Annie Proulx - Kroniki Portowe
Wszyscy zachwalają, wszyscy polecają! Nawet moja chrzestna wspomina, że to jej ulubiona książka. Mnie z kolei jak przez mgłę majaczą sceny z filmu, który oglądałam lata temu...
I na książkę przyszła w końcu pora. W bibliotece trafił się egzemplarz w nowym tłumaczeniu Jędrzeja Polaka.
Na okładce czytamy: "Kroniki portowe to opowieść o człowieku, który na zapomnianej wyspie odnajduje swoją tożsamość i odzyskuje utracone w dzieciństwie poczucie własnej wartości. To także rozgrywająca się na surowych, mroźnych wybrzeżach Nowej Fundlandii historia o tym, że do odwrócenia kolei losu nie zawsze trzeba wielkich rewolucji, tylko wystarczy dać się ponieść sprzyjającym nurtom." I to jest największa siła tej książki -spokojne, miarowe tempo życia i świadomość, że jeśli tylko chcesz, życie wyciągnie do ciebie pomocną dłoń. Przez pierwsze 50-70 stron główny bohater bardzo mnie irytował, wręcz odpychał. Nie darzę sympatią ludzi, którzy biernie poddają się losowi, nie potrafią walczyć o dobre, godne życie. Są miękcy, płaczliwi, bojaźliwi, uczepieni ludzi, którzy ich krzywdzą. Nie rozumiem takiej postawy, takiej bierności. Potem, z chwilą przeprowadzki na Nową Fundlandię, postawa Quoyle'a powolutku zaczęła się zmieniać. Widać było więcej odwagi, więcej determinacji w mierzeniu się z życiem.
Powieść czyta się niezbyt zachłannie ale płynnie. Osoby lubujące się w morskich klimatach z pewnością docenią zimne, surowe krajobrazy Nowej Fundlandii oraz opisy związane bezpośrednio z życiem nad morzem. I nieważne, że nie mam pojęcia czym jest sterburta, dziobnica czy dejwud - o budowie łodzi czyta się naprawdę przyjemnie i bez zgrzytania zębami.
Jedyne, co mnie w tej książce irytowało, to ilość wspomnianych przestępstw na tle seksualnym. Nowa Fundlandia jawi mi się teraz jako region pełen zboczeńców i zwyrodnialców, aż nieprawdopodobne, by na jednej wyspie dochodziło do aż tylu wykroczeń! Ale może był to celowy zabieg autorki, by region ten nie jawił się czytelnikowi jako kraina mlekiem i miodem płynąca, gdzie każdy nowo przybyły może zacząć życie od nowa i być szczęśliwym. Może chodziło o tę tzw. równowagę w przyrodzie? Może być dobrze ale nie idealnie?
Jednocześnie chciałabym zaznaczyć, że to nie jest słodka i ciepła opowiastka o facecie, który znalazł nowy dom i miłość. Ludzie w tej powieści są przyjaźni, da się ich lubić ale jednocześnie czuć od nich pewną surowość i chłód. Są tacy jak krajobraz dookoła. I takie też jest ich życie - surowe, naznaczone czasem cierpieniem ale to nie znaczy, że zupełnie nieszczęśliwe.
Czy mnie zachwyciła? Nie do końca. Nie potrafiłam odnaleźć w tej historii czegoś 'swojego'. Nadal uważam, że to bardzo przyjemna lektura ale - przynajmniej dla mnie - na jeden raz. Powrotów raczej nie planuję.
Moja ocena: 4,5/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz