W skrócie: Targowisko próżności i Jeden dzień z panem Julesem

Nie wyrobiłam się na czas z pisaniem recenzji (tzn. chciałam zdążyć jeszcze przed Nowym Rokiem) ale zanim zrobię podsumowanie mojego czytelniczego roku 2009 chciałabym pokrótce wspomnieć jeszcze, o kilku przeczytanych przeze mnie pozycjach.


William Makepeace Thackeray „Targowisko próżności”

Bardzo ale to bardzo ciężko mi się czytało... Zresztą już sam czas czytania mówi sam za siebie – zaczęłam w kwietniu, skończyłam w listopadzie…

Po pierwsze - nie podobał mi się styl. Taki ironiczny, prześmiewczy, postaci przedstawione wręcz karykaturalnie. Od samego początku spodziewałam się czegoś takiego (w końcu znam Thackeray'a z „Pierścienia i róży” – uwielbiałam ten serial jak byłam w podstawówce a i coś mi majaczy, że powieść też czytałam), ale na dłuższą metę jest to męczące a powieść ma ponad 1000 stron!

Po drugie – szalenie denerwujące postaci. Każdy ma jakieś wady ale są one tak przerysowane, że stykanie się z nimi przez ponad tysiąc stron męczy i irytuje. Prym wiodła główna bohaterka czyli Becky Sharp (już samo imię Becky działało mi na nerwy – tak, wiem, nerwowa jestem ;-)), która zajęła zaszczytne miejsce obok Katarzyny Earnshaw z „Wichrowych Wzgórz” wśród najbardziej znienawidzonych przeze mnie bohaterek literackich. Egoistyczna do bólu materialistka, nie będąca w stanie nikogo pokochać, nawet własnego dziecka. Polubiłam za to jej męża, tą pierdołę Rawdona ;-)

Po trzecie - gubiłam się w bohaterach. Jest ich po prostu za dużo. O ile w bohaterach wokół Amelii i jej brata Józefa jeszcze potrafiłam się w jakiś sposób rozeznać, tak osoby z Queens Crawley myliły mi się do tego stopnia, że ni w ząb nie byłam w stanie zorientować się, o kim jest w danym momencie mowa.

Po czwarte - miałam jakieś stare wydanie (z 1973r) w przekładzie Tadeusza Jana Dehnela, który podobnie jak pani Arnsztajnowa w „Malowanym welonie” miał dziwne widzimisię i różnorako tłumaczył imiona. Raz Józef, raz Joe, raz Joseph ... Raz Jerzy, raz George ...

Męczyłam się tak mniej więcej do strony 850 po czym ze zdumieniem stwierdziłam, że czyta mi się coraz lepiej, rozróżniam wszystkich bohaterów i … zaczyna mi się podobać (co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że każdą, nawet najnudniejszą książkę należy czytać do końca, bo nigdy nie wiadomo, czy czasem jeszcze nie zmienimy o niej zdania). Ostatnie rozdziały połknęłam szybciuteńko i nawet trochę żałowałam, że to już koniec (jakby 1000 stron to było mało ;-)). Dlatego w ostatecznym rozrachunku ocena końcowa dość wysoka.

Moja ocena: 4/6

Diane Broeckhoven „Jeden dzień z panem Julesem”

Tę króciutką powiastkę polecała kiedyś w moim ulubionym programie o książkach „Lesen!” niemiecka pisarka i dziennikarka Elke Heidenreich. Szalenie przypadła mi do gustu idea tego programu: Heidenreich omawiała w nim książki, które ostatnio przeczytała i na które jej zdaniem warto zwrócić uwagę. Nie musiały to być koniecznie nowości wydawnicze czy bestsellery, często mówiła o niepozornych książeczkach, które w zalewie powieści na rynku umknęły gdzieś uwadze masowego czytelnika a warto by było je poznać. Taką właśnie książką miała być powiastka Broeckhoven.

Ale nie jest. Zdaję sobie sprawę, że nie wszystko, co poleca pani Heidenreich MUSI być dobre, ale odkryłam dzięki niej parę ciekawych tytułów i nazwisk, więc łudziłam się, że i w tym przypadku będę miała do czynienia z dobrą literaturą tym bardziej, że „Jeden dzień z panem Julesem” został wydany przez Galaktykę w ciekawej jak by się wydawało serii „Zapach pomarańczy”, w której cytując wydawcę: Powieści tworzące tę serię pozwalają ją odnaleźć, uchwycić i na długo zatrzymać. To historie o poznawaniu samego siebie i o odnajdywaniu sensu życia wśród codziennych zdarzeń.

Pewnego ranka Alice odkrywa, że jej mąż właśnie zmarł. Nie zawiadamia od razu zakładu pogrzebowego ani rodziny, gdyż chce pobyć jeszcze trochę z mężem i „porozmawiać z nim”, wyjawić wszystko, co przez lata leżało jej na sercu. Martwi się tylko, co zrobić z chorym na autyzm synem sąsiadki, który jak co tydzień ma przyjść do pana Julesa rozegrać partię szachów.

Miało być kameralnie, refleksyjnie, pokrzepiająco. Tymczasem pani Julesowa ma żal do zmarłego męża głównie o jego kochankę. Ja nie wyniosłam nic z tej opowieści.

Moja ocena: 1/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Copyright © 2009-2017 Zacisze Literackie , Blogger