Lucyna Olejniczak - Dagerotyp. Tajemnica Chopina

Lucyna Olejniczak - Dagerotyp. Tajemnica Chopina



Inspiracją do napisania tej ksiązki był dla Lucyny Olejniczak jej pobyt we Francji jako opiekunka do dzieci. Do dzisiaj utrzymuje kontakt z francuską rodziną, u której mieszkała.

Powieść posiada dwie płaszczyzny czasowe: współcześnie, w jednej ze starych francuskich posiadłości rodowych zostaje znaleziony plik listów, których autorką jest przodkini obecnego właściciela zamku. Z listów wyłania się płomienny romans pomiędzy młodziutką malarką a stawiającym pierwsze kroki w Paryżu pianistą. Według domysłów goszczącej na zamku pary z Krakowa, Lucyny i Tadeusza, sekretnym kochankiem był sam Fryderyk Chopin. Lucyna postanawia dowiedzieć się, jak było naprawdę… Wstawki z przeszłości czyli z I połowy XIX wieku to sceny z życia Marie i Fryderyka, które mogły mieć miejsce.

Fryderyk Chopin, który wyłania się z kart tej powieści jest absolutnie czarującym i dowcipnym młodzieńcem, choć niepozbawiony ludzkich wad i słabostek wzbudza dużą sympatię i... rozbudza apetyt na więcej szczegółów z jego życia.

Uwielbiam książki, które oprócz dostarczania czystej frajdy z czytania jednocześnie poszerzają moje horyzonty i wzbogacają o nową wiedzę. Dzięki Lucynie Olejniczak miałam przez jakiś czas tzw. fazę na Fryderyka Chopina. Autorka nakreśliła tak ciekawy i pozytywny obraz kompozytora, że koniecznie musiałam sięgnąć po jakąś jego biografię!

Moja ocena: 4,5/6

autor: Lucyna Olejniczak
tytuł: Dagerotyp. Tajemnica Chopina
wydawca: Aurum Press
liczba stron: 312
Marta Kisiel - Szaławiła

Marta Kisiel - Szaławiła


Nie porwało mnie to opowiadanie. Nie byłam nawet w stanie przeczytać go za jednym posiedzeniem.

Główna bohaterka Oda nie wzbudziła mojej dzikiej sympatii a czytanie o tym, jak na ruinach spalonej Lichotki buduje swój nowy dom wywołało we mnie mieszane uczucia... Ja po prostu jestem tzw. die-hard-fanem Konrada Romańczuka i bandy jego podopiecznych, stąd tworzenie czegokolwiek na zgliszczach scenerii Dożywocia jest dla mnie po prostu świętokradztwem. 😉

Z dużą dozą ostrożności patrzę na nowych bohaterów, zwłaszcza na Bazyla, który zamiast bycia śmiesznym jest według mnie po prostu głupiutki...

Nagroda Zajdla dla "Szaławiły"? Nie czytałam innych nominowanych utworów, na temat samej nagrody też wiem niewiele ale przyznanie jest temu opowiadaniu to chyba jednak jakieś nieporozumienie...

Jeśli będzie kontynuacja (a ponoć będzie) w postaci powieści, to oczywiście na pewno przeczytam. Ale na razie nie przebieram nóżkami z niecierpliwości...

Moja ocena: 3/6

autor: Marta Kisiel
tytuł: Szaławiła

wydawca: Uroboros
liczba stron: 53




Kącik germanisty: Melinda Nadj Abonji - Gołębie wzlatują

Kącik germanisty: Melinda Nadj Abonji - Gołębie wzlatują



„Gołębie wzlatują” to debiut literacki pochodzącej z Wojwodiny autorki, która wyemigrowała do Szwajcarii. Powieść zawiera w sobie autobiograficzne ślady: jest poświęcona utraconej ojczyźnie rodziców, magicznemu miejscu z dzieciństwa, do którego nie było jej dane wrócić. W 2010 roku Melinda Nadj Abonji otrzymała za nią dwie nagrody: Deutscher Buchpreis oraz Schweizer Buchpreis.

To opowieść o życiu w dwóch krajach, o niemal mitycznie przedstawionej wsi w Wojwodinie, gdzie czas się zatrzymał i szybkim i ciężkim życiu emigrantów w Szwajcarii oraz ich próbach wpasowania się w nowe społeczeństwo. Ildiko, starsza córka państwa Koscis traktuje Wojwodinę jako magiczną krainę dzieciństwa, gdzie zapachy były mocniejsze, kolory żywsze a poczucie bezpieczeństwa i przynależności o wiele silniejsze niż w Szwajcarii, gdzie trzeba się uśmiechać przez łzy i być miłym dla ludzi, którzy pogardzają emigrantami. To także opowieść o wojnie i rozpadzie Jugosławii, opowieść o wielokulturowym i wielonarodowościowym kraju, którego mieszkańcy zostali nagle zmuszeni do nienawiści wobec własnych sąsiadów, przyjaciół a czasem i członków rodziny. Wieści o wojnie dochodzą do uszu czytelnika i bohaterów gdzieś z oddali, ale rozdzierają serce, wyciskają łzy, zmuszają do zastanowienia się chwilę nad absurdem wojny.

Uwagę zwraca język powieści – zdania wielokrotnie złożone, długie, ciągnące się czasem przez kilka stron (czytanie w oryginale może być więc czasem problematyczne, zwłaszcza, gdy czasownika spodziewamy się dopiero na końcu zdania…). Melinda Nadj Abonji ma dobry słuch muzyczny, który starała się wykorzystać przy pisaniu swojego debiutu. W jednym z wywiadów wspomina, że ważna była dla niej melodia tekstu a długie, wypowiadane szybko, na jednym długim wdechu zdania pomagają tę melodyjność wydobyć.

Oczarowała mnie ta książka i dostarczyła mnóstwa wzruszeń. W niektórych momentach uśmiechałam się pod nosem, w innych po policzkach płynęły mi łzy. Czytając o czasie spędzanym w Wojwodinie, cofałam się myślami wiele lat wstecz, do wakacji spędzanych u rodziny w powiacie milickim i czułam podobne emocje, co córki państwa Koscis.

„Gołębie wzlatują” to hołd złożony ludziom i kulturze, których już nie ma. To opowieść o małych ojczyznach z dzieciństwa, o raju utraconym. To obowiązkowa lektura dla osób zainteresowanych tematyką związaną z emigracją, problemem przynależności narodowej.

Jedna z ważniejszych książek przeczytanych w tym roku a także całym moim życiu, zajmująca ważną pozycję wśród powieści, które w jakiś sposób naznaczyły moje literackie ścieżki.

Moja ocena 6/6 

autor: Melinda Nadj Abonji
tytuł: Gołębie wzlatują
tytuł oryginału: Tauben fliegen auf
tłumaczenie: Elżbieta Kalinowska
wydawca: Czarne
liczba stron: 232 

James Wallman - Rzeczozmęczenie

James Wallman - Rzeczozmęczenie


O minimalizmie przeczytałam już całkiem sporo ale to jest jedna z lepszych książek na ten temat. Mocno mnie zaskoczyła, bo nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo mój styl życia, sposób patrzenia na pewne sprawy, moje poglądy są odzwierciedleniem idei eksperientalizmu przedstawionej w tej książce.

Książka skupia się głównie na przedstawieniu przyczyn powstania konsumpcjonizmu a potem tzw. rzeczozmęczenia, autor analizuje wiele zjawisk z nimi związanych, przytacza historie wielu ludzi. To nie jest kolejna książka napisana przez blogera czy nie-wiadomo-kogo, kto opisuje swoje doświadczenia. James Wallman jest z zawodu futurologiem, prognostykiem trendów i doradcą. Bacznie obserwuje, co dzieje się w świecie i wyciąga z tego wnioski. 

Nie ma tu rad w stylu Marie Kondo, pozbądź się wszystkiego i bądź szczęśliwy. Ale historie opisanych tu ludzi są niesamowicie inspirujące i zachęcają do spojrzenia na swoje otoczenie z innej perspektywy. A to może być początkiem wielkiej zmiany.

Moja ocena: 5/6

autor: James Wallman
tytuł: Rzeczozmęczenie. Jak żyć pełniej posiadając mniej
tytuł oryginału: Stuffocation: Living More With Less
tłumaczenie: Katarzyna Dudzik
wydawca: Insignis
liczba stron: 368 

 
Joanna Kusy - Zwyczajne pakistańskie życie

Joanna Kusy - Zwyczajne pakistańskie życie


Ciągnie mnie w tym roku w rejony Azji, kontynentu literacko dla mnie niemal zupełnie obcego. Książka pani Joanny Kusy stała się początkiem fascynującej, nowej przygody.

Zanim zaczęłam czytać tę książkę, zadałam sobie pytanie: co wiem o Pakistanie? Odpowiedź przyszła bardzo szybko. Praktycznie nic. Kojarzyłam jedynie jego położenie geograficzne (i ze wstydem przyznaję, że bardziej mniej niż więcej...).

Joanna Kusy wyemigrowała do Pakistanu niedługo po studiach. Powodem była oczywiście miłość. I tu od razu muszę napisać, że miała ogromne szczęście, ponieważ jej mąż jest w większości spraw współcześnie myślącym człowiekiem. Nie przywiązuje zbyt dużej wagi do zasad panujących w Pakistanie, zasad tak kompletnie odmiennych od tych panujących w zachodnim świecie.

Autorka zatytułowała swoją książkę "Zwyczajne pakistańskie życie". Czy jednak dla czytelnika z Europy Zachodniej naprawdę jest ono takie zwyczajne? Na pewno nie! Wiele rzeczy, zwłaszcza ludzkich zachowań i zasad dziwi, niektóre sprawiają, ze włos jeży się na głowie. I choć wiele z nich my, ludzie Zachodu uznalibyśmy za barbarzyńskie, to autorka celowo unika w swojej opowieści o życiu w Karaczi jednoznacznych sądów. I to jest element, który najbardziej podobał mi się w opowieści Kusy - każde choćby dziwaczne zachowanie stara się ZROZUMIEĆ, przedstawić na tle historyczno-kulturowym, osadzić je w kontekście życia społecznego na Bliskim Wschodzie.

Bardzo polecam tę książkę osobom ciekawym świata, lubiącym poszerzać swoje horyzonty myślowe i wiedzę na temat odmiennych kultur.

Moja ocena: 4,5/6


autor: Joanna Kusy
tytuł: Zwyczajne pakistańskie życie
 

wydawca: PWN
liczba stron: 328




Zadie Smith - London NW

Zadie Smith - London NW


Pierwsze spotkanie z prozą Zadie Smith uważam za mocno nieudane. Wybór tytułu był przypadkiem, wzięłam z bibliotecznej półki, co było dostępne.

Nie byłam w stanie polubić żadnego z bohaterów, nie potrafiłam wykrzesać z siebie choćby cienia sympatii dla kogokolwiek. Nie rozumiałam ich problemów i rozterek, nie rozumiałam ich motywacji i sposobu na życie. Czułam się jak poboczny obserwator zmuszony do oglądania spektaklu, który nieco go nuży.

Doceniam talent autorki jeśli chodzi kreację bohaterów i środowiska, w jakim żyją. Zadie wspaniale potrafi operować słowem ale to zupełnie nie moje klimaty.

Mimo to ciekawa jestem jak zareaguję na inne tytuły autorki, interesuje mnie zwłaszcza "O pięknie".

Moja ocena: 2/6

autor: Zadie Smith
tytuł: Londyn NW

tytuł oryginału:
NW 
tłumaczenie: Jerzy Kozłowski
wydawca: Znak
liczba stron: 400
 


Maryse Conde - Ja, Tituba czarownica z Salem

Maryse Conde - Ja, Tituba czarownica z Salem


Chodzą słuchy, że Maryse Conde jest kandydatką do tegorocznego Nobla. Nie dziwi mnie to i choć przeczytałam tylko jedną jej powieść, to wiem, jakiej wagi moralnej można się spodziewać po innych jej utworach.

"Ja, Tituba czarownica z Salem" opowiada historię czarnoskórej kobiety z Barbadosu, która przez swoje "magiczne" umiejętności potrafiła leczyć ludzi. Po przeprowadzce z rodziną swego pana do Salem w Stanach Zjednoczonych, zostaje oskarżona o czary.

I wcale nie chodzi tu o czary same w sobie ale o ludzki strach przed innym, obcym, o zwykłą ludzką podłość, zabobonność, łatwość w manipulowaniu innymi. Zwykłe ludzkie okrucieństwo i skłonność do pomówień sprawiła, że zginęło wiele niewinnych osób, które z "magią" nie miały nic wspólnego. Tituba oskarżana o konszachty z diabłem, odpowiada, że do tej pory nawet nie wiedziała, że taki ktoś istnieje. Ta powieść udowadnia jak niebezpieczny jest fanatyzm religijny (tutaj w wydaniu chrześcijańskim), jak bardzo głowy kościoła boją się utraty swych stanowisk.

Jedyna wada tej powieści to moim zdaniem zbyt rozbuchana chuć głównej bohaterki, ciągle jej się do chłopa chciało. Uważam, że można to było przedstawić nieco subtelniej.

Poza tym małym minusem to godna polecenia powieść, otwierająca oczy na to, co tak naprawdę stało się w Salem.

Moja ocena: 4/6

autor: Maryse Conde
tytuł: Ja, Tituba, czarownica z Salem

tytuł oryginału:
Moi, Tituba, Sorciere…Noire de Salem 
tłumaczenie: Krystyna Arustowicz
wydawca: W.A.B.
liczba stron: 282



Rupi Kaur - Mleko i miód

Rupi Kaur - Mleko i miód



Rzadko zdarza się aby poezja zachwyciła mnie do tego stopnia. Tak głęboko, aż po skraj duszy i serca. Krytycy mogą sobie narzekać i nazywać krótkie formy Kaur "poezją instagrama" ale nie można odmówić tym wierszom głębi, trafności i siły przekazu.

Nie identyfikuję się ze wszystkimi doświadczeniami, o których pisze autorka, wiele emocji jest mi obcych, wielu rzeczy nie doświadczyłam ale jako kobieta żyjąca tu i teraz, dokładnie w tych samych czasach co Rupi Kaur, potrafię zrozumieć jej ból i gniew.

Oryginalna wersja tych wierszy porusza mnie o niebo głębiej niż polskie tłumaczenie, w którym utracono specyficzną linię melodyczną a tym samym siłę wyrazu i - miejscami - efekt uderzenia obuchem w łeb. Po polsku ta poezja zwyczajnie nie brzmi, nasz język rządzi się zupełnie innymi prawami niż angielski.

Jestem zdania, że poezje Rupi Kaur powinna mieć na swojej półce każda kobieta w absolutnie każdym zakątku świata.

Moja ocena 6/6

autor: Rupi Kaur 
tytuł: Mleko i miód

tytuł oryginału: Milk and honey
tłumaczenie: Anna Gralak
wydawca: Wydawnictwo Otwarte
liczba stron: 416


KĄCIK GERMANISTY - Nele Neuhaus - Śnieżka musi umrzeć (audiobook)

KĄCIK GERMANISTY - Nele Neuhaus - Śnieżka musi umrzeć (audiobook)


Po kryminały nie sięgam zbyt często, nie jest to gatunek, w którym szczególnie się lubuję. Czasem trafi się jednak jakaś kryminalna zagadka do rozwiązania i zazwyczaj nie narzekam na poziom czytanej powieści. A ostatnio trafiła mi się prawdziwa perełka, od której nie szło się oderwać - mowa o jednej z powieści kryminalnych z parą detektywów: Oliverem von Bodenstein i Pią Kirchhoff. 

"Śnieżka musi umrzeć" to historia podwójnego morderstwa sprzed 10 lat. Po odsiedzeniu wyroku na wolność wychodzi skazany wówczas Tobias Sartorius ale czytelnik od samego początku wie, że to nie on był mordercą. Mężczyzna wraca do rodzinnej wsi Altenhein, gdzie sąsiedzi patrzą na niego wilkiem i na każdym kroku dają do zrozumienia, że nie jest tu mile widziany. Jedną z niewielu przychylnych mu osób jest Amelie, nastolatka, która zaczyna interesować się morderstwem sprzed lat i na własną rękę prowadzi prywatne 'śledztwo'. Tymczasem podczas robót na terenie starego lotniska w pobliżu Altenhein znalezione zostają ludzkie kości - jak się okazuje należące do jednej z dziewcząt zamordowanych 10 lat temu. W wiosce ożywają ponure nastroje, krąg nieprzychylnych Tobiasowi osób zacieśnia się podburzany przez prawdziwego mordercę...

To jest absolutnie genialna powieść jeśli chodzi o psychologię społeczną w małej miejscowości, gdzie wszyscy się znają i są niejako współwinni wydarzeń sprzed lat. Nele Neuhaus potrafi doskonale oddać duszny i nieco klaustrofobiczny nastrój panujący we wsi, stosunki między ludźmi oraz obraz niewinnego człowieka, uwikłanego w ludzkie intrygi. Tobiasa było mi autentycznie żal, wielokrotnie podczas lektury ściskałam pięści ze złości i bezsilności słuchając, jak bardzo szykanowany był przez współmieszkańców. 

Cała intryga jest tak zawiła, że doprawdy ciężko domyślić się, kto tak naprawdę stał za morderstwem i co wydarzyło się dekadę temu. A autorka bardzo sprytnie myli tropy i doprowadza umysł czytelnika nieomal do wrzenia. Napięcie nie opada do samiutkiego końca.

Także para detektywów zasługuje na uwagę - to nie są samotni i zgorzkniali ludzie, topiący po pracy smutki w szklance wódki. Każdy z nich ma rodzinę i problemy, z którymi muszą się mierzyć na co dzień.

Na pochwałę zasługuje także czytająca powieść Maja Ostaszewska, która podeszła do swojej pracy niezwykle emocjonalnie. Czytając, potrafi bardzo trafnie oddać panujący w powieści nastrój: krzyczy, łka, szepcze, w jej głosie słychać rozczarowanie, niepewność, strach. Mimo iż nie przepadam za kobiecymi lektorami, pani Ostaszewskiej słuchało mi się wyjątkowo przyjemnie i przymknęłam nawet oko na nieudolne czytanie partii tekstu po angielsku (niestety brak znajomości języka niemieckiego przez lektorkę był dla mnie jako germanistki o wiele mniej strawny a czytanie imienia Nele jako /ni:le/ wywoływało serię drgawek). 

Na podstawie powieści powstał film telewizyjny, który można obejrzeć w całości pod tym adresem. Ja jeszcze nie miałam przyjemności go obejrzeć, więc nie wiem jak wypadł. 

Za to osobom lubiącym podglądać miejsca pracy pisarzy polecam ten krótki filmik:




Bardzo, bardzo, bardzo polecam wam zapoznanie się z tym kryminałem!

Moja ocena: 6/6

autor: Nele Neuhaus 
tytuł: Śnieżka musi umrzeć
tytuł oryginału: Schneewittchen muss sterben 

tłumaczenie: Anna i Miłosz Urban
wydawca: Media Rodzina
długość: 17 godzin 9 minut 
czyta: Maja Ostaszewska
 

Lucy Maud Montgomery - Kilmeny ze starego sadu

Lucy Maud Montgomery - Kilmeny ze starego sadu


Powrót po niemal dwudziestu latach do jednej z ulubionych (w moich nastoletnich latach) powieści kanadyjskiej pisarki.

Trochę się bałam. W wieku 15 lat ma się zupełnie inne wyobrażenia na temat romantycznej miłości, co innego wzrusza i wywołuje szybsze bicie serca. Obawiałam się, że schowana wiele lat temu na dnie serca opinia o "pięknej historii miłosnej" zderzy się brutalnie z wizją dojrzałej kobiety, że będzie ckliwie, naiwnie i kiczowato.

I teraz wstyd mi przed samą sobą, że straciłam wiarę w pióro i talent Lucy Maud Montgomery! Nadal po tych 20-stu latach uważam, że to piękna i ciekawa historia a tajemnica rodziny głównej bohaterki trzyma w napięciu jak dobry kryminał!

Zdziwiona byłam tylko ułomnością Kilmeny - nie wiem czemu ale zapamiętałam ją jako niewidomą.

Powrót do twórczości autorki "Ani z Zielonego Wzgórza" sprawia mi mnóstwo frajdy, już nie mogę się doczekać kolejnych tomów!

Moja ocena: 5/6

autor: Lucy Maud Montgomery
tytuł: Kilmeny ze Starego Sadu

tytuł oryginału: Kilmeny of the Orchard
tłumaczenie: Ewa Fiszer
wydawca: Wydawnictwo Literackie
liczba stron: 128
Agnieszka Lis - Latawce

Agnieszka Lis - Latawce


Rzadko zdarza się, by książka mnie odpychała. Staram się tak dobierać sobie lektury, aby sprawiały mi one przyjemność. Czasem jednak trafiają się takie, których czytanie idzie jak po grudzie. Tak było z powieścią Agnieszki Lis „Latawce”. Niby przeczytałam o czym jest ta powieść, a mimo to spodziewałam się jednak czegoś innego.

Gdybym od początku wiedziała, że chodzi o patologiczną rodzinę, o degrengoladę syna niemogącego pogodzić się z rozwodem rodziców, nigdy bym po ten tytuł nie sięgnęła. Zupełnie mnie tego rodzaju tematyka nie interesuje. Główny bohater był według mnie odpychający i po prostu głupi. W żaden sposób nie potrafiłam wczuć się w jego sytuację, zrozumieć jego ból, współczuć mu. Z każdą stroną za to umacniałam się w przekonaniu, że dostał to, na co zasłużył. Nie byłam w stanie zrozumieć motywów jego postępowania. Należę do typu ludzi, którzy w obliczu tragedii czy trudności walczą zamiast biernie staczać się na dno. Ludzie tacy jak Grzegorz budzą we mnie odrazę.

Okrutnie męczyłam się podczas czytania (ach ta bibliofilska mania: skoro zaczęłam to trzeba skończyć!) ale jedno trzeba autorce przyznać – ma genialne ucho. Cała książka składa się właściwie z samych dialogów a możecie mi wierzyć, że oddanie tragedii wyłącznie za ich pomocą to nie lada sztuka. Agnieszce Lis udało się to znakomicie.

Nie polecam lektury, chyba że interesuje Was opisana w niej problematyka.

Moja ocena: 2/6

autor: Agnieszka Lis
tytuł: Latawce

wydawca: Czwarta Strona
liczba stron: 192
Mary Shelley - Frankenstein

Mary Shelley - Frankenstein


W tym miesiącu mija dwieście lat od pierwszego wydania jednej z najsłynniejszych powieści grozy w historii literatury a ponieważ książka ta niestety nie doczekała się recenzji dwa lata temu kiedy ją czytałam, uznałam, że teraz jest odpowiedni moment aby napisać kilka słów o moich wrażeniach.

Historia powstania “Frankensteina” jest dobrze znana w kręgach miłośników literatury. Lato 1816 roku nie rozpieszczało cudną pogodą. Jedną z konsekwencji wybuchu wulkanu Tambora w Indonezji było wielomiesięczne krążenie w atmosferze drobnego pyłu, który ograniczał natężenie promieniowania słonecznego dochodzącego do powierzchni Ziemi. Odnotowano wówczas obniżenie się temperatur i spadek plonów w Europie i Ameryce Północnej. Rok ten przeszedł do historii pod nazwą „Roku bez lata”.

Kiedy więc w czerwcu 1816r grupa przyjaciół podróżująca wzdłuż brzegów Jeziora Genewskiego śladami Jana Jakuba Rousseau, zaczyna się nieco nudzić wieczorami ze względu na brzydką pogodę, gospodarz willi, w której mieszkają czyli Lord Byron proponuje aby każdy z uczestników wymyślił historię z dreszczykiem. Osiemnastoletnia wówczas Mary Shelley, śni nocą sen o człowieku-monstrum poskładanym z kawałków, który pod wpływem tajemniczej maszyny nagle ożywa. Tak rodzi się pomysł najpierw na opowiadanie a potem, po namowach męża (poety Percy’ego Shelleya) na powieść pod wiele mówiącym tytułem „Frankenstein czyli współczesny Prometeusz”.

Nie będę się zagłębiać w analizę tekstu i występujące w nim motywy. Kto ma ochotę dowiedzieć się nieco więcej na ten temat, na pewno znajdzie w czeluściach Internetu mnóstwo opracowań „Frankensteina”. Ja chciałabym za to podkreślić jak bardzo się cieszę, że wreszcie udało mi się poznać książkowy pierwowzór znanej mi tylko z kinematografii historii doktora Wiktora Frankensteina i jego monstrum. I możecie mi wierzyć na słowo: jeśli twierdzicie, że znacie opowieść o Frankensteinie, bo widzieliście kilkanaście filmów na podstawie książki, to znaczy że nie znacie jej w ogóle.

Podczas gdy kino skupia się przede wszystkim na wywołaniu w widzu poczucia grozy i przerażenia, powieść oferuje znacznie głębszy wgląd nie tylko w życie i motywy kierujące działaniem bohaterów ale i w kwestie etyki i moralności, przede wszystkim dotyczące pytania jak daleko może posunąć się naukowiec w swoich badaniach oraz czy mamy prawo bawić się w boga?

Książka jest tak odmienna od tego, co przyzwyczailiśmy się widzieć na ekranie, że naprawdę warto ją poznać. Jeśli nie czytaliście "Frankensteina", gorąco zachęcam by to zmienić! 

Moja ocena: 4,5/6

autor: Mary Shelley
tytuł: Frankenstein czyli współczesny Prometeusz

tytuł oryginału: Frankenstein or the modern Prometheus
tłumaczenie: Paweł Łopatka
wydawca: Madiasat Poland (kolekcja Gazety Wyborczej)
liczba stron: 251
Z wizytą u Kornela Makuszyńskiego

Z wizytą u Kornela Makuszyńskiego


Zapraszam dziś wszystkich, którzy lubią buszować po zakamarkach domów słynnych ludzi na wizytę u jednego z moich ulubionych pisarzy dla dzieci i młodzieży - do mieszkania Kornela Makuszyńskiego w Zakopanem.
Muzeum mieści się w willi „Opolanka” przy ul. Tetmajera 15, gdzie państwo Makuszyńscy początkowo pomieszkali w czasie letnich i zimowych pobytów w Zakopanem, a gdzie po drugiej wojnie osiedlili się na stałe.

Obowiązkowy muzealny fashion hit - materiałowe ciapcioszki
Biurko pisarza

Zbliżenie na rękopis Makuszyńskiego

Chętnie tropię ślady życia literackiego w Zakopanem, właściwie co roku podczas urlopu w górach staram się odwiedzić miejsca związane z życiem kulturalnym w okresie międzywojennym. Wizyta w domu Makuszyńskiego była moim marzeniem, które udało się spełnić w 2015 roku. Była to dla mnie magiczna i wzruszająca chwila.





 
Zbiory Muzeum obejmują nie tylko księgozbiór złożony z kolejnych wydań utworów pisarza, rękopisy samego Makuszyńskiego, zbiór listów od wybitnych postaci sceny kulturalnej i politycznej, korespondencję od czytelników, wycinki prasowe i zbiór fotografii ale także liczne dzieła sztuki (obrazy i rzeźby) znanych polskich artystów, projekty ilustracji do książek Makuszyńskiego, zabytkowe meble w stylu biedermeier, miniatury, dawną tkaninę artystyczną (dywan wschodni, modlitewnik perski, parawan japoński) czy liczne dzieła dawnej sztuki użytkowej jak lampy, zegary, szkło polskie i francuskie, porcelana chińska, angielska, saska, miśnieńska.


Tarczy mojej podstawówki niestety nie znalazłam...

Makuszyński zmarł 31 lipca 1953 r. i został pochowany na zabytkowym Starym Cmentarzu na Peksowym Brzyzku. Na jego grobie zawsze pełno jest zniczy, kwiatów, szkolnych tarcz czy zabawek - pamiątek zostawionych przez młodszych i starszych czytelników. Bardzo wzruszająca była dla mnie scena, kiedy malutka dziewczynka, która nie miała ze sobą żadnych kwiatków, zebrała kilka kolorowych liści i położyła na grobie taki jesienny bukiecik.





Maska pośmiertna Makuszyńskiego

Na małym ekranie: Elementary (2012 - 2018)

Na małym ekranie: Elementary (2012 - 2018)



Rozpoczynam dzisiaj nową serie na blogu dotyczącą seriali, które lubię i polecam. Na pierwszy ogień idzie jeden z moich najukochańszych seriali o jednym z najsłynniejszych detektywów na świecie.

Oglądać „Elementary” zaczęliśmy z Lubym zupełnym przypadkiem. Podczas urlopu w górach zastanawialiśmy się któregoś wieczora, co by tu obejrzeć przed snem i wtedy Luby powiedział, że ma na pendrivie jakiś serial ściągnięty kiedyś dla koleżanki z pracy, która jest fanką „Elementary”. Obejrzeliśmy pierwszy odcinek i wpadliśmy po uszy. A przynajmniej ja wpadłam, bo nie chciałam już oglądać niczego innego.

„Elementary” to bardzo współczesne spojrzenie na historię Sherlocka Holmesa (świetny w tej roli Johnny Lee Miller). Akcja dzieje się obecnie w Nowym Jorku, gdzie Sherlock Holmes, po terapii odwykowej od narkotyków zatrudnia byłą lekarkę Joan Watson (Lucy Liu) w charakterze osoby pilnującej, aby nie powrócił do nałogu. Z czasem zaczyna uczyć ją fachu detektywa i razem nawiązują współpracę z nowojorską policją pomagając im rozwiązywać zagadki kryminalne.

Co mnie tak zachwyca? Właściwie wszystko. Uwielbiam wysoki poziom zagadek, które ma do rozwikłania duet detektywów. Uwielbiam historie z życia prywatnego tej dwójki oraz ich przyjaciół, które ciągną się w tle przez wszystkie sezony. Uwielbiam grę z konwencją i oryginalne pomysły na przedstawienie znanych wątków z opowiadań Arthura Conan Doyla (np. Watson jest tu kobietą, podobnie zresztą Moriarty).

Poza tym uważam, że to serial z najlepszą czołówką ever! Uwielbiam i muzykę i obraz, przez całe pięć sezonów patrzyłam na nią jak zahipnotyzowana!


Dzięki temu serialowi polubiłam Lucy Liu, za którą wcześniej jakoś nie przepadałam. Poza tym jako kobiecie sprawia mi ogromną przyjemność patrzenie na stroje granej przez nią postaci. Jestem wielką fanką stylu Joan Watson, czasem patrząc na nią mam skojarzenia z Wendy z bloga Wendy’s Lookbook (ale to chyba przede wszystkim przez typ urody obu pań).

Nie wszystkie sezony są tak samo interesujące i choć poziom zagadek do rozwikłania cały czas utrzymuje wysoki poziom, to czasem wątki prywatno-poboczne nieco kuleją. Najsłabszy według mnie był sezon piąty z wątkiem Shinwella rozpracowującego swój były gang narkotykowy. Mam nadzieję, że w sezonie szóstym scenarzyści wrócą do formy, zwłaszcza, że zapowiedziany w ostatnim odcinku motyw siostry Sherlocka zapowiada się bardzo obiecująco.

Do chwili obecnej ukazało się pięć sezonów, w przygotowaniu jest szósty. Czekam na niego z wielką niecierpliwością!
Eliza Mórawska - White Plate. Na zdrowie

Eliza Mórawska - White Plate. Na zdrowie


Nie lubię gotować. W ogóle nie lubię przygotowywać jedzenia, obojętnie czy chodzi o gotowanie, smażenie, pieczenie czy robienie zwykłych kanapek. Już na samą myśl, że muszę sobie zrobić coś do jedzenia, wpadam w stan przygnębienia. Być może dlatego mam tak gigantyczne problemy z trawieniem. Nie chce mi się zrobić porządnego, zdrowego posiłku, który nie będzie zawierał składników, które mi szkodzą. Zamiast tego jem co popadnie albo co akurat jest w lodówce, co często kończy się wybuchem bomby w moim żołądku.

Chciałabym w tym roku zmienić ten stan rzeczy. Postanowiłam zmusić się do przygotowywania sobie dwa-trzy razy w tygodniu lekkich i prostych posiłków, które po pierwsze starczą mi co najmniej na dwa dni i po drugie nie będą zawierały składników, których mój organizm nie toleruje (przede wszystkim kazeiny z nabiału). Pomóc w tym przedsięwzięciu mają mi liczne książki kucharskie, gromadzone przez lata i zbierające kurz na półkach… Najwyższy czas zrobić z nich użytek!

Na pierwszy ogień idzie książka znanej blogerki Elizy Mórawskiej „White Plate. Na zdrowie”. O istnieniu bloga Elizy wiedziałam od dawna ale ponieważ kulinaria nie leżą w sferze moich zainteresowań, nigdy na niego nie zaglądałam. Książką jestem natomiast zachwycona i być może od czasu do czasu będę zaglądać także na bloga.

Po krótkim wstępie, w którym autorka przybliża nam wydarzenia ze swojego życia, które wpłynęły na jej sposób odżywiania, przechodzimy do jeszcze krótszego rozdziału z praktycznymi poradami związanymi z przygotowywaniem posiłków oraz do zestawienia polecanych przez Elizę sprzętów kuchennych oraz składników, które zawsze warto mieć w kuchni/spiżarni. Kolejne rozdziały to już konkretne przepisy na śniadania, obiady i kolacje wraz z osobistymi wtrętami autorki na temat jej przyzwyczajeń, nawyków czy drobnych przyjemności związanych z danym posiłkiem.

To, co najbardziej zachwyca w tej publikacji to szata graficzna. Stylistyka zdjęć jest niezwykle spójna i odzwierciedla ogólny koncept prezentowanych potraw: ma być swojsko, tradycyjnie, prosto. Dominuje styl rustykalny i powrót do natury, czego symbolem są ręcznie wytwarzane ceramiczne naczynia, metalowe kubki, bogato zdobione sztućce rodem z pchlich targów. Nawet ubrania, w których pozuje Eliza są spójne z ogólną koncepcją – są wykonane z naturalnych materiałów jak bawełna, len czy wełna. Poza tym sporo tu drewna oraz roślin.

„White Plate. Na zdrowie” nie jest efektem kolejnej mody żywieniowej wymyślonej przez marketingowe machiny przemysłu spożywczego i farmaceutycznego. Jest powrotem do korzeni, do tego, co proste, naturalne i najlepiej nam służące. Eliza wspomina czasy swego dzieciństwa, które przypadło na lata 80-te XXw. czyli okres sprzed rewolucji żywieniowej i mody na produkty silnie przetworzone, wspomina także swoje wizyty u lekarza TMC (tradycyjnej medycyny chińskiej) i jego wpływ na postrzeganie przez nią roli żywienia. Nasze nawyki żywieniowe powstały przecież w odpowiedzi na klimat, w jakim żyjemy i powinny być do niego dostosowane (o czym ciągle przypomina także Anna Ciesielska, moje guru jeśli chodzi o Kuchnię PP).

Bardzo odpowiada mi także styl wypowiedzi autorki. Nie jest nachalny, brak tu tonu osoby wszystkowiedzącej. Eliza opowiada, co się sprawdziło u niej a co czytelnik być może będzie chciał wypróbować. Nie mówi: musisz to mieć, musisz to kupić, tego używać. Zamiast tego proponuje, pokazuje, podpowiada ale ostateczną decyzję zostawia czytelnikowi.

Jestem zachwycona tą książką. Podoba mi się w niej absolutnie wszystko. Piękna szata graficzna, miły w dotyku papier a przede wszystkim niezbyt skomplikowane przepisy ze swojskich składników sprawiają, że z całą pewnością „White Plate. Na zdrowie” nie będzie się już kurzyć na półce tylko codziennie towarzyszyć mi w kuchni i motywować do smacznego i zdrowego gotowania.

Moja ocena: 6/6

autor: Eliza Mórawska
tytuł: White Plate. Na zdrowie

wydawca: Wydawnictwo Zwierciadło
liczba stron: 232






Lucy Maud Montgomery - Ania z Avonlea

Lucy Maud Montgomery - Ania z Avonlea


Nowy rok czytelniczy rozpoczynam od zrobienia pierwszego kroku w stronę realizacji jednego z moich postanowień czyli przeczytania wszystkich książek Lucy Maud Montgomery. Od ostatniej lektury powieści kanadyjskiej pisarki minęły dwa lata, najwyższa więc pora na kontynuację.

Za czasów dzieciństwa kilka razy czytałam „Anię z Zielonego Wzgórza” (choć nigdy w całości), po kolejne tomy serii jednak nigdy nie sięgnęłam. Uwielbiana na całym świecie rudowłosa sierota nigdy nie należała do grona moich ulubionych bohaterek literackich (uwielbiałam za to Emilkę). Teraz, będąc grubo po trzydziestce, nadrabiam zaległości w klasyce literatury dziecięco-młodzieżowej.

Rękopis „Ani z Avonlea” trafił do wydawnictwa już w listopadzie 1908r (dla przypomnienia: „Ania z Zielonego Wzgórza” ukazała się w czerwcu tego samego roku) ale aby nie stwarzać konkurencji dla pierwszego tomu, który nadal był absolutnym bestsellerem, zdecydowano, że kontynuacja losów Ani ukaże się drukiem dopiero we wrześniu 1909r.

Montgomery nie wierzyła, że książka może odnieść sukces. W lipcu 1909r tak pisała w liście do swojego kuzyna Murraya Macneilla: „Druga książka o Ani ukaże się we wrześniu (…). Nie będzie tak rozchwytywana jak pierwsza. Nie napisałam jej z własnej inicjatywy, powstała na zamówienie wydawcy. Nie wierzę, by książki pisane na zamówienie miały w sobie choć odrobinę świeżości.” [1]

W moim odczuciu autorka miała odrobinę racji. Czytając drugi tom przygód Ani nie mogłam pozbyć się wrażenia, że czytam zlepek wymyślonych naprędce historyjek z życia mieszkańców Avonlea. Brakowało mi lepiej przemyślanego pomysłu na fabułę, jakiegoś motywu przewodniego, spajającego wydarzenia w jedną całość. Autorka skacze z tematu na temat, czytamy trochę o pracy Ani w lokalnej szkole i przygodach związanych z niesfornymi uczniami, trochę o działalności Klubu Miłośników Avonlea, trochę o miłosnych perypetiach sąsiadów czy wychowaniu przygarniętych przez Marylę bliźniąt. Swoją drogą Tadzio jest w moich oczach potwornie irytującym i głupim dzieckiem, bardzo uprzykrzał mi lekturę i trafił do grona najbardziej nielubianych przeze mnie postaci. Poza tym jego sposób wysławiania się wydał mi się mało wiarygodny, mówi zdecydowanie jak dorosły człowiek a nie pięcio- czy sześcioletnie dziecko.

Z przykrością stwierdzam także, że Ania Shirley nadal nie zaskarbiła sobie na tyle mojej sympatii aby trafić do grona ulubionych bohaterek literackich. Wprawdzie jest już o wiele mniej gadatliwa, rozkojarzona i roztrzepana, nabrała ogłady i wydoroślała, jednak nadal żywię wobec niej bardzo ambiwalentne uczucia. Doceniam wyobraźnię, wrażliwość na piękno przyrody oraz umiejętność dostrzegania pozytywnych stron w życiu ale nadal denerwuje mnie ta jej mocno romantyczna strona. Może po prostu się starzeję😉



Jak się okazuje Lucy Maud Montgomery także nie przepadała za stworzoną przez siebie postacią. Tak pisała o niej w jednym z listów: „(…) jestem tak zmęczona tą bohaterką, iż nie potrafię dostrzec w niej i w samej książce niczego dobrego.” [2] Maud miała cichą nadzieję, że powieść nie spotka się z tak dobrym przyjęciem jak tom pierwszy, bo przerażała ją myśl o konieczności dalszego wymyślania przygód „tej wstrętnej Ani” [3].

Całe szczęście ja postanowiłam poznawać dorobek Montgomery według dat powstawania/ukazywania się utworów, więc przez jakiś czas będę mogła odpocząć nieco od Ani. Jestem wielce ciekawa jak po latach odbiorę „Kilmeny ze starego sadu”, przy której niegdyś głośno wzdychałam 😊.

Moja ocena: 4/6


[1] Mollie Gillen, Maud z Wyspy Księcia Edwarda, Wydawnictwo Literackie, str. 169

[2] ibidem, str. 166

[3] ibidem, str. 167

autor: Lucy Maud Montgomery
tytuł: Ania z Avonlea

tytuł oryginału: Anne of Avonlea
tłumaczenie: Rozalia Bernsteinowa
wydawca: Wydawnictwo Literackie
liczba stron: 304






Podsumowanie roku 2017

Podsumowanie roku 2017


Miniony rok był pod względem czytelniczym jednym z najlepszych w ciągu kilku ostatnich lat. Udało mi się przeczytać 39 książek (pełna lista do wglądu tutaj), co - biorąc pod uwagę średnią z poprzednich roczników wynoszącą mniej więcej 25-27 książek - uznaje za mój mały osobisty sukces. Warto dodać, że zdecydowana większość przeczytanych pozycji to tytuły co najmniej dobre, gniotów zaliczyłam naprawdę niewiele.

Jeśli chodzi o moje zeszłoroczne literackie wojaże to niestety nie odkryłam żadnych nowych lądów. Odwiedziłam następujące kraje (zestawienie według kraju pochodzenia autora): Polska (17 książek), USA (8), Anglia (4), Norwegia (3), Japonia (2), Austria, Czechy, Niemcy, Szwecja i Kanada (po 1 książce). Dzięki osadzeniu miejsca akcji udało mi się zwiedzić także Włochy (a konkretnie Florencję), Francję a nawet okolice podbiegunowe! Bardzo ubolewam nad tym, że moje czytelnicze wybory koncentrują się często na tym, co swojskie i znane, łatwo dostępne i popularne. W 2018r. zamierzam jednak popracować nad świadomą eksploracją nowych literackich terytoriów, poznać pisarzy pochodzących z lub opisujących życie na Bliskim Wschodzie, w Ameryce Południowej czy Afryce.

Cieszę się natomiast, że skutecznie udało mi się wprowadzić do mojego czytelniczego świata audiobooki. Wysłuchałam ich aż sześc (uważam, że jak na początek to całkiem dobry wynik) i utwierdziłam się w przekonaniu, że są doskonałym tłem do niezbyt lubianych acz koniecznych czynności jak np. sprzątanie czy prasowanie. A poza tym czasem można trafić na wspaniałe perełki, genialne interpretacje, dzięki którym nasz literacki świat przewraca się do góry nogami (Aleksandro Szwed, to o Tobie!).

Nie wyobrażam też sobie życia bez czytnika ebooków! Książek w wersji cyfrowej przeczytałam w zeszłym roku 15 (tylko o 3 mniej niż w wersji papierowej) i powoli przymierzam się do od dawno planowanego postu wychwalającego zalety czytnika.

Kolejny sukces to powrót do czytania w obcym języku. Może nie było tych książek zbyt wiele (dwie po angielsku i dwie po niemiecku) ale od czegoś trzeba przecież zacząć. Liczy się pierwszy krok, bo to on jest najtrudniejszy. Potem jest już z górki.

Pora na główną część programu! Na podium za 2017r stają:

1. Marta Kisiel „Dożywocie” – książka dzięki której aż chce się żyć plus arcygenialna interpretacja Aleksandry Szwed

2. Maja Lidia Kossakowska „Bramy Światłości” – za humor i niesamowite przygody w światach opartych na mitologii hinduistycznej

3. Maria Zdybska „Wyspa Mgieł” – za morską wodę płynąca w żyłach autorki (ale i bohaterki!) zamiast krwi i niesamowity klimat


Jak widać mój zeszły rok zdecydowanie należał do polskiej fantastyki w wykonaniu kobiet, w tym miejscu warto wspomnieć również słowiańską komedię „Szeptucha” czy niepokojące „Redlum”. W 2018r zamierzam dalej eksplorować te tereny (głównie za sprawą wydawnictwa Genius Creations). Pozostając w temacie fantastyki na wyróżnienie zasłużyło także „Miasto Kości”, na którego kontynuację będę polować w bibliotece.

Czytałam sporo o minimalizmie (Anna Mularczyk-Meyer, Joanna Glogaza) oraz zmotywowałam się wreszcie do głębszego zanurzenia się w temacie kuchni Pięciu Przemian (postać pani Anny Ciesielskiej to jedno z moich wielkich tegorocznych odkryć!). Zakochałam się w osobowości Wisławy Szymborskiej (Pamiątkowe rupiecie), wykopałam mały skarb dziewiętnastowiecznej literatury dziecięcej (Tajemnicza Gerty) oraz skakałam nocą po dachach Florencji z wampirami i odkrywałam tajemnice malarstwa Botticellego (Raven).

Rozczarowań było niewiele, największym gniotem okazał się dla mnie bestseller „Getting Things Done” oraz proza #DilerkiEmocji (Łatwopalni). O ból głowy przyprawiły mnie także dwa pierwsze tomy cyklu skierowanego do nienarodzonej córki Knausgarda ale na szczęście tom trzeci przytłumił nieco moje gorzkie żale.

Plany na 2018 rok mam całkiem ambitne. Przede wszystkim chciałabym jeśli nie przeskoczyć to przynajmniej utrzymać liczbę przeczytanych książek oraz odważyć się wypłynąć na nieznane oceany w poszukiwaniu nieodkrytych jeszcze przeze mnie literackich lądów (mój statek obrał już kurs na Pakistan!).

Marzy mi się powrót do powieści Siesickiej i Musierowicz, będę starała się znaleźć czas na przerobienie całej ich twórczości (poza książkami dla dzieci). Może udałoby się włączyć do tego planu Lucy Maud Montgomery…

Muszę zacząć zdecydowanie częściej sięgać po książki z własnych półek. Niestety w wynajmowanym obecnie mieszkaniu nie ma miejsca na trzymanie całego naszego księgozbioru. Przeczytane książki mogłabym wywozić na przechowanie do domu rodzinnego a po zakupie własnego domu przenieść je z powrotem do siebie (gdzie będzie czekał na nie osobny pokój).

Na blogu pojawi się nowa kategoria wpisów zatytułowana „kącik germanisty”. Bardzo ubolewam nad tym, że od czasu ukończenia filologii germańskiej mój kontakt z literaturą krajów niemieckojęzycznych jest znikomy, więc postanowiłam to zmienić. W notkach w tej kategorii będą pojawiać się recenzje książek autorów pochodzących z w/w krajów lub opisujących w nich życie.

Już od dawna mam też w planach podzielenie się moimi serialowymi fascynacjami, oby w tym roku wreszcie się udało.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Copyright © 2009-2017 Zacisze Literackie , Blogger