Piękna i Bestia (2017) - wrażenia po seansie
Poszłam do kina pod wpływem impulsu. Opowieść o Pięknej i Bestii nigdy nie należała do moich ulubionych baśni, nigdy nawet nie obejrzałam animowanej wersji z 1991r. ale tyle było szumu w Internetach na temat ekranizacji AD 2017, że postanowiłam nie czekać aż film pojawi się na DVD tylko obejrzeć go na dużym ekranie. I to w dzień premiery.
Moje serce chyba wiedziało, co robi szepcząc mi, że warto ten film obejrzeć, bo wychodząc z sali kinowej wiedziałam już że oto obejrzałam mój osobisty film roku a na dodatek zyskałam drugi (obok „Upiora w operze”) ukochany musical.
No właśnie, musical. To było pierwsze wielkie zaskoczenie wieczoru, bo spodziewałam się zwykłego filmu (nie czytałam wcześniej żadnych recenzji ani informacji na jego temat). Drugim zaskoczeniem była moja reakcja na to, co dzieje się na ekranie. Już nie pamiętam kiedy ostatnio film wzbudził we mnie tyle emocji.
Pełen zachwyt – tak mogłabym podsumować moją opinię po zakończonym seansie. Obłędna, bajeczna scenografia (zimowy krajobraz parku wokół zamku! 💖) w połączeniu z raz chwytającymi za serce, innym razem porywającymi do tańca piosenkami, oraz przepiękną historią miłosną poruszyły bardzo czułą strunę w mojej duszy. Siedziałam w fotelu oczarowana tym co widzę i słyszę i chciałam aby film nie miał końca. Przy niektórych piosenkach bardzo trudno było mi usiedzieć spokojnie na czterech literach, nogi same rwały się do tańca, ciało ogarniała fala podrygów i kosztowało mnie sporo wysiłku, aby pozwolić jedynie głowie na rytmiczne kołysanie, choć i tu starałam się robić to delikatnie, aby ludzie siedzący obok mnie nie wzięli mnie za nawiedzoną wariatkę. Podobnie sprawa się miała w przypadku wzruszających melodii, choć tu nie udało mi się tak dobrze kontrolować ciała ogarniętego drgawkami od płaczu, na co wskazywało czułe głaskanie mnie po ramieniu przez Lubego siedzącego obok, który zapewne poczuł jak się cała trzęsę z emocji.
Twórcy zadbali także o sporą dawkę humoru – moim absolutnym faworytem jest szczekający podnóżek Fru-Fru. 😁
Na końcu nie byłam już w stanie kontrolować ciała ogarniętego drgawkami od spazmatycznego szlochu. Aż mi było wstyd wobec ludzi siedzących dookoła (niewielu ale zawsze).
Uwag krytycznych nie mam żadnych, nie przyczepię się nawet do wyboru Emmy Watson do roli Belli. I choć osobiście uważam, że nawet Bestia jest ładniejsza od niej to w końcu de gustibus non est disputandum a poza tym aktorka nadrabia naprawdę ładnym, miło brzmiącym głosem.
Z wielką przykrością przeczytałam za to kilka recenzji po seansie, w których skupiano się na wywlekaniu jakiejś poprawności politycznej, obecności czarnoskórych aktorów w filmie czy wątkach homoseksualnych. Ja oglądałam ten film przede wszystkim sercem a poza tym dla mnie Le Fou był osobą zapatrzoną w Gastona, pragnącą być taki jak on i nawet przez myśl mi nie przeszło, że mógł być w nim zakochany. Może ja po prostu nie widzę wszystkiego tylko w czarno-białych barwach.
Oglądałam wersję 3D w oryginale z napisami.
Myślę, że „Piękna i Bestia” będzie teraz taką moją małą obsesją. Już planuję ściągnąć z domu rodzinnego ozdobny zegar i kandelabr wykonane przez mojego tatę odlewnika a także zakupić imbryk z filiżanką, miotełkę do kurzu oraz mały stołeczek by mieć też swoje 'żyjące' sprzęty i meble. Tak, chyba jednak jestem wariatką.😜
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz