Stephenie Meyer - Zmierzch
Świat ogarnęła histeria na punkcie wampirzej sagi dla młodzieży autorstwa Stephenie Meyer. Sprzedano miliony egzemplarzy na całym świecie, pierwsza część sagi doczekała się nawet ekranizacji. Główni bohaterowie Edward i Bella (a właściwie aktorzy grający te postaci) stali się z dnia na dzień idolami milionów nastolatków na całym świecie. To, co się dzieje wokół tych książek, to istna histeria, na jakie forum nie zajrzę, wszędzie można spotkać edwardo- i zmierzchomaniaczki, które (najwyraźniej pod wpływem buzujących w tym wieku hormonów) opisują jak to prawie mdlały z rozkoszy na widok cudownego Edwarda podczas oglądania filmu lub jak się ekscytowały czytając miłosne perypetie Belli i jej "boskiego Adonisa". Burzę hormonalną mam już dawno za sobą, ale że jestem miłośniczką wampirów, postanowiłam na własnej skórze przekonać się, o co to wielkie halo. W końcu w wieku 17 lat sama ekscytowałam się przygodami nieustraszonej pogromczyni wampirów Buffy Summers i dostawałam spazmów podczas scen z jej ukochanym wampirem Angelem (pamiętam jak w jednym z sezonów serialu Buffy była zmuszona zabić Angela - dżizas, leżałam wtedy plackiem na podłodze przed telewizorem i wyłam ;))
Historia jest bardzo prosta. Bella Swan przeprowadza się do małej mieściny Forks w stanie Waszyngton aby zamieszkać ze swoim ojcem (jej rodzice są rozwiedzeni). Powoli aklimatyzuje się w odmiennym środowisku i zdobywa przyjaciół. Jej uwagę przyciąga w szczególności trochę dziwnie zachowująca się grupka młodzieży - rodzeństwo Cullenów. Z biegiem czasu Bella zakochuje się w najmłodszym z nich Edwardzie, który wyjawia jej tajemnicę swojej rodziny...
Nie rozumiem. Nie jestem w stanie pojąć histerii wokół tej książki. Może dlatego, że nie jestem już ekscytującą się takimi miłostkami siedemnastolatką tylko o 10 lat starszą kobietą, która wyrobiła już sobie swój gust literacki i wie czego oczekuje od dobrej powieści (choćby miała to być powieść dla młodzieży)?
W tej książce (prawie) nic się nie dzieje. Pierwsza połowa opiera się na zwyczajnych rozmowach między nastolatkami, dopiero gdy pod koniec pojawia się grupa wrogo nastawionych wampirów akcja nabiera tempa (choć o jakiś szczególnych emocjach czy trzymaniu w napięciu też nie ma mowy).
Mimo wszystko historia miłości tych dwojga wciąga - podczas lektury nie odkładałam znudzona książki na bok, nie zmuszałam się do czytania. Brak akcji, prosty język oraz brak pogłębionych rysów psychologicznych postaci jestem jeszcze w stanie zaakceptować ale tym, co przekreśliło tę powieść w moich oczach i zwyczajnie mnie śmieszyło to elementy rodem z Jamesa Bonda. Superszybkie, wypasione bryki i ściany w domu wampirów przesuwające się po naciśnięciu jednego guzika to już lekka przesada. A i sam Edward skaczący po drzewach jak małpa przypominał mi początkową scenę z "Quantum of solace", w której Bond ściga jakiegoś kolesia i obaj z zawrotną prędkością, w ogóle się nie męcząc, biegają jak cyrkowcy po balustradach, gzymsach i rusztowaniach. Takie połączenie Tarzana z Jamesem Bondem ;)
Całą śmieszność powyższych umiejętności Edwarda doskonale widać w filmie, mocno zresztą nieudanym. Pomijam okrojenie książkowej fabuły, bo w przypadku przenoszenia jej na ekran jest to raczej normą, ale nie mogę pojąć kto do ciężkiego diabła wybrał na castingu tak kiepskich aktorów?! A może to nie brak aktorskiego talentu, ale niemożność rozwinięcia psychologii postaci wynikającej po prostu z kiepskiego literackiego pierwowzoru i równie kiepskiej adaptacji uniemożliwiły aktorom wiarygodne przedstawienie swoich postaci?
I jeszcze jedno - kompletnie niepasujący (moim zdaniem!) aktorzy do granych przez siebie bohaterów. Wiadomo, każdy czytając książkę w jakiś tam sposób wyobraża sobie wygląd postaci. Potem, oglądając ekranizację myślimy sobie "ee, inaczej ją/go sobie wyobrażałam", jednak często przyzwyczajamy się do twarzy aktorów i w końcu akceptujemy ich w danej roli. Ja oglądając "Zmierzch" nie mogłam zaakceptować nikogo. No, prawie nikogo, powiedzmy, że Rosalie, Emmett i Esme wyglądają w filmie mniej więcej tak, jak ich sobie wyobrażałam. No i sam Edward - już się przyzwyczaiłam do wszechobecnej twarzy Roberta Pattinsona, więc czytając, miałam go przed oczami (choć piękny jak Adonis to on moim zdaniem nie jest, ale w końcu de gustibus non es disputandum, więc... ). Największy problem miałam z główną bohaterką czyli Bellą. Ta książkowa wydała mi się dziewczyną zamkniętą w sobie i trochę fajtłapowatą, ale sympatyczną i potrafiącą śmiać się z samej siebie. Filmowa Bella natomiast to wiecznie niezadowolona z życia, znudzona panna o wrednym wyrazie twarzy i wiecznie wykrzywionych ustach (których również nigdy do końca nie domyka - nie chcę być złośliwa, ale może to przez te wielkie zęby, które nie mieszczą jej się w paszczy?). Aż mi się odechciewało film oglądać jak jej twarz ukazywała się na ekranie. Resztę postaci też wyobrażałam sobie zupełnie inaczej, ale byłam w stanie je jakoś zaakceptować, na aktorkę grającą Bellę (i to bardzo, bardzo źle grającą) zwyczajnie nie mogłam patrzeć. Ale pochwalić muszę soundtrack - naprawdę udany! :)
Dżizas, i pomyśleć, że narzekałam na filozoficzne wywody Louisa z "Wywiadu z wampirem"... To ja już wolę czytać o tych jego wydumanych problemach egzystencjalno-moralnych niż o westchnieniach Belli do jej boskiego wampira o ciele marmurowego Adonisa i oczach w kolorze ochry palonej ;) Choć nie ukrywam, że jestem w 100% pewna, że gdybym teraz miała te 16-17 lat, to pewnie też uległabym zbiorowej histerii ;)
Na koniec pozostaje pytanie, czy sięgnę po kolejne części sagi. Raczej tak. Z ciekawości, jak dalej potoczą się losy tej pary i czy w miarę pisania styl pani Meyer uległ choć minimalnej poprawie.
Moja ocena 2/6
tytuł: Zmierzch
tytuł oryginału: Twilight
tłumaczenie: Joanna Urban
wydawca: Wydawnictwo Dolnośląskie
liczba stron: 416
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz