Harper Lee - Zabić drozda


Pamiętam jak pierwszy raz zetknęłam się z tym tytułem - byłam wtedy w siódmej lub ósmej klasie szkoły podstawowej i jedna z nauczycielek pożyczyła mi tę książkę abym ją przeczytała do olimpiady z języka polskiego. Ani tytuł ani okładka z ptaszkiem nie wzbudziły mojego zainteresowania a że w tym wieku ma się fiu bździu w głowie i czyta się raczej powiastki dla młodzieży o miłości, to olałam Harper Lee i olimpiadę i zajęłam się dalej tym, co mnie wtedy bardziej interesowało. I z perspektywy czasu cieszę się, że nie przeczytałam wtedy tej książki, bo obawiam się, że zajęta bzdurnymi myślami mogłabym jej nie zrozumieć a przez to i nie docenić.Tytuł jednak zapamiętałam i kiedy natknęłam się na niego będąc już na studiach postanowiłam dowiedzieć się, co też takiego ciekawego przegapiłam będąc w wieku cielęcym. Jak się potem okazało, "Zabić drozda" stało się jedną z najważniejszych powieści mojego życia.

Po raz drugi sięgnęłam po nią w ramach wyzwania czytelniczego Amerykańskie Południe i utwierdziłam się w przekonaniu, że "Zabić drozda" nadal mnie zachwyca ale że i ja z wiekiem dojrzewam do pełnego rozumienia pewnych spraw i chyba staję się coraz wrażliwsza na niesprawiedliwość i ludzkie cierpienie, bo w kilku miejscach uroniłam sporo łez.

Powieść podzielona jest na dwie części. W pierwszej autorka zapoznaje nas z miejscem akcji oraz bohaterami. Narratorką jest dziewięcioletnia Jean Louise, zwana Smykiem, która wraz ze swoim o 4 lata starszym bratem Jeremym (Jemem) oraz przyjeżdżającym co lato na wakacje do Maycomb kolegą Dillem spędza czas na wspólnych dziecięcych zabawach. Szczególnie intersuje tę trójkę los Arthura Radley'a, który od prawie 20 lat nie wychodzi z domu. Dziecięca fantazja (napędzana plotkami w mieście) podpowiada im niestworzone rzeczy o "Dzikim Radley'u", który to według ich mniemania wymordował pół swojej rodziny i krąży nocą po osiedlu szukając nowych ofiar. Dzieci próbują różnymi sposobami wywabić "Dzikiego" z domu, by móc go wreszcie zobaczyć. To jednak nie jest najważniejszy wątek w tej powieści.

Niepostrzeżenie autorka daje tu i ówdzie do zrozumienia, że Alabama lat 30-tych nadal jest stanem, gdzie czarni traktowani są jako ludzie drugiej kategorii, praktycznie bez żadnych praw, o czym boleśnie przekonamy się w części drugiej. Tu mianowicie akcja krąży głównie wokół sprawy czarnoskórego Toma Robinsona oskarżonego o gwałt na białej kobiecie. A adwokatem Toma jest Atticus Finch, ojciec Smyka i Jema.

Atticus jest jednym z moich ukochanych bohaterów literackich, człowiekiem (mimo iż fikcyjnym) godnym naśladowania, którego podziwiam za mądrość, odwagę i niezwykły szacunek dla każdej istoty na ziemi. Jest to człowiek, który nie powtarza ślepo słów, myśli czy czynów innych ludzi i który swoim zachowaniem na co dzień udowadnia, że w każdej sytuacji, choćby takiej bez wyjścia, kiedy wiemy, że i tak jesteśmy na straconej pozycji, należy kierować się własnym rozumem i sumieniem.

"[...] ale ja zanim będę mógł żyć w zgodzie z innymi ludźmi, przede wszystkim muszę żyć w zgodzie z sobą samym. Jedyna rzecz, jaka nie podlega przegłosowaniu przez większość, to sumienie człowieka." [1]

Dlatego też Atticus podejmuje się obrony Robinsona, mimo iż wie, że czarnoskóry mężczyzna, choć jest niewinny, w rasistowskim mieście i tak nie ma najmniejszych szans na uniknięcie kary. Finch nie rozróżnia ludzi na białych i czarnych, dla niego każdy człowiek bez względu na kolor skóry zasługuje na szacunek. Gdyby - mimo świadomości, że z góry skazany jest na przegraną - nie podjął się obrony Toma, miałby do końca życia wyrzuty sumienia, że nie uczynił wszystkiego, by pomóc temu człowiekowi - "[...] cóż, kiedy w zamkniętych sądach ludzkich serc nie miał żadnych argumentów." [2] Nie wszyscy mieszkańcy Maycomb popierają działania Fincha, są tacy, którzy mają mu za złe, że broni "czarnucha". Mała Smyk nie rozumie całej tej sytuacji i wpada w gniew, gdy inne dzieci w szkole przezywają jej ojca "murzyńskim pachołkiem". Któregoś dnia zwierza się Atticusowi ze swych rozterek:

"- Więc ty na pewno nie jesteś murzyński pachołek, prawda?
- Jestem. Robię, co mogę, żeby służyć wszystkim. Czasem mi ciężko... Dziecino, wcale nie obrażają takie wyzwiska, chociaż temu, kto je rzuca, wydają się najgorszą obelgą. Dowodzą tylko ubóstwa umysłowego osób, które nimi szafują i bynajmniej nie ranią." [3]
I chyba to właśnie jest najgorsze w rasizmie - że wpaja się go ludziom już od najmłodszych lat. Smyk opowiada wszystkie zdarzenia ze swej dziecięcej perspektywy i nie jest przez to w stanie trzeźwo ocenić, czy to co słyszy jest z moralnego punktu widzenia poprawne czy nie. W swej dziecięcej naiwności może jedynie powtarzać to, co słyszy wokół, bo skoro wszyscy są zdania, że czarni są gorszym gatunkiem człowieka, to z pewnością rzeczywiście tak jest.

Harper Lee
Ale to się odnosi nie tylko do rasizmu ale do odmienności w ogóle. "Zabić drozda" to moim zdaniem
powieść właśnie o odmienności, o tym, że należy ją szanować zamiast z niej szydzić i powtarzać bezmyślnie słowa innych. Nie należy się jej bać, bo przy bliższym poznaniu okazuje się, że to "inne" jest w gruncie rzeczy takie samo jak my. Doskonale odzwierciedla to zarówno wątek "Dzikiego Radley'a", który w rzeczywistości okazuje się nie być szalonym mordercą a człowiekiem, którego mierzi małomiasteczkowe zakłamanie (które dobrze widać na podwieczorku zorganizowanym przez ciocię Alexandrę w domu Atticusa, kiedy to wychodzi na jaw fałszywa moralność najpobożniejszych osób w mieście) i który wolał zamknąć się w swoim własnym świecie niż musieć w tym zakłamaniu uczestniczyć, jak i sprawa Toma Robinsona, który jest dobrym i uczynnym człowiekiem, mimo iż to przecież tylko "czarnuch". Chciał zwyczajnie pomóc białej kobiecie, bo zdawał sobie sprawę z jej ciężkiej sytuacji życiowej a mimo to został przez nią i jej ojca oskarżony o czyn, którego się nie dopuścił i dopuścić nie mógł. To biały człowiek - wyższa rasa panów - okazał się tu być gorszy. Szacunek dla inności drugiego człowieka widać też choćby w takiej niepozornej scenie kiedy Smyk głośno wyraża swe zdziwienie zachowaniem zaproszonego przez nią ubogiego kolegi szkolnego, który podczas obiadu polewa ziemniaki sosem z melasy. Ostro reaguje na to Calpurnia, czarnoskóra gosposia, która pracuje u Finchów wiele lat i praktycznie wychowała Smyka i Jema (matka zmarła gdy Smyk była malutkim dzieckiem) i która tłumaczy Smykowi, że Walter jest jej gościem i choćby chciał jeść obrus ze stołu należy mu na to pozwolić, bo to że u niego w domu panują inne zwyczaje, nie oznacza, że należy z tego powodu z niego szydzić. Także bliższy kontakt z Dolfusem Raymondem, miasteczkowym pijaczyną sprawia, że dzieci przekonują się, że plotki o tym człowieku nie do końca są prawdą a sposób bycia jaki sobie obrał ma swój głębszy sens.

Ale jest to też powieść o utracie dzieciństwa. O tym, że czas beztroskich zabaw w ogrodzie czy na werandzie w pewnym momencie się skończy i czy tego chcemy czy nie będziemy musieli stawić czoło światu dorosłych i zmierzyć się z jego problemami. Takim zetknięciem ze światem dorosłych jest dla trzech małych bohaterów właśnie sprawa o gwałt.

Nie bez znaczenia jest tytuł powieści. Jego wyjaśnienie autorka podaje nam w scenie, w której Jem dostaje w prezencie wiatrówkę. Atticus ostrzega go wtedy:

"Strzelaj więc sobie, ile chcesz, do sójek, jeżeli ci nie za trudno je trafić, tylko pamiętaj, że grzechem jest zabić drozda" [4]

Dokładniej tłumaczy to sąsiadka Finchów, pani Maudie:

"Drozdy nic nam nie czynią poza tym, że radują nas swoim śpiewem. Nie niszczą ogrodów, nie gnieżdżą się w szopach na kukurydzę, nie robią żadnej szkody, tylko śpiewają dla nas z głębi swoich ptasich serduszek. Dlatego właśnie grzechem jest zabić drozda." [5]
Takimi drozdami są w tej powieści Arthur Radley oraz Tom Robinson - dobrzy i nie czyniący nikomu krzywdy ludzie, którzy zostają zabici (tu w rozumieniu: skrzywdzeni) przez bezmyślne działania ludzi. Psychika młodego Arthura została stłamszona przez surowego i okrutnego ojca, ale pomimo ogromu cierpień "Dziki Radley" pozostał w głębi duszy dobrym człowiekiem: to on zostawiał w dziupli w drzewie małe prezenty dla Smyka i Jema, to on okrył małą Jean Louise kocem podczas pożaru domu pani Maudie, to wreszcie on uratował dzieci przed Bobem Ewellem. Tom Robinson nigdy nie odważyłby się zgwałcić kobiety, wiedział w jak trudnej sytuacji jest Mayella Ewell i chciał jej jedynie pomóc w pewnych pracach domowych (np. rąbanie drewna), bo wiedział, że jej wiecznie zapijaczony ojciec tego nie zrobi. W swej dobroci chciał jej jedynie ulżyć w ciężkiej pracy a odpłacono mu za to wyrokiem śmierci.

Jest to jedna z najbardziej wartościowych powieści, z jakimi się spotkałam w życiu, uczy szacunku do drugiego człowieka, bez względu na kolor jego skóry, pochodzenie czy życiowe wybory. Zrozumiała to w końcu i mała Smyk, która w rozmowie z bratem stwierdziła:

"Nie Jem. Myślę, że jest tylko jeden rodzaj ludzi. Ludzie." [6]
Warto o tym pamiętać.

Nie przegapcie tej książki.

Moja ocena: 6/6

[1] Harper Lee, Zabić drozda, Wyd. Książka i Wiedza, Warszawa 1979, str. 134
[2] tamże, str. 295
[3] tamże, str. 139
[4] tamże, str. 115
[5] tamże, str. 115
[6] tamże, str. 279

autor: Harper Lee
tytuł: Zabić drozda
tytuł oryginału To kill a mockingbird
tłumaczenie: Zofia Kierszys 
wydawca: Książka i Wiedza
liczba stron: 389

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Copyright © 2009-2017 Zacisze Literackie , Blogger