Coleen Hoover - November 9
Tyle zawsze narzekam na prozę z gatunku young adult, że głupia, że kiepsko napisana, że bez większej merytorycznej wartości a tu proszę - w końcu trafiam na książkę, która naprawdę mi się podoba i do niewielu rzeczy tak właściwie mogę się przyczepić.
9. listopada życie Fallon zmieniło się o 180 stopni. To dzień, w którym ledwo uszła z życiem z pożaru w domu jej ojca, słynnego aktora. Blizny pokrywające niemal całą połowę ciała bohaterki przekreślają jej marzenia o karierze aktorskiej i utrudniają normalne relacje z rówieśnikami. Fallon wstydzi się tego, jak wygląda a całe zgorzknienie wylewa na ojca, którego wini za wypadek. W rocznicę wypadku, podczas kłótni z ojcem w restauracji niespodziewanie przysiada się do ich stolika nieznany chłopak. Ben wydaje się być oburzony tym, jak ojciec traktuje własną córkę i postanawia udawać chłopaka Fallon, aby dać jej ojcu prztyczka w nos. Między Fallon a Benem rodzi się dziwne uczucie, coś pomiędzy przyjaźnią a fascynacją. Ponieważ dziewczyna przeprowadza się na drugi koniec Stanów, oboje zawierają umowę, że będą się spotykać raz do roku 9.listopada a w pozostałe dni nie będą się ze sobą kontaktować. W tym momencie fabuła rozszczepia się i jest prowadzona dwutorowo: w rzeczywistości i w powieści, którą pisze Ben. Wątki splatają się ze sobą a im bliżej końca, tym coraz bardziej zszokowany czytelnik nie może uwierzyć, jak bardzo powiązane są losy tych dwojga.
Zacznę może od jedynego zarzutu, jaki mam wobec tej historii. Siła uczuć pomiędzy tym dwojgiem wydaje mi się mało prawdopodobna. Widzą się tylko raz w roku przez kilka godzin, w pozostałe dni nie kontaktują się ze sobą w żaden sposób, żyją własnym życiem, nie są parą sensu stricte, więc umawiają się z innymi a mimo to każdego 9.listopada wybucha między nimi wulkan miłości i pożądania (tak, sporo tu seksu). Jestem w stanie zrozumieć taką fascynację jako jednorazowy akt ale po dwóch, trzech latach siła takiego 'uczucia' powinna naturalnie opaść albo w ogóle zniknąć. Weźmy dla przykładu związki, w których jeden z partnerów wyjeżdża do pracy zagranicę. Wiecie dlaczego większość takich związków się rozpada? Bo brakuje stałego kontaktu - przede wszystkim fizycznego (nie mam tu na myśli wyłącznie seksu). On lub ona czuje się coraz bardziej samotny/a, uczucie do partnera po prostu gdzieś znika. Nie rozumiem więc tej ciągle żywej fascynacji pomiędzy Fallon a Benem.
Pomijając ten fakt, na który jestem skłonna przymknąć oko (w końcu to powieść dla starszych nastolatek i młodych studentek, które zazwyczaj są spragnione takich treści), powieść podobała mi się pod wieloma względami. Po pierwsze mamy tutaj bohaterkę, która nie jest pięknością a ciało w połowie pokryte bliznami czyni ją osobą niepewną siebie, zakompleksioną a przede wszystkim rezonującą z czytelniczkami, które mogą się z nią pod wieloma względami identyfikować (w końcu która młoda kobieta uważa się za nieskazitelnie piękną?).
Po drugie bardzo popieram w literaturze miłość pomiędzy nieidealnymi bohaterami. Wydaje mi się bardziej ludzka, prawdziwa. A sposób, w jaki Ben patrzy na ciało Fallon, w jaki ją dotyka i całuje ma szansę obudzić w wielu zakompleksionych dziewczynach nadzieję, że i one bez względu na to, jak wyglądają, zasługują na takie spojrzenia i taki dotyk.
A po trzecie to jest naprawdę dobrze napisana historia, z sensownymi dialogami (och, dialogi w większości powieści young adult to dla mnie horror), ciekawym pomysłem na fabułę oraz tajemnicą w tle. A pod koniec powieści, kiedy wychodzą na jaw pewne fakty, szczęka opada z wrażenia a na policzki wyskakuje rumieniec wywołany gorączkowym przerzucaniem stron i chłonięciem tekstu, byle dowiedzieć się jak to się wszystko skończy...
Tak, podobało mi się. Tak, chcę przeczytać więcej książek Collen Hoover.
Moja ocena: 5/6
autor: Coleen Hoover
tytuł: November 9
tłumaczenie: Piotr Grzegorzewski
wydawnictwo: Otwarte
liczba stron: 336
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz