Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 1848. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 1848. Pokaż wszystkie posty
W skrócie: Targowisko próżności i Jeden dzień z panem Julesem

W skrócie: Targowisko próżności i Jeden dzień z panem Julesem

Nie wyrobiłam się na czas z pisaniem recenzji (tzn. chciałam zdążyć jeszcze przed Nowym Rokiem) ale zanim zrobię podsumowanie mojego czytelniczego roku 2009 chciałabym pokrótce wspomnieć jeszcze, o kilku przeczytanych przeze mnie pozycjach.


William Makepeace Thackeray „Targowisko próżności”

Bardzo ale to bardzo ciężko mi się czytało... Zresztą już sam czas czytania mówi sam za siebie – zaczęłam w kwietniu, skończyłam w listopadzie…

Po pierwsze - nie podobał mi się styl. Taki ironiczny, prześmiewczy, postaci przedstawione wręcz karykaturalnie. Od samego początku spodziewałam się czegoś takiego (w końcu znam Thackeray'a z „Pierścienia i róży” – uwielbiałam ten serial jak byłam w podstawówce a i coś mi majaczy, że powieść też czytałam), ale na dłuższą metę jest to męczące a powieść ma ponad 1000 stron!

Po drugie – szalenie denerwujące postaci. Każdy ma jakieś wady ale są one tak przerysowane, że stykanie się z nimi przez ponad tysiąc stron męczy i irytuje. Prym wiodła główna bohaterka czyli Becky Sharp (już samo imię Becky działało mi na nerwy – tak, wiem, nerwowa jestem ;-)), która zajęła zaszczytne miejsce obok Katarzyny Earnshaw z „Wichrowych Wzgórz” wśród najbardziej znienawidzonych przeze mnie bohaterek literackich. Egoistyczna do bólu materialistka, nie będąca w stanie nikogo pokochać, nawet własnego dziecka. Polubiłam za to jej męża, tą pierdołę Rawdona ;-)

Po trzecie - gubiłam się w bohaterach. Jest ich po prostu za dużo. O ile w bohaterach wokół Amelii i jej brata Józefa jeszcze potrafiłam się w jakiś sposób rozeznać, tak osoby z Queens Crawley myliły mi się do tego stopnia, że ni w ząb nie byłam w stanie zorientować się, o kim jest w danym momencie mowa.

Po czwarte - miałam jakieś stare wydanie (z 1973r) w przekładzie Tadeusza Jana Dehnela, który podobnie jak pani Arnsztajnowa w „Malowanym welonie” miał dziwne widzimisię i różnorako tłumaczył imiona. Raz Józef, raz Joe, raz Joseph ... Raz Jerzy, raz George ...

Męczyłam się tak mniej więcej do strony 850 po czym ze zdumieniem stwierdziłam, że czyta mi się coraz lepiej, rozróżniam wszystkich bohaterów i … zaczyna mi się podobać (co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że każdą, nawet najnudniejszą książkę należy czytać do końca, bo nigdy nie wiadomo, czy czasem jeszcze nie zmienimy o niej zdania). Ostatnie rozdziały połknęłam szybciuteńko i nawet trochę żałowałam, że to już koniec (jakby 1000 stron to było mało ;-)). Dlatego w ostatecznym rozrachunku ocena końcowa dość wysoka.

Moja ocena: 4/6

Diane Broeckhoven „Jeden dzień z panem Julesem”

Tę króciutką powiastkę polecała kiedyś w moim ulubionym programie o książkach „Lesen!” niemiecka pisarka i dziennikarka Elke Heidenreich. Szalenie przypadła mi do gustu idea tego programu: Heidenreich omawiała w nim książki, które ostatnio przeczytała i na które jej zdaniem warto zwrócić uwagę. Nie musiały to być koniecznie nowości wydawnicze czy bestsellery, często mówiła o niepozornych książeczkach, które w zalewie powieści na rynku umknęły gdzieś uwadze masowego czytelnika a warto by było je poznać. Taką właśnie książką miała być powiastka Broeckhoven.

Ale nie jest. Zdaję sobie sprawę, że nie wszystko, co poleca pani Heidenreich MUSI być dobre, ale odkryłam dzięki niej parę ciekawych tytułów i nazwisk, więc łudziłam się, że i w tym przypadku będę miała do czynienia z dobrą literaturą tym bardziej, że „Jeden dzień z panem Julesem” został wydany przez Galaktykę w ciekawej jak by się wydawało serii „Zapach pomarańczy”, w której cytując wydawcę: Powieści tworzące tę serię pozwalają ją odnaleźć, uchwycić i na długo zatrzymać. To historie o poznawaniu samego siebie i o odnajdywaniu sensu życia wśród codziennych zdarzeń.

Pewnego ranka Alice odkrywa, że jej mąż właśnie zmarł. Nie zawiadamia od razu zakładu pogrzebowego ani rodziny, gdyż chce pobyć jeszcze trochę z mężem i „porozmawiać z nim”, wyjawić wszystko, co przez lata leżało jej na sercu. Martwi się tylko, co zrobić z chorym na autyzm synem sąsiadki, który jak co tydzień ma przyjść do pana Julesa rozegrać partię szachów.

Miało być kameralnie, refleksyjnie, pokrzepiająco. Tymczasem pani Julesowa ma żal do zmarłego męża głównie o jego kochankę. Ja nie wyniosłam nic z tej opowieści.

Moja ocena: 1/6

Alexander Dumas - Dama kameliowa

Alexander Dumas - Dama kameliowa

To moje drugie spotkanie z tą powieścią. Przeczytałam ją ponownie na wyzwanie czytelnicze na forum wizaz.pl, aby przypomnieć sobie fabułę. Mój pierwszy kontakt z historią Małgorzaty i Armanda nastąpił trzy lata temu w formie wizualnej - przypadkiem trafiłam na ekranizację w reżyserii Jerzego Antczaka (i tę bardzo polecam, jest niezwykle wierna fabule książkowej, choć film jest moim zdaniem ciut lepszy, na samym końcu zawsze płaczę podczas gdy lektura nie działa aż tak na moje emocje). I oczywiście zapragnęłam zapoznać się z literackim pierwowzorem, co nastąpiło parę tygodni później. A jeszcze później obejrzałam operę na motywach powieści Dumasa - "Traviatę", która do tej pory jest jedną z moich ulubionych.

Nie jest to wybitne dzieło, raczej typowy dla XIX wieku romans pełen ckliwości, wyznań i łez . Głębszej psychologii się tam dopatrywać nie należy, choć historia zawiera jednak pewne uniwersalne prawdy o ludziach, które mimo upływu lat i postępu cywilizacyjnego ludzkości nie straciły na aktualności. Osobiście uważam "Damę kameliową" za jedną z piękniejszych historii miłosnych XIX wieku.

Czytając powieść po raz pierwszy skupiałam się głównie na perypetiach miłosnych Małgorzaty i Armanda. Teraz, za drugim razem zwracałam baczniejszą uwagę na opisy życia kurtyzan w Paryżu XIXw. - w końcu o to chodzi w wyzwaniu czytelniczym. Ze światem kurtyzan mamy tutaj do czynienia pośrednio, gdyż autor skupił się głównie na wątku miłosnym, ale uważny czytelnik wyłapie z tekstu tu i ówdzie pewne fakty związane z życiem kurtyzan w ówczesnych czasach. Małgorzata jest – jak byśmy dzisiaj powiedzieli – luksusową kurtyzaną, otacza się bogatymi mężczyznami, mogącymi zaspokoić jej wydumane zachcianki, to nie jest ot taka prostytutka, którą każdy może mieć.
Jeżeli chodzi o podejście społeczeństwa do takich kobiet trochę zdziwiło mnie jedno: za życia Małgorzata była podziwiana z daleka, podejrzewam, że nie tylko przez mężczyzn, pewnie zatrzymywała na sobie również spojrzenia kobiet. Nikt nie protestuje, kiedy ją widzi w teatrze czy operze, nikt nie opluwa na ulicy. Po jej śmierci do jej domu schodzą się ciekawskie panny chcące dowiedzieć się, jak wygląda dom kurtyzany od wewnątrz. A jak przychodzi do pochówku, to nagle są protesty, że ludzie nie zgodzą się aby obok ich zmarłych krewnych leżała prostytutka. Żywa im nie przeszkadza a umarła tak?

Bardzo nieprzychylnie jest przedstawione środowisko, w którym obraca się Małgorzata. To w dużej mierze bezduszne hieny żerujące na popularności i bogactwie bohaterki, przyjaciele tylko z nazwy, którzy są przy niej tylko wtedy, kiedy jej się powodzi a w trudnych chwilach opuszczają schorowaną i cierpiącą Małgorzatę, bo już w żaden sposób nie mogą jej wykorzystać do własnych potrzeb. Małgorzata doskonale zdaje sobie z tego sprawę i sama w pewnym momencie porusza ten temat, obnażając przed czytelnikiem prawdziwe oblicze swoich "przyjaciół":

"Wszystkim, którzy się kręcą wokół takich dziewcząt jak ja, zależy szczególnie na tym, żeby śledzić ich najbłahsze słowa, wyciągać konsekwencje z ich najmniej ważnych uczynków. Nie mamy oczywiście przyjaciół. Mamy samolubnych kochanków, którzy trwonią swój majątek nie dla nas, jak twierdzą ale dla zaspokojenia swej próżności.
Dla tych ludzi musimy być wesołe, kiedy oni są w dobrym humorze, zdrowe, kiedy oni chcą ucztować po nocy, sceptyczne tak jak oni. [...]
Nie należymy do siebie. Nie jesteśmy już istotami ludzkimi, lecz rzeczami. Jesteśmy pierwsze jeśli chodzi o ich miłość własną, ostatnie, jeśli chodzi o prawo do ich szacunku. Mamy przyjaciółki [...] w rodzaju Prudencji, ongiś kurtyzany, które ciągle jeszcze gustują w rozrzutności mimo że wiek już im na to nie pozwala. [...] Ich przyjaźń jest często niewolnicza, nigdy bezinteresowna. Nigdy nie udzielą nam rady, która nie dawałaby im zysku. Malo je obchodzi to, ze mamy dziesięciu kochanków więcej, byleby one mogły zyskać na tym suknie albo bransoletkę, byleby mogły od czasu do czasu przejechać się naszym powozem i bywać w naszej loży.[...] Nie oddają nam nigdy najdrobniejszej usługi, nie wyciągając od nas w zamian dwa razy tyle, ile jest warta."

Dlatego od razu wyczuła uczciwe zamiary Armanda wobec niej, choć nie omieszkała ostrzec go, co tak naprawdę znaczy być kurtyzaną i że taką osobę nie należy od razu obdarzać wyidealizowanym uczuciem, bo ma ono małe szanse na spełnienie. Bo podejście zakochanego w niej do szaleństwa Armanda, który mimo ostrzeżeń znajomych chciał widzieć w Małgorzacie nieskazitelną damę, było wprawdzie bardzo szlachetne ale mało realistyczne.

To piękna opowieść przede wszystkim o sile miłości i wielkim poświęceniu, trochę staroświecka ale jakże wspaniała lektura na smutne i zimne wieczory.

Nie dowiedziałam się z tej powieści niczego odkrywczego na temat życia kurtyzan,ale jeszcze kilka powieści na ten temat przede mną, więc może się to zmieni? Przede mną "Nana" Emila Zoli.

Moja ocena: 4,5/6

autor:Alexander Dumas syn
tytuł: Dama kameliowa
tytuł oryginału: Le Dame Aux Camelias
tłumaczenie: Stanisław Brucz

wydawca: Libros 
liczba stron: 223
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Copyright © 2009-2017 Zacisze Literackie , Blogger