Stosikaaaami... jesień się zaczyna... ;-)

Uwielbiam jesień. Długie spacery w ostatnie ciepłe dni, feerię barw jaką możemy obserwować na drzewach, szelest suchych liści pod podeszwami. Wczesne wieczory, deszcz za oknem, ciepło domu, cichy kącik do czytania z obowiązkowym kocykiem i kubkiem aromatycznej herbaty. A będzie co czytać, bo jesienne zapowiedzi wydawnicze przedstawiają się wyjątkowo interesująco a i stosy, w jakie zaopatrzyłam się ostatnio, kuszą nieziemsko ciekawymi tytułami. Pierwszy z nich przedstawiam poniżej :)


Większość nabyłam na wyprzedaży w Muzie (i nawet problemy z kurierem nie były w stanie przyćmić radości z jaką otwierałam paczkę :))

"Tańcz, tańcz, tańcz" Murakamiego czytałam w zeszłym roku i urzekła mnie oniryczna atmosfera tej powieści oraz to, w jaki sposób autor opisuje samotność, a że w innych powieściach tego pisarza również można odnaleźć ten klimat, bez wahania wzięłam inne tytuły i ... chyba będę zbierać wszystkie do kolekcji :)

"Cztery życia wierzby" Shan Sa, "Peonia" Pearl S. Buck i "Bracia" Da Chen'a są kontynuacją mojego zainteresowania literaturą azjatycką. Druga pozycja będzie wspaniale nadawać się do Projektu Nobliści a o trzeciej czytałam wyłącznie bardzo pochlebne, pełne zachwytu recenzje, więc moja ciekawość sięgnęła zenitu.

I nareszcie mam "Cień wiatru", tak wychwalany na blogach :) Intuicyjnie czuję, że swoim klimatem powieść idealnie wpisze się w chłodne jesienne wieczory.

O "Eve Green" słyszałam wiele dobrego jeszcze zanim powieść ukazała się u nas a i polscy czytelnicy (a raczej czytelniczki) wpadają w zachwyt po jej przeczytaniu, co widać na literackich blogach, więc tym bardziej się cieszę, że wreszcie ją mam!

"Paulę" Isabel Allende już czytałam, ale że wielbię tę autorkę całym sercem, nie mogłam przegapić kupna jednej z jej książek do kolekcji po atrakcyjnej cenie.

"Homo Faber" to wynik mojego zainteresowania literaturą niemieckojęzyczną a "Szklany zamek" Jeanette Walls bardzo chciałam przeczytać od kiedy parę lat temu usłyszałam pierwsze zdanie z tej powieści w niemieckim programie o książkach "Lesen!" (z którego dowiedziałam się również o "Eve Green").

A powieść "Mimo wszystko" Moniki Sawickiej jest dowodem na to, że czasami książki przychodzą do nas w najbardziej niespodziewanym miejscu. Dostałam ją ... w pracy. Po kolejnej przeprowadzce (druga w ciągu 3 tygodni! Mam nadzieję, że mojego szefa przestanie wreszcie swędzić d.... i będzie to ostateczne miejsce, w którym będzie nasze biuro) nasza pani księgowa znalazła ją podczas rozpakowywania pudeł wśród różnych katalogów technicznych. A że nikt nie chciał się przyznać, kto jest jej właścicielem, książkę przygarnęłam ja :)

Drugi stosik, już mniej imponujący, przedstawia moje łupy podczas poniedziałkowej wizyty w bibliotece.


"Targowisko próżności" męczę od ... kwietnia :((( Nie należę do osób, które porzucają książkę nie przeczytawszy jej do końca. Trochę mnie to czasem denerwuje, bo chętnie rzuciłabym w kąt to nudne, opasłe tomisko ale wiem, że potem będzie mnie to męczyć. Więc czytam dalej. W autobusie.

"Zapisane na ciele" Jeanette Winterson czytałam w 2008 roku i uznałam ją za jedną z trzech najlepszych powieści z jakimi zetknęłam się w ubiegłym roku. Wypożyczyłam po raz drugi bo chcę ją zrecenzować na blogu (a więc muszę sobie odświeżyć treść i emocje towarzyszące lekturze) oraz zachęcić Was do sięgnięcia po prozę Winterson, bo naprawdę warto! Niestety na blogach jakoś o niej cicho.

"Doktora Faustusa" zaczęłam zimą i przerwałam. Nie dlatego, że nudna. Ja wielbię Tomasza Manna ale należy on do pisarzy, których mogę czytać tylko w okresie jesienno-zimowym, więc musiał poczekać aż znowu wpadnę w odpowiedni nastrój ;-)

"Dlaczego kochamy kobiety" wzięłam po przeczytaniu recenzji Chihiro. Nigdy nie miałam do czynienia z tym autorem i podejrzewam, że jeszcze długo omijałabym go wzrokiem na bibliotecznych półkach, gdyż Rumunia nigdy nie należała do kręgu moich literackich zainteresowań. Ale skoro ktoś uważa jego "Nostalgię" za dzieło wybitne, to chyba warto się zainteresować .... :)

"Miasto Śniących Książek" - raz, bo to literatura niemiecka, dwa, bo podobno świetne, a trzy, bo autorem jest ten sam pan od małego Arschlocha Wernera (ktoś kojarzy ten komiks? ;-) na dodatek baardzo młody wiekiem.

A na koniec przeurocza fotka mojego kolegi Tygrysa, z którym byłam dziś na zakupach i napotkaliśmy taką oto zwierzynę, która po pogłaskaniu kiwała głową i merdała ogonem ;-))


Po kontakcie z naturą ;-) zostałam zaproszona na pyszną gorącą czekoladę i rogalika z równie smacznym nadzieniem. Czekolada była gęsta i naprawdę przepyszna - miałam wrażenie, że piję rozpuszczoną prawdziwą czekoladę! Jak stygła, to nieznacznie gęstniała i przyjemnie rozpływała się w ustach wprowadzając mnie w nieopisany błogostan. I tylko ze względu na savoir vivre siłą woli powstrzymałam się od wylizania filiżanki ;-) Rozwodniony płyn pseudoczekoladowy, który robimy sobie w domu zalewając ciemny proszek wrzątkiem może się schować!Tak mnie ta czekolada odurzyła, że opuszczając centrum handlowe zapomniałam zajrzeć do Expansa i rozeznać się czy mieli nową dostawę książek :)) To był bardzo udany pierwszy dzień jesieni. Sezon na czytanie książek z kocykiem, termoforkiem i herbatką pod ręką uważam za otwarty!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Copyright © 2009-2017 Zacisze Literackie , Blogger