Agota Kristof - Analfabetka
Po raz pierwszy usłyszałam o "Analfabetce" w niemieckim programie o książkach "Lesen!", w którym prowadząca Elke Heidenreich (pisarka, dziennikarka, krytyczka literacka) przedstawiała książki, które warto znać. Niekoniecznie nowości wydawnicze czy bestsellery, bo te i tak zostaną zauważone. Heidenreich skupiała się często na powieściach zapomnianych lub nowo wydanych ale takich, które w zalewie nowej prozy mogą przejść po prostu nie zauważone. I taką książką była według niej "Analfabetka" - niepozorna, cieniutka powiastka nikomu nieznanej węgierskiej pisarki. I dobrze, że Heidenreich o niej wspomniała, bo w przeciwnym razie nie poznałabym kolejnej obok "Madame" Antoniego Libery, niezwykle ważnej dla mnie pozycji mówiącej o języku. Języku ojczystym, języku obcym - języku jako narzędziu do porozumiewania się, wyrażania siebie ale i jako ważnym źródle tożsamości narodowej.
Agota Kristof urodziła się w 1935r. na Węgrzech. Jej ojciec był nauczycielem w małej wiosce, w której mieszkała i właśnie dzięki wizytom na lekcjach u taty nauczyła się płynnie czytać już w wieku 4 lat. Jej dzieciństwo i wczesna młodość przypadają na trudny okres w dziejach Węgier - najpierw druga wojna światowa, potem indoktrynacja pierwszych lat komunizmu. Już od najmłodszych lat pociągało ją słowo pisane; wiedziała, że kiedyś zostanie pisarką. Zaczęła pisać po przeniesieniu się do internatu, aby jak sama twierdzi "znieść ból rozstania".1 Żyjąc w trudnych warunkach, codziennie drżąc z zimna w nieogrzewanych pomieszczeniach i próbując zapomnieć o burczącym brzuchu, wypełnionym jedynie szklanką kawy i kromką chleba, zaczęła przelewać na papier swój żal, smutek, cierpienie i tęsknotę za utraconymi szczęśliwymi latami dzieciństwa u boku rodziców i dwóch braci. Razem z koleżankami ze szkoły podejmuje też pierwsze próby wystawiania własnych skeczy kabaretowych i mini-przedstawień teatralnych. Jej życie zmienia się diametralnie kiedy w 1956r., po wybuchu zamieszek, nielegalnie przekracza wraz z mężem i czteromiesięczną córeczką granicę węgiersko-austriacką, by jako uchodźcy szukać azylu najpierw w Austrii, potem w Szwajcarii. Po latach autorka stwierdza, że to właśnie w momencie przekraczania geograficznej granicy nastąpiła chwila, "w której straciłam dużą część własnego życia. [...] Przede wszystkim jednak tego dnia, pod koniec listopada 1956 roku, utraciłam na zawsze swoją przynależność narodową".2
I to właśnie w tym momencie przychodzi zrozumienie, o czym tak naprawdę pisze Agota Kristof a pisze o podstawowych funkcjach języka ojczystego oraz o małych radościach ale i trudnościach i zagrożeniach płynących z nauki języka obcego. Jedną z podstawowych potrzeb człowieka jest potrzeba przynależności, identyfikacji, tożsamości z pewną grupą ludzi czy też całym narodem, z jego kulturą i tradycjami. To poczucie przynależności kształtuje się w nas we wczesnym dzieciństwie i odbywa się niejako nieświadomie poprzez używanie tego samego języka, co wszyscy wokół. Bo to właśnie język opisuje świat, umożliwia myślenie, porozumiewanie się z innymi i możliwość wyrażania samego siebie. Pierwszy język, którego się uczymy a więc język ojczysty wpływa na nasz sposób myślenia, wyrażania emocji i przeżywania świata.
Najgorsza po przyjeździe do obcego kraju była 'pustynia towarzyska'. Niby w fabryce, gdzie autorka znalazła pracę było kilku Węgrów, to jednak rzadko z nimi rozmawiała a z innymi pracownikami (Szwajcarami) nie była w stanie się porozumieć, bo nie znała ich języka. Pod względem materialnym jej los na pewno się polepszył ale wewnętrznie, od strony czysto ludzkiej czuła się samotna i wyobcowana. Nie potrafiła rozmawiać po francusku, wokół siebie miała ludzi wychowanych w innym kręgu kulturowym, mówiących w innym języku - Agota Kristof czuła się przy nich wyobcowana, 'nieprzynależna', samotna, z oczywistych przyczyn nie mogąca utożsamić się ze wszystkimi wokoło.
"Materialnie powodzi nam się lepiej. Mamy dwa pokoje zamiast jednego. Nie brakuje węgla i jemy do syta. Ale w porównaniu z tym, co utraciliśmy, to wygórowana cena"3Droga do integracji, czy też asymilacji jest zawsze trudna, a zaczyna się od języka. Po przyjeździe do Szwajcarii autorka, która nauczyła się płynnie czytać w wieku 4 lat, na powrót stała się analfabetką. Nie znała języka, nie była w stanie się z nikim porozumieć, nie potrafiła czytać w obcym języku. Zaczęła powoli uczyć się francuskiego, ale tylko w mowie. Koleżanki z pracy uczyły ją podstawowych słów i zwrotów. Dopiero w wieku 26 lat, po 5 latach pobytu w Szwajcarii, zapisała się na kursy uniwersyteckie dla obcokrajowców, żeby nauczyć się pisać i czytać po francusku. W "Analfabetce" żartuje po latach, że poszła do szkoły razem ze swoją pierwszą córką. Za kilka lat będzie miała jeszcze dwoje dzieci, z którymi będzie ćwiczyć czytanie, ortografię i gramatykę:
"Kiedy zapytają mnie o znaczenie jakiegoś słowa albo o jego pisownię, nigdy nie powiem 'nie wiem'. Powiem: 'sprawdzę'."4Język francuski nie jest łatwy, ale Agota Kristof zdawała sobie sprawę, że jego opanowanie jest niezbędne do pełnej integracji w miejscu, które narzucił jej los. Potraktowała to jako wyzwanie i osiągnęła postawiony sobie cel. Wskazuje jednak też na pewien negatywny aspekt ciągłego obcowania z językiem nieojczystym:
"Mówię po francusku od ponad trzydziestu lat, piszę w tym języku od lat dwudziestu i wciąż jeszcze go nie znam. Nie mówię bezbłędnie, a kiedy piszę, muszę zaglądać do słowników. To dlatego również ten język nazywam wrogim. Jest jeszcze jeden powód, dla którego tak go nazywam, ważniejszy: ten język powoli zabija mój język ojczysty."5
Z czasem Kristof opanowała język francuski na tyle dobrze, że zaczęła w nim pisać. Jej sztuki teatralne czy słuchowiska radiowe cieszyły się popularnością, w końcu udało się wydać pierwszą powieść. Język zawsze odgrywał według niej bardzo ważną rolę, bo to przecież podstawowe narzędzie pisarza, środek komunikacji z czytelnikami.
"Wiem, że nigdy nie będę pisać tak jak pisarze, dla których francuski jest językiem ojczystym, ale będę pisać tak, jak potrafię, najlepiej jak potrafię."6
"Analfabetka" jest cieniutka książeczką, liczącą niespełna 50 stron tekstu a pomimo to widać w niej bardzo wyraźnie, że Agocie Kristof - świadomej swoich niedostatków językowych jak i niemożności wyrażania w języku francuskim pewnych niuansów, możliwych do wyrażenia tylko w język ojczystym - udało się to, co chyba każdy pisarz uważa za najważniejsze: znalazła nić porozumienia z czytelnikiem a w moim sercu dodatkowo poruszyła pewną bardzo wrażliwą strunę i sprawiła, że czytając ostatni rozdział popłynęła mi po policzku łza.
Jestem osobą dwujęzyczną i mimo iż nie posiadam za sobą tak trudnych doświadczeń jak autorka, to jednak jestem w stanie zrozumieć sytuacje, o których pisze. Od lat interesuje mnie język i jego wpływ na postrzeganie świata.
Książka jest napisana bardzo prostym językiem; zdania są krótkie, bez żadnych metafor czy innych stylistycznych ozdobników. I chyba w tym tkwi siła - język jest prosty ale ma ogromną siłę przebicia, jest niezwykle sugestywny i swoją oszczędnością bezbłędnie trafia we wrażliwość czytelnika.
Obok "Madame" Antoniego Libery, jest to jedna z najważniejszych dla mnie książek. Uważam, że dla osób znajdujących się w podobnej sytuacji, co autorka ale także i dla wszystkich filologów jest to lektura obowiązkowa.
Moja ocena: 6/6
1 Agota Kristof, Analfabetka, Wyd. Noir Sur Blanc, Warszawa 2005, str. 13
2 tamże, str. 33-34
3 tamże, str. 40
4 tamże, str. 49
5 tamże, str. 25
6 tamże, str. 49
autor: Agota Kristof
tytuł: Analfabetka
tytuł oryginału: L’ANALPHABÈTE
tłumaczenie: Agnieszka Żuk
wydawnictwo: Noir Sur Blanc
liczba stron: 52
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz