilijny wieczór wyruszają do sąsiedniej wioski aby zanieść swoim dziadkom świąteczne dary. W drodze powrotnej rodzeństwo gubi drogę wśród śniegu i znajduje schronienie w skalnej grocie. Tam Konrad i Sanna przeczekują śnieżną zawieruchę i dostrzegają pewnym momencie zorzę polarną. Mała Sanna, nie znając tego zjawiska, jest przekonana, że to sam pan Jezus się jej ukazał. Nad ranem dzieci postanawiają poszukać drogi do domu i natrafiają na mieszkańców wioski, którzy wyruszyli na ich poszukiwanie. Szczęśliwy powrót dzieci do domu wprowadza do wioski prawdziwie świąteczny nastrój: matka z dziećmi była do tej pory postrzegana przez innych mieszkańców jako obca (przeprowadziła się tu z sąsiedniej wsi) a po tym incydencie w wigilijny wieczór, na znak pojednania i solidarności z innymi ludźmi, odruchami tak ważnymi szczególnie w Święta, rodzina zostaje zaakceptowana przez mieszkańców i „włączona” do wiejskiej społeczności.
Siłą tego opowiadania są przede wszystkim opisy wszechpotężnej przyrody, które nabierają szczególnej mocy widziane z perspektywy dzieci. Jeśli ktoś nie lubi takich opisów, niech się lepiej nie bierze za czytanie, tym bardziej że zdania są bardzo długie (czasem na pół strony i więcej) a jak czyta się w oryginale to dochodzi maksymalne skupienie, bo czasownika spodziewać się możemy zwykle dopiero na szarym końcu takiego tasiemcowego zdania… ;-) Przyroda odgrywa tu jednak ważną rolę, gdyż odzwierciedla estetyczny program Stiftera, relatywizujący znaczenie gwałtownych i cichych, prawie niezauważalnych zjawisk przyrody. To co nagłe, gwałtowne, szybkie (uderzenie pioruna, burza, trzęsienie ziemi) Stifter uważa za mniej ważne od tego, co dzieje się jakby niezauważone (wiejący wietrzyk, szum płynącego strumyka, rosnące drzewa, powiększające się góry itp.), bo właśnie to co przez lata urasta w siłę i dzieje się nieprzerwanie ma większą moc i znaczenie. Czytając o majestatycznych, nieprzeniknionych w swym ogromie górach, w których gubią się Konrad i Sanna, bardzo wyraźnie to widać. Natura potrafi być bardzo niebezpieczna ale i niezwykle piękna w swym budzącym respekt majestacie.
Również w „Bergkristall” patrzymy na Boże Narodzenie oczami dziecka. Mała Sanna potrafi dostrzec w zorzy polarnej, pięknym zjawisku świetlnym, małego Jezusa, potrafi poddać się magii świątecznej atmosfery, jej wyjątkowości i czarowi. Nie utraciła jeszcze umiejętności widzenia cudów, które właśnie w wigilijny wieczór mają największe szanse na spełnienie.

Moja ocena: 4/6
Mircea Cărtărescu - Dlaczego kochamy kobiety

Mircea Cărtărescu - Dlaczego kochamy kobiety


Na nazwisko Cărtărescu natknęłam się przypadkiem na blogu Chihiro, która recenzując jego "Nostalgię" nazwała ją jedną z ważniejszych powieści jej życia. A że należę do osób ciekawych świata i jestem otwarta na nowe doświadczenia czytelnicze (wcześniej nie miałam do czynienia z literaturą rumuńską), postanowiłam mieć tego autora na uwadze. Lubię sięgać po autorów, którzy w jakiś sposób wpłynęli na innych ludzi, lubię konfrontować ich poglądy z moimi. Okazja do zapoznania się z twórczością tego pisarza nadarzyła się niespodziewanie szybko, gdyż podczas którejś z wizyt w osiedlowej bibliotece natknęłam się na półce z nowościami na zbiór krótkich form prozatorskich Cărtărescu "Dlaczego kochamy kobiety".

Na zbiór składa się kilkanaście króciutkich felietonów, które Cărtărescu pisał do różnych czasopism (m.in. Elle) i w których autor opisuje swoje doświadczenia z kobietami na różnych etapach życia. Bardzo podobało mi się, że Cărtărescu potrafi uchwycić to szczególne kobiece piękno (czy to fizyczne czy duchowe) i że szuka tajemnicy tkwiącej w tych istotach w każdej napotkanej kobiecie, niezależnie od tego czy była mu ona bliska czy spotkał ją tylko przelotnie. Każdej poświęca chwilę uwagi i stara się dotrzeć do głębi jej duszy, by odnaleźć kolejny argument na stwierdzenie zawarte w tytule książki.

Nie jest to wielka literatura, zresztą może już o tym świadczyć sam fakt zebrania tutaj krótkich felietonów pisanych do czasopism kobiecych, ale ma w sobie coś przyciągającego i myślę, że dobrze jest poświęcić Cărtărescu kilka spokojnych wieczorów w domowym zaciszu zamiast czytać go w głośnym i zatłoczonym autobusie/tramwaju, bo możemy wiele z tej niepozornej prozy stracić. Czytając te króciutkie formy w pośpiechu czy dla zabicia czasu podczas długiej podróży, kiedy to czytane słowa wylatują z naszego umysłu chwile po tym jak do niego wpadły, możemy zwyczajnie nie dostrzec paru godnych uwagi elementów charakterystycznych dla stylu Cărtărescu. Nawet z tych krótkich form prozatorskich wyłania się charakterystyczna (jak mniemam) dla twórczości tego pisarza pewna doza tajemnicy i oniryzmu, które jak delikatny, półprzezroczysty woal spowijają jego słowa a wszystko to okraszone zostało dodatkowo szczyptą lekko ironicznego poczucia humoru.

Mnie najbardziej przypadły do gustu teksty: "Irish Cream" (gwarantuję, że nieźle się uśmiejecie czytając, na kogo natknął się autor w łóżku swojego apartamentu na zjeździe z tłumaczami jego dzieł w jednym z zamków Irlandii), "Zarada" o cygańskiej miłości, "Złota bomba" o tajemniczej, hipnotyzującej piękności na plaży, "Spotkanie w Turynie" o fascynacji autora karłowatą panią przewodnik po lokalnym muzeum, "Papierowy diabeł" o nieszczęśliwej miłości nastolatka oraz "Wielki Sincu" o kółku językoznawców, gdzie pojawia się ważne dla światowego językoznawstwa nazwisko Ferdinand de Saussure, które wywołało we mnie wiele wspomnień z moich własnych studiów - przede wszystkim mąk jakie przechodzą studenci na zajęciach z językoznawstwa zastanawiając się, o co chodzi z tym strukturalizmem i po co im to w ogóle (myślę, że filologowie będą wiedzieć, o czym piszę! :-))) Pozdrawiam Was serdecznie!)

W ostatnim rozdziale książki Cărtărescu wymienia powody, dla których kochamy kobiety. Do mnie najbardziej przemówił ten:

"Ponieważ z nich powstaliśmy i do nich wracamy, a nasz umysł krąży nieustannie niczym przyciężkawa planeta, tylko wokół nich."1
Jak już wcześniej wspominałam nie jest to wielka literatura ale uważam, że Cărtărescu jest pisarzem godnym uwagi i warto mu się przyjrzeć choćby pod postacią tych króciutkich tekstów, ponieważ można w nich wyczuć charakterystyczny dla autora klimat. Warto poświęcić mu kilka wieczorów w ciszy i spokoju i dać się wciągnąć w jego półsenny, owiany tajemnicą świat.

Chciałabym w tym miejscu również pochwalić Wydawnictwo Czarne za trud wkładany w propagowanie mało popularnej u nas literatury z praktycznie nieznanych nam (przynajmniej z literackiej strony) krajów. Z pewnością sięgnę po inne książki z serii Inna Europa, inna literatura.

P.S. I muszę przyznać, że Cărtărescu rozbudził mój apetyt na literaturę rumuńską :) Buszując ostatnio w bibliotece poszukałam działu z w/w literaturą i ku mojej uciesze jest cała jedna półka. Może to i niewiele, ale zawsze coś :)

Moja ocena: 4/6

[1] Mircea Cărtărescu "Dlaczego kochamy kobiety", Wyd. Czarne, Wołowiec 2008, str. 169

autor: Mircea Cărtărescu
tytuł: Dlaczego kochamy kobiety
tytuł oryginału: De ce iubim femeile 
tłumaczenie: Joanna Kornaś - Warwas
wydawca: Wydawnictwo Czarne  
liczba stron: 174

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Copyright © 2009-2017 Zacisze Literackie , Blogger