Lyman Frank Baum - Czarnoksiężnik z Krainy Oz

Lyman Frank Baum - Czarnoksiężnik z Krainy Oz


Od tak dawna chciałam się zapoznać z tą książką! Pamiętam jak kilkanaście lat temu buszowałam w bibliotece na dziale dziecięco-młodzieżowym szukając "Czarnoksiężnika z Krainy Oz", w dzieciństwie oglądałam jakieś filmy czy bajki na jej podstawie, dwa czy trzy lata temu zaliczyłam też serial "Emerald City" (zupełnie nieciekawy, nie polecam) - ten tytuł towarzyszył mi od wielu, wielu lat, siedział gdzieś z tyłu głowy i czekał.

Doczekał się w kwietniu, kiedy zabrałam się za zmniejszanie SUBu (więcej o tym, czym jest SUB pisałam tutaj) i sięgnęłam po "Czarnoksiężnika" jako książkę wybraną w marcu do kategorii "Klasyka światowa". I powiem wam, że bardzo srogo się zawiodłam.

Czytanie, które planowałam na max. 2 dni rozciągnęło się do ponad dwóch tygodni, podczas których wręcz zmuszałam się, by po nią sięgnąć i czytać dalej byleby skończyć.

Po pierwsze nie byłam w stanie znieść stylu, w jakim napisana jest ta powieść. Cały czas próbowałam tłumaczyć sobie, że to powieść DLA DZIECI, więc nie wszystko musi być totalnie logiczne i dopowiedziane do końca, dziecko rozumuje inaczej, nie musi wiedzieć wszystkiego. Dla mnie jako osoby dorosłej, pewne aspekty fabuły były nie do zaakceptowania. Poza tym nie mogłam zdzierżyć "prostoty" wypowiedzi Dorotki i jej towarzyszy. I wiecie, znowu tłumaczenie sobie, że to jest książka pisana dla dzieci, to one mają rozumieć a nie ja.........

Po drugie historia sama w sobie też mnie nie ujęła. Wartości w niej przedstawione nie zrobiły na mnie wrażenia (choć przyznam, że ciężko mi było wyłapać , co autor chciał dziecku z pomocą tej książki przekazać....).

Wydanie, które czytałam również nie wzbudziło mojego zachwytu. Oglądając tę serię wydawnictwa Zielona Sowa w internecie, wydała mi się ciekawa i nawet planowałam zakup całej kolekcji, jednak kiedy w moje ręce trafiła pierwsza książka, wywołała rozczarowanie. Podoba mi się tylko okładka. Ilustracje są dosyć proste, nie ma w nich nic oryginalnego (autorem jest Agata Łuksza). Dziecku mogą się podobać, dorosły kolekcjoner ma jednak większe wymagania.


W Wikipedii wyczytałam, że "Czarnoksiężnik" jest powieścią z kluczem, opisującą "ówczesne problemy polityczno-gospodarcze Stanów Zjednoczonych, a przede wszystkim konflikt wokół kwestii oparcia waluty USA wyłącznie na złocie bądź na złocie i srebrze, będącej głównym tematem dwóch kampanii prezydenckich: w 1896 i 1900r [...]" (źródło). Nie znam się na historii Stanów Zjednoczonych ale opisana w Wikipedii alegoria ma sens.

Nie zmienia to faktu, że powieść nie wzbudziła mojego zachwytu, ba! trafiła nawet na listę książek, których będę się pozbywać z mojej biblioteczki....

Moja ocena: 1/6
autor: Lyman Frank Baum
tytuł: Czarnoksiężnik z Krainy Oz

tytuł oryginału: The Wonderful Wizard of Oz 
tłumaczenie: Paweł Łopatka
wydawca: Zielona Sowa
liczba stron: 216





Czytelnicza zabawa - losowanie na kwiecień

Czytelnicza zabawa - losowanie na kwiecień


No tak, kwiecień zbliża się ku końcowi a ja nawet nie opublikowałam jeszcze mojego losowania, mimo iż odbyło się pierwszego dnia miesiąca! Oj, lenistwo rozpanoszyło się na całego!

Na kwiecień wylosowałam "powieść z wątkiem internetu/znajomości internetowej". W pierwszej chwili ogarnęło mnie przerażenie, bo jedynym tytułem, jaki przychodził mi do głowy była "Samotność w sieci", którą zresztą czytałam kilka lat temu. Po kilku minutach, kiedy już ochłonęłam i powróciło trzeźwe myślenie, ogarnęłam wzrokiem półki i stwierdziłam, że może nie będzie tak źle. Po pierwsze: mogę tę kategorię nieco "rozszerzyć", ciut inaczej zinterpretować, np. dopuszczając książki z wątkiem "komputerowym" czy ogólnie traktujące o internecie czy komputerach.

W ten sposób znalazło się "Softwar. Cicha wojna" czy "Czy jesteś wystarczająco bystry, żeby pracować w Google?". W książkach Krystyny Siesickiej także można znaleźć "komputerowe" wątki (gry RPG czy bohaterowie piszący do siebie maile). No i sam pan Wiśniewski, który napisał przecież "Na fejsie z moim synem".

Nie wiem, czy w kwietniu zdołam przeczytać coś z tej kategorii (bo oczywiście rzuciłam się łapczywie na inne tytuły i trochę zapomniałam o wylosowanej kategorii...), jak nie  to najwyżej kolejna książka trafi na SUBa ...

TBR na wiosnę + SUB

TBR na wiosnę + SUB


Tak jak wspominałam w podsumowaniu marca, na wiosnę zmieniamy częściowo reguły gry!

Mam zastój czytelniczy i nie jestem w stanie co miesiąc wyczytać wszystkich książek z TBR-u. Oczywiście nie ma przymusu czytania ich wszystkich, to że pokazuję co wzbudziło moje zainteresowanie w danym miesiącu, nie znaczy, że za dwa tygodnie mi nie przejdzie i nie rzucę się na coś innego. Jednak ja mam dosyć dziwną osobowość i po prostu lubię trzymać się sztywnych reguł 🙈 więc denerwują mnie na koniec miesiąca te nieprzeczytane sztuki. Co zrobić... taki charakter...

Postanowiłam jednak, że powalczę trochę z moimi dziwactwami i tak przeorganizuję moje plany czytelnicze aby łatwiej mi było w danym okresie przeczytać wszystko co chcę.
Po pierwsze - TBRy będą się pojawiać raz na kwartał czyli będą odpowiadać porom roku. TBR wiosenny, TBR na lato itd. Po drugie będę na zdjęciach prezentować książki, które odpowiadają moim aktualnym czytelniczym zainteresowaniom ale nie wszystkie z nich będę czytać. To największe dla mnie wyzwanie ale postaram się mu sprostać. W podsumowaniach będę omawiać, co przeczytałam ale bez narzekania, czego nie udało mi się przeczytać.
Nie wiem, co z podsumowaniami ale chyba zachowam dotychczasową formułę i będą się one ukazywać co miesiąc. Zostaje też comiesięczne losowanie kategorii, do której wybiorę sobie jedną lekturę zalegającą na moich półkach.

Na wiosnę czyli kwiecień i maj (marzec już minął, więc się nie załapał) przygotowałam sobie kilka książek azjatyckich. Ciągnie mnie ostatnio w rejony Japonii, Kambodży czy północnych Indii. To dobra okazja, by powrócić do czytania Murakamiego (na dobry początek wybrałam sobie nieco cieńsze książki) czy Banany Yoshimoto, którą mam po niemiecku na czytniku. Zaczęłam też cudowne "Niebo nad Indiami", czytam powolutku, rozkoszuję się wspaniałą scenerią, czuję, że to będzie mój hit wiosny!

Czytam też ostatnio sporo powieści dla dzieci i młodzieży, niestety nie wszystko mi się podoba ale zdecydowana większość przywraca mi wiarę w ludzi i piękno na świecie, co w obecnej sytuacji baaardzo dobrze robi mi na głowę.


Do cokwartalnych TBRów dołączy tzw. SUB. Czym jest SUB? SUB to skrót z języka niemieckiego oznaczający 'Stapel ungelesener Bücher' czyli stos nieprzeczytanych książek. W moim przypadku będzie to stos 'nadgryzionych' książek czyli takich, które kiedyś tam zaczęłam i tak sobie czytam i czytam i nie mogę skończyć. Chciałabym co miesiąc uporać się z jednym zalegającym tytułem. Większość z tych książek nie jest zła, są ciekawe, interesujące, czyta się je przyjemnie. To raczej ze mną jest coś nie tak, rzucam się na kilka tytułów naraz, szukam czegoś, co mnie totalnie pochłonie i po pewnym czasie po prostu zbiera mi się taki stosik książek, które leżą i czekają... Chcę to wyeliminować. Chcę wyrobić w sobie nawyk czytania max. dwóch książek na raz. Nie sięgania po kolejny tytuł zanim nie skończę poprzedniego. Wymaga to ode mnie większej dyscypliny i przede wszystkim ograniczenia dostępu do YouTube, który oglądam ostatnio wręcz nałogowo zamiast czytać książki...

Podsumowanie marca - marcowy wrap-up

Podsumowanie marca - marcowy wrap-up


Powiem wam jedno - nie jest dobrze. Pierwsze tygodnie epidemii koronawirusa w Polsce dosłownie przeleciały mi przez palce. Tydzień siedziałam w domu i nie przeczytałam wtedy ani jednej książki. Nic mi się nie che - nie chce mi się czytać, nie chce mi się pisać. Wycofałam się nieco z internetu, bo przykre jest dla mnie to, co tam widzę: chęć zarobienia na epidemii czy na strachu ludzi, robienie z epidemii "nowej mody" w internecie i wszechobecny hashtag 'zostańwdomu', a już najbardziej nie mogę patrzeć na zachowania ludzi, od których najwięcej zależy czyli zwykłych, szarych obywateli, którzy swoim zachowaniem tylko potwierdzają bardzo niski iloraz inteligencji i kompletny brak zrozumienia tego, co się teraz w Polce i na świecie dzieje. Każdy chciałby móc żyć już normalnie, wychodzić z domu na spacer czy normalnie robić zakupy ale to ile potrwa stan epidemiologiczny zależy od zwykłych ludzi i ich zachowań w tym czasie. Niestety mało kto to rozumie.

Przeczytałam w marcu tylko jedną książkę - "Angkor" Włodzimierza Krzysztofika. Okropna lektura, recenzję możecie przeczytać tutaj.




Trochę lepiej było w marcu pod względem seriali, bo obejrzałam aż trzy (po jednym sezonie) + jeden film.
Czwarty i ostatni sezon "Człowieka z Wysokiego Zamku" okazał się bardzo rozczarowujący, zwłaszcza ostatni odcinek - zrobiony na szybko, bez pomyślunku, tak trochę na zasadzie "no dobra, nie mamy pomysłów na kolejne sezony, to zróbmy tak i tak i już będzie koniec". Szkoda, bo to serial z bardzo dużym potencjałem, który niestety przerósł możliwości twórców.
"Carnival Row" to nowy serial fantasy, rozgrywający się w mieście na wzór XIX wiecznego Londynu. Ku mojemu zaskoczeniu spodobał mi się bardzo i planuję napisać o nim więcej w osobnym poście.
Trochę bałam się drugiego sezonu "Modyfikowalnego Węgla", bo gdzieś rzuciły mi się w oczy słabe recenzje i narzekania widzów ale całe szczęście ja uznałam, że sezon jest naprawdę w porządku i czerpałam przyjemność z oglądania.
Jedynym filmem, jaki obejrzałam był "Frozen 2", do którego długo się zbierałam, bo trailery jakoś mnie nie zachęcały... Bałam się, że to będzie taki odgrzewany kotlet, odcinanie kuponów od sukcesu pierwszej części. A tu niespodzianka. Podobało mi się bardzo, piękna i mądra historia. Tylko piosenki słabe, podobały mi się zaledwie dwie.

Od kwietnia zmieniam nieco formułę moich TBR-ów ale o tym przeczytacie w kolejnych postach 😊

Włodzimierz Krzysztofik - Angkor

Włodzimierz Krzysztofik - Angkor



Nie mam ostatnio weny czytelniczej, książki z marcowego TBRu leżą odłogiem. Ciągnie mnie natomiast do literatury związanej z Azją Wschodnią i Południowo-Wschodnią - Japonia, Korea, Kambodża.
Wgrałam już sobie na czytnik kilkanaście pozycji (głównie japońskich autorów) i powoli czytam, mając nadzieję, że przezwyciężę zastój.

Niestety pierwsza książka okazała się totalnym niewypałem, już nie pamiętam kiedy ostatnio czytałam coś tak odpychającego i źle napisanego. Mowa o hm... przewodniku? relacji z podróży? po największych świątyniach w kompleksie Angkor, położonym w prowincji Siĕm Réab w Kambodży.

Pan Włodzimierz Krzysztofik relacjonuje swoje przygody w Kambodży niczym wujek Heniek na obiedzie rodzinnym, na którym zamęcza wszystkich dookoła swoją osobą i niewybrednymi dowcipami. To postać ewidentnie narcystyczna ale najwyraźniej z bardzo niskim poczuciem własnej wartości, czująca konieczność wywyższenia się, pokazania innym: jestem od ciebie lepszy, sprytniejszy, mądrzejszy. Niby pisze, jakie to duchowe przeżycia odczuwał podczas wizyty w świątyni, jaki to jest ósmy cud świata, by w następnym akapicie krytykować wszystko dookoła. Pan Krzysztofik krytykuje kraj, pogodę, pogardliwie opisuje miejscową ludność, w szowinistycznych żartach obraża swoją żonę, córkę i innych towarzyszy wycieczki. Nie wiem, co to ma na celu? Pokazanie samego siebie w lepszym świetle? Ta próba się nie udaje, od samego początku autor jawi się jako zakompleksiony gbur i cham, który chwali się na prawo i lewo swoimi podróżami, by pokazać innym że ma kupę hajsu i może sobie pozwolić. W Kambodży niby to chwali się, że autobus z klimatyzacją, że pensjonat taki wypasiony a jednak na każdym kroku żałuje każdego grosza, który miałby wydać gdziekolwiek i na cokolwiek. Zastanawia mnie także, po co ten człowiek podróżuje, skoro wspominając podczas pobytu w Kambodży inne wyjazdy (Egipt, Tajlandia) tylko je krytykuje?

Całość napisana jest w stylu gimnazjalisty, raczej w klimacie posta na bloga aniżeli książki. Pogrzebałam w sieci zastanawiając się, kto w ogóle zdecydował się wydać tak kiepską książkę - wydawnictwo Ridero, które umożliwia samodzielne wydanie swojego dzieła. W sumie, można się było domyślać, książka pana Krzysztofika nie została poddana korekcie, roi się w niej od błędów interpunkcyjnych, o samym stylu wypowiedzi nie wspominając.

Na Legimi jest dostępnych 13 książek pana Krzysztofika, ciekawe, czy we wszystkich autor prezentuje takie chamstwo i prostactwo jak w "Angkor". Może kiedyś sprawdzę.

Moja ocena: 1/6

autor: Włodzimierz Krzysztofik
tytuł: Angkor

wydawca: Ridero
liczba stron: 60
Marissa Meyer - Cinder (Saga Księżycowa #1) audiobook

Marissa Meyer - Cinder (Saga Księżycowa #1) audiobook


Cinder, mieszkanka Nowego Pekinu, jest cyborgiem a tym samym obywatelem drugiej kategorii. Na co dzień pracuje jako mechanik, naprawiając m.in. roboty należące do ludzi. Jej przeszłość to tajemnica, nawet Cinder nie wie, czy całe życie była cyborgiem, czy może stała się nim w wyniku wypadku. Gdy w mieście wybucha epidemia śmiercionośnego wirusa, macocha obwinia Cinder za chorobę przyrodniej siostry i oddaje pasierbicę za pieniądze do placówki medycznej wykonującej eksperymenty na ludziach w celu wynalezienia antidotum. Tam okazuje się, że Cinder jest odporna na wirusa... A kiedy jej los splątuje się z życiem przystojnego i uwielbianego przez wszystkich księcia Kaia, Cinder nagle wpada w sam środek międzygalaktycznych intryg i poznaje prawdę o swoim pochodzeniu.... 

Oj, oj, oj, oj, cóż to był za smaczny kąsek! Jak ja mogłam tak długo zwlekać z przeczytaniem tej książki! Choć muszę przyznać, że "tło" do czytania (a właściwie słuchania) miałam wprost idealne, bo zaczęłam słuchać audiobooka w interpretacji Doroty Segdy tuż po wybuchu epidemii koronawirusa w Wuhan 😁

Marissa Meyer powoli toruje sobie drogę do zostania jedną z moich ulubionych pisarek fantasy. Szalenie podoba mi się jej pomysłowość, to ile potrafi wydobyć z oklepanej baśni i zrobić z niej nową opowieść.

Cinder może niekoniecznie będzie moją ulubioną bohaterką serii (a jej ukochany książę Kai już na pewno nie - co za niezdecydowana i bierna mimoza!), czekam z niecierpliwością aż będę miała możliwość sięgnięcia po kolejne tomy serii, zwłaszcza "Scarlett" - Czerwony Kapturek był w dzieciństwie moją ulubioną bajką 😀

Moja ocena: 5/6

autor: Marissa Meyer
tytuł: Cinder. Saga Księżycowa tom 1 
czyta: Dorota Segda

czas trwania: 12h 13min 

wydawca: Egmont Sp. z o.o.



  
Rabindranath Tagore - Poezje

Rabindranath Tagore - Poezje


Nie jestem znawcą poezji, ale chciałabym napisać kilka słów o tomiku, który przeczytałam w lutym.

Zbiór poezji hinduskiego poety zrobił na mnie duże wrażenie. Ale powiem szczerze: większość utworów świata Wschodu robi na mnie wrażenie. Są tak odmienne od zachodniego spojrzenia na świat, hołdują tak innym wartościom, zwracają uwagę na inne aspekty życia ludzkiego niż poeci Zachodu.

Tom, który towarzyszył mi prawie miesiąc w porannej drodze do pracy obejmuje kilka dzieł Tagorego: "Pieśni ofiarne", za które Tagore otrzymał w 1913r Nagrodę Nobla, "Ogrodnika", "Dar miłującego", "Ostatki myśli" oraz moje ulubione "Zbłąkane Ptaki" - zbiór myśli, sentencji życiowych, wskazówek do szczęśliwego życia.

Moja ocena: 5/6

autor: Rabindranath Tagore
tytuł: Poezje

tytuł oryginału: ...
tłumaczenie: Jan Kasprowicz, Julia Dickstein, Jerzy Bandrowski, Stanisław Scheyer, Witold Hulewicz
wydawca: C&T Crime and Thriller
liczba stron: 88

Arthur Conan Doyle - Studium w szkarłacie

Arthur Conan Doyle - Studium w szkarłacie


Uwielbiam Sherlocka Holmesa, choć do tej pory znałam jego przygody głównie ze szklanego ekranu. Od wielu lat planowałam przeczytać książkowy oryginał ale jak to zazwyczaj w takich przypadkach bywa - nie było nam po drodze. W lutym zmobilizowałam się w końcu i sięgnęłam po "Studium w szkarłacie".

To pierwsza część przygód brytyjskiego detektywa, w której oczywiście poznajemy Sherlocka Holmesa i jego towarzysza doktora Watsona. Dowiadujemy się, w jakich okolicznościach się poznali i jak rozpoczęła się ich wspólna detektywistyczna praca. W "Studium w szkarłacie" detektywi prowadzą śledztwo dotyczące makabrycznej zbrodni w jednym z opuszczonych domów w Londynie. Ślady prowadzą wiele lat w przeszłość do Ameryki, do sekty mormonów...

I cóż mogę powiedzieć... Zachwycona nie jestem. Po pierwsze mam problem z postacią Watsona. Na początku książki wydał mi się osobą o bardzo ograniczonych horyzontach myślowych. Potem, w miarę rozwoju sytuacji i bliższego poznania "fachu" Sherlocka to odczucie mija ale nie ukrywam, że jakiś niemiły posmak pozostał. Nie podoba mi się też, że Gregson i Lestrade są ukazani jako półgłówki. Wiecie, ekranizacje, które oglądałam (zwłaszcza mój ukochany serial "Elementary") przyzwyczaiły mnie do tego, że Sherlock, Watson, Gregson i Lestarde (w "Elementary" jego rolę przejął Marcus Bell) są zgraną paczką przyjaciół (a przynajmniej bardzo dobrych znajomych), ludzi którzy się lubią, szanują i chętnie ze sobą pracują.

Samo przedstawienie zbrodni też mnie nie satysfakcjonuje. Książka podzielona jest na trzy części. W pierwszej przedstawiona zostaje zbrodnia i próby jej rozwikłania przez Sherlocka Holmesa, w drugiej cofamy się w czasie do Stanów Zjednoczonych początku XIX wieku i poznajemy historię mordercy - za co mścił się na ofiarach zbrodni, w ostatniej z kolei Sherlock Holmes wyjaśnia, jak metodą dedukcji rozwiązał zagadkę.
Co mi nie pasuje? Lubię używać moich szarych komórek, śledzić tropy razem z detektywem i próbować rozwiązać zagadkę. Tymczasem pierwsza część książki uniemożliwia domyślenie się, o co chodzi w zbrodni. Gdyby nie wyjaśnienie w części drugiej, można by gdybać w nieskończoność, co doprowadziło do morderstwa. Przyznam, że wolę kryminały, w których zbrodnia i próby jej wyjaśnienia zgrabnie łączą się w jedną całość a nie są dwoma osobnymi opowieściami, które dopiero połączone dają obraz, co się stało.

Oczywiście będę kontynuować czytanie kolejnych części przygód Sherlocka Holmesa, może okażą się lepiej napisane niż tom pierwszy.

Moja ocena: 3/6

autor: Arthur Conan Doyle
tytuł: Studium w szkarłacie

tytuł oryginału: A study in scarlet 
tłumaczenie: Ewa Łozińska-Małkiewicz
wydawca: Wydawnictwo Olesiejuk
liczba stron:182
Nicola Yoon - Słońce też jest gwiazdą

Nicola Yoon - Słońce też jest gwiazdą


Moje modły zostały chyba wysłuchane i wreszcie trafiłam na młodzieżówkę, która nie tylko bardzo mi się podobała ale którą chętnie polecałabym wszystkim dookoła! Naprawdę nie mam się do czego przyczepić!

Natasha Kingsley pochodzi z Jamajki, ale od ósmego roku życia mieszka w Nowym Jorku. Jej rodzina przebywa w USA nielegalnie, co przez lata wymagało od wszystkich jej członków nie lada umiejętności, by prawda nie wyszła na jaw. Niestety jedno feralne wydarzenie sprawia, że Urząd Migracyjny dowiaduje się o nielegalnych obywatelach i wydaje nakaz deportacji. Natasha jest zrozpaczona i wściekła na ojca, bo to przez niego muszą wrócić na Karaiby. Dziewczyna nie wyobraża sobie życia w innym kraju, przecież tu ma szkołę, przyjaciół, plany na studia...
Ostatniego dnia swojego pobytu w Stanach poznaje Daniela, Amerykanina koreańskiego pochodzenia. Natasha i Daniel są jak ogień i woda, jedno marzy o romantycznej miłości, drugie hołduje nauce i twardym faktom. Czy można zakochać się w ciągu kilku godzin? Daniel próbuje udowodnić to Natashy, ale nie wie nic o tym, że dziewczyna, w której się zakochał za kilka godzin na zawsze opuści Stany Zjednoczone...

Po pierwsze - nareszcie młodzi INTELIGENTNI ludzie, z prawdziwymi pasjami, czytanie o ich perypetiach było dla mnie prawdziwą przyjemnością. To nie są głupiutkie nastolatki, które omdlewają na widok ukochanej osoby i skrycie marzą o romantycznym pocałunku. Wreszcie ludzie z krwi i kości, z problemami, z zainteresowaniami, żywi, ludzcy, prawdziwi! Mam tak bardzo dość głupiutkich opowiastek dla młodzieży, że jak trafiam na książkę tak inteligentną, to mam ochotę skakać z radości i polecać ją każdemu młodemu człowiekowi do przeczytania!

Po drugie - problemy przedstawione w tej książce to nie są "wielkie problemy" młodzieży typu: czy ja mu się podobam? co robić żeby zwrócił na mnie uwagę? czy zechce mnie pocałować? tylko naprawdę życiowe sprawy, które autorka opisuje bardzo serio. Mamy tu problem emigracji, wychowywania się w dwóch różnych kulturach, problem tożsamości narodowej (czyli w sumie kwestie podchodzące pod moje zainteresowania, także w literaturze). Zresztą, jest to tematyka bliska autorce - Nicola Yoon jest jamajskiego pochodzenia i ma męża... Koreańczyka 😉

Po trzecie - nauka wpleciona w fabułę. Głównie fizyka kwantowa ale dla mnie to tak interesujący temat, że czytałam z wypiekami na twarzy! Idea wieloświatów - wierzę w nią całym sercem!

I po czwarte - nie ma tu zbyt dużo lukru i słodkości, nie ma rzygających tęczą jednorożców, jest.... życie. We wszystkich przejawach. I za to wielkie niech będą dzięki autorce.

I zakończenie. Może i bez happy endu ale dające nadzieję. Jak samo życie.

Polecam bardzo!

Moja ocena: 5/6

autor: Nicola Yoon
tytuł: Słońce też jest gwiazdą

tytuł oryginału: The Sun is also a star 
tłumaczenie: Donata Olejnik
wydawca: Wydawnictwo Dolnośląskie
liczba stron: 336


Czytelnicza zabawa - losowanie na marzec

Czytelnicza zabawa - losowanie na marzec


Okoliczności mi sprzyjają - w związku z epidemią koronawirusa od wczoraj siedzę w domu. I mam mnóstwo czasu na czytanie 😁 Jest więc szansa, że nadrobię zaległości.

Na marzec wylosowałam sobie bardzo pojemną kategorię - klasyka światowa. To nie tylko literatura XIX wieku (choć pierwsze co przychodzi na myśl to właśnie ten okres), to literatura od zarania dziejów po współczesność. To także literatura dziecięca, także fantastyka (np. Tolkien). Mam w czym wybierać.

Pozycje ze zdjęcia poniżej to zaledwie ułamek z mojej biblioteczki - część książek, które mam u siebie w mieszkaniu. Jeszcze raz tyle (jak nie więcej) jest w domu rodzinnym.

TBR na marzec

TBR na marzec


Plan jest taki: ponieważ luty był bardzo słabym miesiącem pod względem czytelniczym i nie udało mi się przeczytać wszystkich książek z lutowego tbr-u, przechodzą one na marzec. W tym miesiącu czytam wyłącznie zaległości - jedynym wyjątkiem będzie książka do nowo wylosowanej kategorii (losowanie jeszcze przede mną a więc w momencie, kiedy powstaje ta notka, nie wiem jeszcze co będę czytać ani na jaki temat).
Mam nadzieję, że uda mi się nadrobić zaległości i w kwietniu wyjdę już na prostą.

Do nadrabiania mam sporo:

Jeszcze ze stycznia pozostał mi ebook "Mroczniejszy odcień magii". Czytam go wyłącznie w drodze do pracy, stąd dobrnięcie do końca nieco się dłuży (książka ma ponad 400 stron a ja nie jeżdżę dłużej niż 20 minut).

Dalej czytam "Emmę" - mam z tą książką wzloty i upadki, raz wciąga na maksa, by po chwili nieco znużyć. Ale generalnie czyta się dobrze.

18.03. mam termin oddania książek do biblioteki, więc koniecznie biorę się czym prędzej za "Drakulę" i "Dwór Cierni i Róż".

Do nadrobienia pozostaje też klasyka dziecięca czyli "Król Maciuś Pierwszy" oraz książka do wylosowanej kategorii na luty (polska fantastyka) - mój wybór padł na "Okup krwi" Marcina Jamiołkowskiego (jestem w połowie - super powieść!).
Podsumowanie lutego - lutowy wrap-up

Podsumowanie lutego - lutowy wrap-up


Poprzednia notka pojawiła się na blogu miesiąc temu. MIESIĄC!!! Gdzie się podziały te 30 dni? No gdzie?
A tak na serio: nie ma mnie tu, bo jestem gdzie indziej. Jak znajdę metodę wydłużenia doby do 72 godzin, to z pewnością tu wrócę. Mój umysł zajęty jest zupełnie innymi sprawami, na czytanie mam czas, ochotę i siłę tylko rano w drodze do pracy. Więc luty był czytelniczo baardzo słaby.

Przeczytałam trzy książki i wysłuchałam jednego audiobooka . To nie jest super wynik, choć dla mnie ważne jest, że W OGÓLE CZYTAM.

Pierwszą lutową lekturą było "Słońce też jest gwiazdą" Nicoli Yoon. Baaardzo fajna młodzieżówka o ciekawej, takiej życiowej tematyce i co dla mnie najważniejsze - z inteligentnymi, myślącymi bohaterami!

Z okazji Międzynarodowego Dnia Palących Fajkę (przypadającym na 20.lutego) zapoznałam się wreszcie z książkowym Sherlockiem Holmesem! Mam jednak mieszane uczucia wobec "Studium w szkarłacie", szerzej moje wrażenia opiszę w recenzji.

Skończyłam także zbiór poezji Rabindranath Tagorego. Wspaniałe doświadczenie!

Udało mi się nareszcie rozpocząć Sagę Księżycową Marissy Meyer! Wysłuchałam "Cinder" w interpretacji Doroty Segdy i chcę więcej!!!

Filmowo było lepiej niż w styczniu, Oscary mobilizują do oglądania 😉 Miesiąc rozpoczęłam z najnowszą odsłoną Baranka Shauna czyli Farmageddonem. Oglądało się przyjemnie ale to nie będzie moja ulubiona część przygód stada owiec.
Jako fanka Batmana oczywiście musiałam obejrzeć "Jokera". To bardzo dobrze nakręcony i świetnie zagrany film. Nie spodziewałam się, że tak mną wstrząśnie. Po seansie obejrzałam na youtube jakiegoś gostka, który tłumaczył ruchy kamery w filmie i wykorzystaną kolorystykę - i jeszcze bardziej doceniłam ten film. Żałuję, że nie otrzymał Oscara w kategorii film roku, bo "Parasite", choć ogółem mi się podobał, nie zasłużył moim zdaniem na zwycięstwo. A może ja po prostu nie do końca rozumiem kino koreańskie?
Totalną klapą okazał się dla mnie "Jojo Rabbit". Jako germanistka z wykształcenia (ze specjalizacją w Holocauście i III Rzeszy) uwielbiam śmiać się z nazistów. Ale wiecie, to musi być humor na poziomie. Tymczasem twórcy "Jojo Rabbit" serwują nam III Rzeszę w sposób tak płytki i prymitywny, że nie byłam w stanie ani razu zaśmiać się na filmie. Patrzyłam jedynie z zażenowaniem na to, co działo się na ekranie. Jestem na nie. Sama historia opowiedziana w filmie też nie wzbudza emocji - nie ma w niej nic nowego, nic niezwykłego. Okres panowania Hitlera był już tyle razy przerabiany w literaturze, filmie, teatrze, w sztuce, że naprawdę ciężko jest opowiedzieć coś, co wniesie do tego kawałka historii nieco powiewu świeżości. Jak do tej pory to zdecydowanie najsłabszy film obejrzany w tym roku.
Podsumowanie stycznia - styczniowy wrap-up

Podsumowanie stycznia - styczniowy wrap-up


W styczniu udało mi się przeczytać 7 książek, z czego aż cztery z własnej półki. Uważam, że to bardzo dobry wynik!

Chyba o wszystkich tytułach udało mi się napisać na blogu choćby krótką notkę. Nowy rok rozpoczęłam wraz z Dominiką Dworak i "Wracając do siebie". Książka nieco mnie rozczarowała ale w ogólnym rozrachunku nie było aż tak źle. To że ja okazałam się nieodpowiednią czytelniczką wcale nie znaczy, że książka jest bezwartościowa i nie znajdzie osób, które zachwyci.

Przed Dniem Kubusia Puchatka udało mi się przeczytać obie książki A.A. Milne i stwierdzić, że to jedne z lepszych antydepresantów świata.

Z audiobooków wysłuchałam "Czerwień rubinu" Kerstin Gier, młodzieżówkę z jednym z moich ulubionych motywów literackich: podróżami w czasie. Mam wiele zastrzeżeń do głównej bohaterki ale pomysł na fabułę sam w sobie nie jest zły, więc będę kontynuować serię.

"Oczy uroczne" Marty Kisiel okazały się być (podobnie jak "Dożywocie" - moja książka roku 2017) niezawodnym poprawiaczem humoru. A duet Bazyl + Michałko to moja książkowa Para Roku! 😉

Moje duchowe alter ego odnalazłam w Agnieszce Krzyżanowskiej i jej książce "Żyj po swojemu. Jak zwolnić w szybkim świecie". Czułam jakbym czytała napisane przeze mnie słowa.

A "Stowarzyszenie Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek" Mary Ann Shaffer i Annie Barrows przypomniało mi jak ogromną frajdę daje czytanie książek, zwłaszcza takich, które opowiadają o innych ludziach, którzy kochają literaturę 💖


W styczniu obejrzałam jeden film - "Spirited Away. W Krainie Bogów", który bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. Długo się zbierałam do seansu, chyba kilka lat. Nie wiem czemu ale ubzdurałam sobie, że fabuła jest o czymś zupełnie innym i jakoś ciągle odwlekałam seans. Oprócz fabuły zadziwiło mnie jeszcze jedno - jak wiele jest tutaj nawiązań do kultury Zachodu. Podobało mi się szalenie!

Udało się za to obejrzeć aż pięć seriali: czwarty sezon "The Expanse" - jeśli ktoś lubi inteligentne sci-fi to polecam. Nowa adaptacja "Draculi" narobiła sporo szumu w internetach i podzieliła widzów na tych zachwyconych i rozczarowanych. Ja zaliczam się do pierwszego grona i planuję dłuższą notkę na temat trzyodcinkowego serialu. Marcin Meller na swoim facebooku polecał gorąco serial kryminalny z 2015r "Disparue" (Zaginiona). Kiedy przeczytałam, że to francuska odpowiedź na "Broadchurch" (który wielbię), nie było bata, trzeba było obejrzeć!!! Osiem odcinków połknęliśmy w dwa dni, już dawno tak się nie emocjonowałam na serialu! Będzie osobny wpis!
Ostatnim serialem była produkcja BBC "Blue Planet II". Uwielbiam podmorski świat, mogłabym patrzeć na niego godzinami. Arcyciekawa produkcja, zainspirowała mnie do poszukania jakiejś fantastycznej powieści, której akcja dzieje się w podwodnym świecie.

W styczniu udało mi się zorganizować jeszcze jedną rzecz - totalną reorganizację mojej biblioteczki. Do tej pory książki miałam ułożone na regałach jak leci, bez ładu i składu. Znalezienie czegokolwiek wiązało się z godzinnym przekopywaniem się przez warstwy książek na półce, dostawianiem drabiny, kurwieniem na cały świat a w ostatecznym rozrachunku okazywało się, że dany tytuł mam w domu rodzinnym a nie tutaj. Wywoływało to we mnie gigantyczną frustrację a także niepewność podczas zakupów: czy ja już mam ten tytuł Murakamiego czy mogę go dodać do koszyka? A żeby to sprawdzić... patrz kilka linijek wyżej. 😤 Zawsze powtarzałam sobie, że jak tylko kupię w końcu własny dom, będę miała dużą biblioteczkę, gdzie wszytko będzie ułożone tematycznie i nie będę miała problemu ze znalezieniem czegokolwiek. Problem jest jednak taki, że zakup domu sporo się opóźnia a poziom mojej frustracji z dnia na dzień się zwiększał. Powiedziałam więc sobie: a po co czekać na dom? Czemu nie pracować z tym, co już mam? I tak wraz z nowym rokiem zaczęła się moja porządkowa odyseja. Porządki trwały miesiąc, choć największą robotę odwaliłam w tydzień. Potem przez mniej więcej trzy tygodnie dumałam nad kilkudziesięcioma książkami - do jakiej kategorii je przypisać czy może stworzyć nową? Książki układałam na półkach tematycznie. Fantastyka, klasyka, literatura krajów niemieckojęzycznych, poradniki, literatura polska, brytyjska, amerykańska, kryminały, literatura Ameryki Południowej, literatura Chin, Japonii i Korei, Afryka subsaharyjska, kraje arabskie itp. Serie razem (np. Uczta Wyobraźni), autorzy razem jeśli mam wiele ich książek (Kasia Miller, Haruki Murakami, Carlos Ruiz Zafon, Lucy Maud Montgomery, Siesicka, Musierowicz), wydawnictwa razem (Genius Creations, Słowo obraz terytoria).
Co mi dała ta reorganizacja? Przede wszystkim święty spokój. Już się nie denerwuję, że czegoś nie mogę znaleźć. Przypomniałam sobie wszystkie tytuły, które mam a wierzcie mi, o niektórych na śmierć zapomniałam 😌 Poza tym inne ułożenie książek na półkach sprawiło, że jakimś cudem mam o wiele więcej miejsca na regałach niż przedtem... Kolejnym krokiem będzie powolne zwożenie tutaj książek, które zostały w domu rodzinnym. Ale na to daję sobie czas do końca roku.

Czytelnicza zabawa - losowanie na luty

Czytelnicza zabawa - losowanie na luty


Aby czytać więcej książek z własnych półek, wymyśliłam sobie w tym roku zabawę, która ma mnie do tego zachęcić. Co miesiąc losuję jedną kategorię, do której wyszukuje wśród własnego księgozbioru pasujące tytuły. I je czytam oczywiście. Musi to być minimum jedna książka w miesiącu, może być więcej.

Na luty wylosowałam kategorię "polska fantastyka". Mam spore pole do popisu, bo oprócz pięciu fantastycznych książek, które posiadam w obecnym mieszkaniu, pasuje mi tu jeszcze jakieś 90% powieści z wydawnictwa Genius Creations.


Nie wiem jeszcze, na który tytuł się zdecyduję, choć przyznam, że jeden przyciąga mnie do siebie jak magnes 😉 O moim wyborze dowiecie się za miesiąc a jeśli ktoś zagląda na mojego instagrama to pewnie nieco wcześniej 😉
TBR na luty

TBR na luty


Na luty nie mam zbyt ambitnych planów czytelniczych. To krótki miesiąc a mam jeszcze kilka spadkowych pozycji ze stycznia, więc starałam się nie wybierać zbyt grubych książek.

Zacznijmy więc od "spadków": na luty przechodzi "Mroczniejszy odcień magii", który czytam jako ebook w drodze do pracy (już w styczniu pisałam, że nie przeczytam tych 400 stron w jeden miesiąc i miałam rację - jestem dopiero w połowie). Powoli podczytuję też sobie poezje Rabindranath Taborego, w lutym powinnam skończyć. I ostatnią pozycją, która przechodzi na ten miesiąc jest "Emma" - w styczniu udało się przeczytać niecałą połowę.

Z biblioteki przytargałam "Dwór Cierni i Róż", zobaczymy czy panujący wokół tej książki/serii szał mnie też ogarnie czy pozostanę raczej chłodna. "Słońce też jest gwiazdą" to młodzieżówka ale całkiem sensowna. Zaczęłam wczoraj czytać i na razie bardzo mi się podoba. Zaś "Dracula" to efekt obejrzanego serialu. Adaptacji tej książki widziałam sporo, natomiast dopiero serial zachwycił mnie na tyle, że pobiegłam co tchu do biblioteki, by wypożyczyć książkowy pierwowzór. "Król Maciuś Pierwszy" i kontynuacją są wynikiem ciekawości na temat Korczaka, o którym czytałam niedawno jakiś stary wywiad z Joanną Olczak-Ronikier (która napisała jego biografię). Poza tym jest to część mojego kolejnego planu czytelniczego na ten rok a mianowicie czytanie więcej klasyki, także tej dziecięcej.

Z audiobooków będę słuchać "Cinder". W styczniu zabrakło na nią czasu, jednak w tym miesiącu wysłucham jej na 100%, zwłaszcza, że nie mam na razie pod ręką żadnego innego audiobooka. 

Dojdzie jeszcze (minimum) jedna pozycja z mojej biblioteczki do wylosowanej na ten miesiąc kategorii. Ja już tę kategorię znam a was zapraszam do jej odsłony już jutro.

Mary Ann Shaffer, Annie Barrows - Stowarzyszenie Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek

Mary Ann Shaffer, Annie Barrows - Stowarzyszenie Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek


To druga książka przeczytana przeze mnie w ramach mojej prywatnej tegorocznej zabawy czytelniczej (więcej tutaj). Jako że "Stowarzyszenie..." jest napisane w formie listów, idealnie wpisało się w kategorię "List do ciebie".

Rzecz dzieje się tuż po zakończeniu II wojny światowej. Główną bohaterką powieści jest Juliet, młoda dziennikarka i pisarka, która pewnego dnia dostaje list od mężczyzny z wyspy Guernsey, w którego posiadaniu znalazła się jedna z książek z jej księgozbioru. Dawsey pisze do Juliet licząc na jej pomoc z zakupie innych dzieł autora książki, jako że na wyspie księgarnie nie są tak dobrze zaopatrzone jak w Londynie. W jednym z listów Dawsey zdradza Juliet historię powstania na okupowanej przez Niemców wyspie "Stowarzyszenia Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek" a ta, zafascynowana tym przedsięwzięciem, zaczyna korespondować z innymi mieszkańcami Guernsey a w końcu przypływa na wyspę, by wszystkich poznać osobiście i napisać o nich książkę.

Nudne? Sztampowe? Nic z tych rzeczy! Przyznam, że rzadko traktuję serio okładkowe blurby i zachwalania słynnych osób polecających dany tytuł. W przypadku "Stowarzyszenia..." zgadzam się ze wszystkim, co napisała Elizabeth Gilbert a książka niemal od pierwszych stron trafiła w poczet powieści bliskich memu sercu.

Co mnie zatem tak zachwyciło?

Po pierwsze ludzie.  Członkowie stowarzyszenia a także kilkoro innych wyspiarzy zostali przedstawieni tak barwnie, że ma się wrażenie, iż to prawdziwe osoby a nie fikcyjne postaci literackie. Większość z nich jest tak sympatyczna i serdeczna, że czytając powieść czułam, jakbym zyskiwała nowych przyjaciół.

Po drugie: książki. A właściwie miłość do nich i co dzięki niej może się narodzić. Z uśmiechem na ustach czytałam o wyborach literackich członków stowarzyszenia i rozpierała mnie prawdziwa duma, gdy książka odmieniała życie czytelnika. Zwłaszcza, że wielu członków stowarzyszenia nie miało wcześniej do czynienia z literaturą, wielu z nich dzięki czytelniczemu klubowi po raz pierwszy przeczytało książkę! Poza tym po prostu dobrze się czułam wśród osób potrafiących docenić słowo pisane i całym sercem rozumiałam Juliet i jej powody odrzucenia zaręczyn Roba Dartry'ego (zrobiłabym to samo!!!)

Po trzecie: historia wyspy Guernsey pod okupacją niemiecką. Kiedy zaczynałam pisać streszczenie treści, początkowo chciałam napisać: "To historia Juliet..... bla bla bla". Ale to nie jest historia Juliet, choć jest ona jedną z ważniejszych postaci w książce. To przede wszystkim opowieść o mieszkańcach wyspy i o wojnie/okupacji widzianej ich oczami. No bo powiedzcie sami - co wy wiecie o okupacji niemieckiej na Guernsey? Ba, co wy w ogóle wiecie o Guernsey??? O okupowanym Londynie można przeczytać wiele ale losy wyspy pomiędzy Anglią a Francją były mi do tej pory kompletnie nieznane. Autorki książki pokazują na przykładzie wyspiarzy, że wojna nie dzieli ludzi na dobrych i złych, czarnych i białych. Że nie wszystko jest takie, jakie na pierwszy rzut oka wydaje się być. Że nie każdy Niemiec jest zły a i wśród Brytyjczyków/Guernseyczyków zdarzają się kolaboranci. Poza tym wojna nie przynosi wyłącznie cierpienia, zdarzają się też chwile radości (jeśli oczywiście chce się je dostrzec). 

I po czwarte: forma w jakiej podana jest nam cała opowieść czyli listy. W dzisiejszych skomputeryzowanych czasach rzecz nieomal zapomniana. Czytałam zachłannie, jakbym sama była ich odbiorcą.

Książka podzielona jest na dwie części. Pierwszą połknęłam zachłannie, drugą zaś (w której Juliet przybywa na wyspę) czytałam już nieco wolniej. Wydaje mi się, że to przez patos związany z osobą Elizabeth, który zwyczajnie zaczął mnie nużyć.

"Stowarzyszenie Miłośników...." to powieść od której robi się cieplej na sercu. Zachwyciła mnie bezbrzeżnie.  "Może książki mają jakiś instynkt, który prowadzi je do właściwych czytelników?" zastanawia się Juliet w jednym z listów. Ja nie mam co do tego wątpliwości i myślę, że Juliet i Dawsey przyznaliby mi rację 😉

Moja ocena 6/6 

autor: Mary Ann Shaffer, Annie Barrows
tytuł: Stowarzyszenie Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek
tytuł oryginału: The Guernsey Literary And Potato Peel Pie Society
tłumaczenie: Joanna Puchalska
wydawca: Świat Książki
liczba stron: 256


Marta Kisiel - Oczy uroczne (audiobook)

Marta Kisiel - Oczy uroczne (audiobook)


Kiedy w 2018r przeczytałam opowiadanie "Szaławiła" miałam bardzo mieszane uczucia. Nie polubiłam bohaterów. Oda i Roch wydali mi się niezbyt interesujący a czort Bazyl zamiast śmieszyć, irytował.

Odgrażałam się jednak, że po powieść-kontynuację sięgnę i oto jestem już po lekturze. Jak było? Wbrew delikatnym obawom: szał(awił)owo 😉  

To ta sama Marta Kisiel, którą poznałam dzięki "Dożywociu". Humor w tej książce jest obłędny i dobrze radzę nie czytać jej podczas jedzenia - grozi udławieniem ze śmiechu (wiem, co mówię!).

O ile Oda i Roch nadal nie wzbudzają we mnie cieplejszych uczuć, o tyle druga para bohaterów czyli czort Bazyl i jego niańka Michałko to duet absolutnie idealny i gdybym robiła na koniec roku jakieś zestawienia najlepszych scen/bohaterów/motywów literackich, nie mieliby żadnej konkurencji w kategorii "Para roku" 😉 Bazyl jest przekomiczny z tą swoją torebeczką przewieszoną przez ramię i "czortowską" wersją polszczyzny (te wszystkie dż, cz, sz) a Michałko pełni w powieści tę samą rolę co Panicz w "Dożywociu" czyli wystarczy że tylko pojawi się na horyzoncie a mi się gęba śmieje od ucha do ucha. A w scenie, w której Bazyl konwersując z Michałkiem stwierdza, że ten jest jego "przyczupasem" tak ryknęłam śmiechem, że  o mało nie udławiłam się przełykanym w tym samym momencie makaronem. Dobrze radzę - nie jedzcie nic podczas czytania 😉

Bardzo podoba mi się w tej powieści motyw wierzeń pogańskich związanych z przesileniem zimowym. To wokół nich osnuta jest fabuła. I całym sercem doceniam i przyklaskuję pomysłowi Ałtorki na przedstawienie różnych dziwnych stworków/dożywotników jako bandy rozrabiających dzieciaków aniżeli potworów, których należy się bać. Sama chętnie bym kilku przygarnęła 😁

Na koniec chciałabym koniecznie pochwalić lektorkę czyli Annę Kutkowską. "Oczy uroczne" w jej interpretacji może nie zachwyciły mnie jak Aleksandra Szwed czytająca "Dożywocie" ale słuchało mi się jej bardzo przyjemnie. Zwłaszcza sceny z "polszczyżną" Bazyla!

Polecam, polecam, polecam!

Moja ocena: 5/6

autor: Marta Kisiel
tytuł: Oczy uroczne 
czyta: Anna Kutkowska

czas trwania: 8h 49min
 







autor: Marta Kisiel  
tytuł: Oczy uroczne
wydawnictwo: Uroboros 
liczba stron: 320
Agnieszka Krzyżanowska - Żyj po swojemu. Jak zwolnić w szybkim świecie

Agnieszka Krzyżanowska - Żyj po swojemu. Jak zwolnić w szybkim świecie


Przeczytałam w miniony weekend cudowną książkę Agnieszki Krzyżanowskiej, autorki bloga Agnes on the cloud (który równie kocham!). Chłonęłam treść całą sobą, niemal na jednym wdechu. I nie mogłam przestać się dziwić, że oto spotkałam człowieka, który myśli i czuje dokładnie jak ja. Nieustannie miałam wrażenie, że czytam własne myśli przelane na papier.

"Żyj po swojemu" jest dla mnie pozycją szczególną. Napisaną prosto, pięknie, z serca. Nie ma tu zadęcia, moralizatorstwa, stawiania się na wyższej pozycji. Jest przyglądanie się światu i sobie ale nie z perspektywy osoby pędzącej przez życie, zestresowanej, nie mającej na nic czasu. Autorka stoi spokojnie w miejscu, obserwuje z boku gnający przed siebie świat i uświadamia nam, jak bardzo nasze poglądy, marzenia i wartości wcale nie są nasze. To książka otwierająca oczy na wszechobecny marketing i tak zwaną "kulturę", która ograbia nas z myślenia i poczucia szczęścia.Współczesnemu człowiekowi brakuje przede wszystkim umiejętności krytycznego myślenia i poddawania w wątpliwość rzeczy, które go otaczają a raczej które są mu umiejętnie i celowo podtykane pod nos.




Miałabym ochotę kupić kilkanaście egzemplarzy i obdarowywać nimi rodzinę i znajomych.
Przeczytajcie proszę tę książkę! To powinna być obowiązkowa lektura dla każdego współczesnego człowieka!

Moja ocena 6/6

autor: Agnieszka Krzyżanowska
tytuł: Żyj po swojemu. Jak zwolnić w szybkim świecie
wydawca: Pascal
liczba stron: 239


Kerstin Gier - Czerwień rubinu (Trylogia Czasu #1) audiobook

Kerstin Gier - Czerwień rubinu (Trylogia Czasu #1) audiobook


Czasami zastanawiam się, po co ja w ogóle sięgam po te młodzieżówki (czy też literaturę young adult jak to się teraz określa...), skoro dobrą opinię mam o jednej na sto...

Ogólnie rzecz biorąc to nie była aż taka zła powieść. Bez bólu odpalałam audiobooka podczas sprzątania, aby coś tam brzęczało w słuchawkach i umilało mi wykonywanie czynności, za którymi niespecjalnie przepadam. Znalazły się jednak kwestie, które nie do końca mi odpowiadały (choć nie wszystkie z winy autorki czy książki samej w sobie). Ale może najpierw kilka słów na temat fabuły.

Gwendolyn Sheperd ma 16 lat, żyje we współczesnym Londynie i jest typową nastolatką z typowymi dla tego okresu problemami. Członkowie jej rodziny nie poświęcają jej zbyt dużo uwagi skupiając się na jej kuzynce Charlottcie, która ponoć urodziła się z genem umożliwiającym podróże w czasie i teraz bierze udział w najróżniejszych szkoleniach mających na celu ułatwienie jej przemieszczania się po różnych epokach. Pewnego dnia okazuje się jednak, że to Gwen posiada ów gen i niespodziewanie przenosi się kilka razy o sto lat wstecz. Od tej chwili trzeba działać szybko i wtajemniczyć Gwen w "sprawy rodzinne" - okazuje się, że istnieje całe tajne bractwo kontrolujące  podróże w czasie a jednym z jego członków jest przystojny Gideon de Villiers. Ta dwójka będzie musiała wypełnić niebezpieczną misję w XVIII wieku a przy okazji nawiąże kontakt z Lucy i Paulem - jedynymi poza Gwen i Gideonem żyjącymi podróżnikami, którzy wiele lat temu uciekli w przeszłość razem z chronografem (wehikułem czasu)...

To nie jest tak do końca zła powieść. Zawiera jeden z moich ulubionych motywów literackich czyli podróżne w czasie, które przedstawione są całkiem ok. Podoba mi się idea bractwa i linii dwunastu podróżników (6 kobiet i 6 mężczyzn), z których do każdego przypisany jest jeden etap w procesie alchemii, jeden kamień szlachetny, jedno zwierzę i jeden dźwięk.

Mój podstawowy problem wiąże się z główna bohaterką. Słuchałam audiobooka czytanego przez panią Małgorzatę Lewińską i niestety zauważyłam, że nie do końca odpowiada mi jej sposób interpretacji bohaterki. Gwendolyn jawi mi się jako osoba antypatyczna, opryskliwa i naprawdę trudna do polubienia. Początkowo myślałam, że to może wina jej wieku - w końcu nastolatki z racji burzy hormonów i zwykłego braku doświadczenia w życiu zachowują się dziwnie, niedojrzale, nie bardzo orientują się, co się dookoła nich dzieje. Całkiem niedawno słuchałam jednak innego audiobooka (też młodzieżówki) również czytanego przez panią Lewińską i niestety odczucia co do głównej postaci miałam te same. Czyli winę zrzucam w tym przypadku na karb lektorki, która swoją interpretacją, modulacją głosu sprawia, że czytanych przez nią bohaterów zwyczajnie nie da się polubić.

Jest jednak jedna cecha Gwen, której nie mogę zdzierżyć i nie ma to nic wspólnego z lektorką. Otóż według mnie Gwendolyn jest po prostu głupia. Ja naprawdę starałam się obarczyć za to winą lektorkę ale im dalej w powieść, im dalej brnęliśmy w fabułę i nowe wątki, tym iloraz inteligencji panny Gwen zmniejszał się w moich oczach. Ja rozumiem, że jak się ma 16 lat, to może nie jest się orłem w każdej dziedzinie, ale JAKĄŚ PODSTAWOWĄ WIEDZĘ o świecie powinno się mieć. Gwendolyn tymczasem mogłaby bez problemu wystąpić w programie "Matura to Bzdura" a nawet być gwiazdą odcinka... Scen z jej udziałem, w których wychodziła na jaw ta niewiedza słuchałam z zażenowaniem.

Zapewne sięgnę po kolejne części, bo jestem ciekawa jak dalej potoczą się losy Gwen i kilku innych bohaterów. Jeśli chodzi o odbiorców, to nie jestem targetem tej serii, bliżej mi do 40-stki niż do 20-stki i zapewne stąd bierze się moja krytyka. Mam swoje lata, więcej doświadczenia życiowego i może po prostu denerwuje mnie sposób bycia osoby nastoletniej, która z racji wieku zachowuje się tak a nie inaczej.

Jednak za każdym razem, gdy bohaterka serii młodzieżowej okazuje się głupiutka i raczej pusta, nachodzi mnie taka myśl, jak bardzo zmieniły się czasy i młodzież przez ostatnie 20 lat. Kiedy ja byłam dzieckiem a potem nastolatką nigdy nie lubiłam przebywać w towarzystwie osób młodszych ode mnie, wydawały mi się po prostu głupsze i nie za bardzo miałam z nimi o czym rozmawiać. Nawet jako dziecko wolałam towarzystwo dorosłych. Siedziałam sobie cichutko, wcale nie musiałam brać udziału w dyskusji (zwłaszcza, że dorośli rozmawiali często na tematy, o których miałam raczej nikłe pojęcie) ale ważne było dla mnie przysłuchiwanie się ich opiniom, czerpanie inspiracji, to właśnie wtedy pojawiła się w moim umyśle myśl: chciałabym kiedyś wiedzieć tyle o świecie aby móc dyskutować na wszelakie tematy. I tak samo było z książkami - szukałam wśród bohaterów osób inteligentnych, umiejących sobie radzić w życiu, takich które mogłyby być dla mnie inspiracją, wzorem do naśladowania. W większości współczesnych książek dla młodzieży ja tych wzorów nie widzę. Czy współcześni nijacy bohaterowie książek young adult są odzwierciedleniem nijakiej współczesnej młodzieży? Młodzieży, której nie chce się myśleć, bo przecież smartfon czy komputer zrobi to za nich?

Na podstawie trylogii powstały trzy filmy, które być może kiedyś obejrzę...
Na youtube można znaleźć audiobooki czytane w oryginale. Może powinnam się skusić i wysłuchać ich zamiast polskich w interpretacji pani Lewińskiej, skoro już wiem, że ta lektorka mi nie odpowiada?

Moja ocena: 3/5

autor: Kerstin Gier 
tytuł: Czerwień rubinu
tytuł oryginału: Rubinrot

tłumaczenie: Agata Janiszewska
wydawca: Egmont Polska
 
długość: 08h 18min 18sek
czyta: Małgorzata Lewińska



Dominika Dworak - Wracając do siebie

Dominika Dworak - Wracając do siebie


Po książkę Dominiki Dworak sięgnęłam w ramach mojego osobistego wyzwania na ten rok (w styczniu kategoria: list do ciebie, więcej o tym wyzwaniu tutaj: klik). Sporo sobie obiecywałam po tej książce ale ostatecznie jestem niestety rozczarowana. Ale żeby było jasne - to nie jest zupełnie zła książka. Uważam, że to o czym pisze pani Dworak ma bardzo dużą wartość ale książka musi trafić na odpowiedniego czytelnika. A ja nim niestety nie jestem......

Ale po kolei. Zastanówmy się, co tu nie zagrało...

Po pierwsze: język. 
Jako czytelnik jestem BARDZO podatna na słowa. Moi mistrzowie jeśli chodzi o rozwój osobisty to Agnieszka Maciąg i Mateusz Grzesiak. Oboje piszą tak, że ja czuję się zainspirowana, pobudzona do działania. I nieważne czy ten piękny język, ta umiejętność ubrania myśli w odpowiednie słowa wynika z prawdziwego talentu i potrzeby serca (Maciąg) czy jest raczej efektem wyuczonych trików psychologicznych (Grzesiak), na mnie to DZIAŁA. Tymczasem tekst napisany przez Dominikę Dworak przypomina raczej pisaninę nastolatki (te wszystkie ćwierkające ptaszki, pachnące kwiatki, pyszne kawki na tarasie itp) piszącej bloga pod wpływem przeczytanych wcześniej książek rozwojowych czy artykułów w gazetach. Nie ma tu nic odkrywczego (przynajmniej dla mnie ale ja mam już za sobą kilkaset tekstów o podobnej tematyce), o wszystkim czytałam już milion razy w Sensie czy Zwierciadle. I gdyby te teksty pozostały blogowymi notkami, nie miałabym się do czego przyczepić. W końcu na książkę trafiłam po przeczytaniu właśnie bloga autorki! Zresztą, sami na niego zajrzyjcie (klik), jest naprawdę spoko!

Ale wracając do moich wątpliwości...
Autorka nie została obdarzona umiejętnością pięknego wysławiania się. Ja to rozumiem doskonale, bo sama nie należę do osób elokwentnych. W szkole czy na studiach nigdy nie potrafiłam lać wody, opowiadać niestworzone rzeczy i pisać wypracowania na 10 stron. Mówiłam/pisałam krótko, zwięźle i na temat. Więc nawet jakbym wpadła na genialny pomysł na fabułę książki, to i tak nigdy jej nie napiszę, bo ubieranie myśli w słowa nie przychodzi mi super łatwo. A co się stanie jak mamy słaby  (językowo) tekst i dosyć krótki?

Pojawia się drugi problem czyli: czcionka/fonty/układ treści na stronie. Jak już ustaliliśmy, autorka nie potrafi lać wody, nie owija niczego w bawełnę, mówi krótko i na temat. To samo w sobie nie jest złe ale w przypadku tekstu będącego książką sprawia, że poszczególne rozdziały są bardzo krótkie. A co można zrobić aby je nieco wydłużyć? Użyć różnych wielkości czcionki, rozbić wypowiedź na pojedyncze zdania pisane nie jednym ciągiem a jedno pod drugim z dużą interlinią. I w ten sposób mamy 156 stron, które zebrane do kupy i ściśnięte dały by może jakieś 50-60 stron tekstu...

Jest dla mnie jasne, czemu autorka zdecydowała się wydać książkę własnym sumptem - spójrzmy prawdzie w oczy: jest zbyt słaba (zwłaszcza językowo) aby mogło się nią zainteresować poważne wydawnictwo.

Dla kogo więc jest ta książka? Myślę, że dla czytelników, którzy na co dzień nie mają do czynienia z psychologią czy rozwojem duchowym, ludzi chcących zmienić coś w swoim życiu, którzy żyją na co dzień raczej bezrefleksyjnie, automatycznie powtarzając wiele czynności. Ludzi pragnących przemiany i niekoniecznie szukających metaforycznego, bogatego języka. Dopiero początkujących w temacie rozwoju osobistego. To, co ma do powiedzenia Dworak absolutnie nie jest złe,  ma wartość, jest ważne. Ale uważam, że na książkę jest absolutnie za wcześnie. Jest jak zielony, niedojrzały, kwaśny owoc. Gdyby te teksty pozostały blogowymi notkami, nie czepiałabym się tak bardzo. Od KSIĄŻKI wymagam jednak znacznie więcej.

Do kielicha goryczy dodam jednak łyżkę cukru. Znalazłam kilkanaście bardzo ładnych i inspirujących zdań, które zaznaczyłam sobie w książce, piękne są zdjęcia i okładka. Najbardziej podobał mi się rozdział o wierze w siebie oraz diagram na końcu książki, który jest arcyciekawym ćwiczeniem i zachętą do przyjrzenia się sobie bliżej. Zazwyczaj omijam takie "ćwiczenia" szerokim łukiem, nie wzbudzają one mojego zainteresowania, jednak ten diagram to moim zdaniem strzał w dziesiątkę.

Moja ocena: 2/5

P.S. Otrzymałam informacje, że drugi nakład książki pozbawiony jest zdjęć, dużych przerw między linijkami tekstu i dużych czcionek, gdyż pani Dominice też nie do końca one odpowiadały a w pierwszym nakładzie pojawiły się za sprawą namów drukarni i braku doświadczenia autorki. Wierzę i trzymam kciuki za dalszy rozwój!


A.A. Milne - Kubuś Puchatek / Chatka Puchatka

A.A. Milne - Kubuś Puchatek / Chatka Puchatka


18.01. obchodzimy Międzynarodowy Dzień Kubusia Puchatka, co jest dla mnie okazją do przypomnienia sobie tej klasyki literatury dziecięcej. Cudownie było wrócić do świata stworzonego przez A.A. Milne!

Krzysiowe zabawki/zwierzątka wydają się być tak głupiutkie ale w rzeczywistości odzwierciedlają kilka typów ludzkich charakterów i to tak dobrze, że w wielu momentach podczas czytania konkretne osoby pojawiają się przed moimi oczami! A zwierzątka może i mają małe rozumki ale są tak sympatyczne, tak pocieszne, że człowiekowi po lekturze od razu poprawia się humor a świat wydaje się jawić w kolorowych barwach. Książki Milne to jeden z najlepszych znanych mi antydepresantów!

W "Chatce Puchatka" bardzo wzruszył mnie ostatni rozdział, w którym żegnamy się z bohaterami. W życiu każdego dziecka przychodzi taki moment, że zabawki przestają je interesować, dziecko dojrzewa i porzuca swoich pluszowych przyjaciół, choć oni zawsze będą gdzieś obok na półce czekać cierpliwie choćby na serdeczne spojrzenie. Myślę, że jest to rozdział czytelny przede wszystkim dla dorosłego czytelnika, który przeszedł już ten etap w życiu i potrafi spojrzeć na lata dzieciństwa ze wzruszeniem. Dla mnie był to rozdział smutny i piękny jednocześnie.

Jeśli chodzi o charaktery, które odzwierciedlają zwierzęta, to całe życie utożsamiałam się z Kłapouchym, ale po tegorocznej lekturze upewniłam się, że jednak jestem mieszanką Królika i Sowy Pszemondżałej 😉 Za to dalej nie lubię Tygryska i Prosiaczka i także w życiu denerwują mnie osoby nadpobudliwe, "rozbrykane" a także te wiecznie bojaźliwe, bojące się wszystkiego.

Moja ocena: 6/6
Wygrana w konkursie

Wygrana w konkursie


Odebrałam w miniony weekend wygraną w konkursie na blogu Zacisze wyśnione... i prawie popłakałam się ze szczęścia.
Wygrałam piękną książkę - "Upiora opery" Gastona Leroux w oszałamiającej oprawie graficznej. Wydawnictwo Vesper postawiło na ilustracje francuskiej artystki Anne Bachelier, które doskonale oddają nastrój powieści. Są mroczne, zaskakujące, kojarzą się z nocnymi marami.

W paczce znalazłam też dwie inne powieści ("Pożegnanie z Afryką" Karen Blixen oraz "Opowieści miłosne, groteski i makabreski" Edgara Allana Poe), obie równie starannie wydane, piękną pocztówkę, książkowe stempelki, poduszeczkę na tusz i zestaw jesiennych naklejek.


A wszystko tak pięknie spakowane, starannie, z miłością, z szacunkiem i sympatią dla odbiorcy, że na serio miałam łzy w oczach podczas odpakowywania. Jestem absolutnie zachwycona zawartością, książki-niespodzianki od lat chciałam mieć w swoich zbiorach! A na pocztówce wylosowana karteczka z moim imieniem - niby nic a jednak tak wiele...
Blogowa zabawa - losowanie na styczeń

Blogowa zabawa - losowanie na styczeń


Wymyśliłam sobie w tym roku zabawę, która ma mnie zachęcić do częstszego sięgania po książki z własnej półki. Co miesiąc losuję ze słoika jedną kategorię (pomysły zaczerpnęłam z zabawy trójka epik na blogu Książki Sardegny ) i czytam pasującą do niej książkę.

W styczniu wylosowałam "List do Ciebie". Pierwotnie kategoria ta miała się odnosić po prostu do powieści epistolarnych albo książek mających słowo "list" w tytule ale ja postanowiłam dodać moją własną interpretację - list do mnie czyli książka rozwojowa, mająca być wołaniem do mnie, wezwaniem mnie do lepszego zadbania o siebie.



Przejrzałam swoje regały - powieści pisanych w formie listów mam kilka. W tej chwili najbardziej ciągnie mnie do "Stowarzyszenia Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek" i do "Koloru Purpury". Werter też macha do mnie zachęcająco....



Na drugim zdjęciu książki podchodzące pod drugą interpretację kategorii "List do ciebie". Nie mogło zabraknąć mojej duchowej przewodniczki czyli Agnieszki Maciąg oraz dwóch innych książek, na które mam wielką ochotę.

Co wybiorę? Okaże się wkrótce 😃
TBR na styczeń

TBR na styczeń


Nigdy wcześniej tego nie robiłam ale w tym roku coś się zmieniło i nagle poczułam potrzebę tworzenia własnych stosów TBR. Podejrzewam, że ma z tym coś wspólnego moje zeszłoroczne zachłyśnięcie się książkową vlogosferą, gdzie TBRy i wrap-upy są na porządku dziennym (a raczej miesięcznym 😀). Nie wiem, jak długo utrzyma się we mnie chęć prezentowania - a może przede wszystkim - tworzenia spisu lektur do przeczytania w danym miesiącu, bo do tej pory zawsze szłam na żywioł ale póki trwa, niech będą posty!

Jutro w komunikacji miejskiej zaczynam "Mroczniejszy odcień magii" - tyle się nasłuchałam o tej książce, pora przekonać się, o co było tyle szumu. Czytanie może się jednak przedłużyć na luty, bo powieść ma ponad 400 stron a będę zaglądać do niej tylko w drodze do i z pracy (czyli łącznie niecałe 30minut pięć razy w tygodniu).

W styczniu na pewno będę chciała przeczytać "Kubusia Puchatka" i "Chatkę Puchatka", bo 18.01. wypada dzień słynnego misia.
Przymierzam się też do powtórki "Emmy" skoro 14.02. ma premierę nowa adaptacja tej powieści.
Poza tym "Oczy uroczne" (zbliża się termin zwrotu do biblioteki) i "Wiatrogon Aeronauty", na którego mam ochotę od listopada tylko jakoś ciągle brakowało czasu na lekturę.

Z audiobooków czeka "Cinder" (nie zdążyłam w grudniu) i "Czerwień rubinu".

Plus jedna książka zalegająca na półce do wylosowanej kategorii (będzie osobny post). Nie wiem, czy ze wszystkim się wyrobię, bo plany mam dosyć ambitne 😁 Okaże się za miesiąc 😄
Podsumowanie roku czytelniczego 2019

Podsumowanie roku czytelniczego 2019



Przeczytałam w 2019 roku równo 50 książek (pełna lista do wglądu tutaj), co jest wprawdzie mniejszą liczbą od zeszłorocznych 64 ale przecież w czytaniu nie o liczby chodzi a o emocje, nowe odkrycia, umysłowe zaangażowanie a tych było co niemiara!
Jeśli chodzi o moje zeszłoroczne literackie wojaże to (wreszcie!) odkryłam kilka nowych lądów. Odwiedziłam między innymi: (zestawienie głównie według kraju, w którym toczyła się akcja): Kambodżę, Wietnam, Chiny, Japonię czy Nową Fundlandię, więc wyszłam wreszcie poza obszar Europy czy Stanów Zjednoczonych, choć i oczywiście byłam też w Polsce, na Litwie, w Niemczech czy Francji i oczywiście w USA.
2019 był kolejnym rokiem, w którym intensywnie korzystałam z audiobooków. Już nie wyobrażam sobie sprzątania bez słuchawek na uszach 😉 Wysłuchałam ich siedem, z czego zdecydowanie za najlepsze uważam opowiadania wiedźmińskie Andrzeja Sapkowskiego! (będzie osobna recenzja)
Nadal nie wyobrażam też sobie życia bez czytnika ebooków! W komunikacji miejskiej jest bardziej poręczny od papierowej książki i w moim przypadku sprawdza się tu najlepiej. W styczniu zarejestrowałam się w Legimi, co też zdecydowanie przyczyniło się do zwiększenia ilości czytanych przeze mnie ebooków. Nie jest to serwis bez wad ale rezygnować nie zamierzam. Książki z Legimi mogę wprawdzie czytać tylko na laptopie (odpada - nie lubię) lub na telefonie (z braku laku nie mam wyjścia, najlepiej sprawdza się przy krótkich książkach czy jakiś poradnikach czy książkach kucharskich), bo mój czytnik jest starszej generacji i nie da się na niego wgrać Legimi ale jakoś daję sobie radę i nie narzekam. Książek w wersji cyfrowej przeczytałam w zeszłym roku aż 26.
Porażką okazała się próba powrotu do czytania w obcym języku. Przeczytałam tylko jedną książkę po niemiecku... 
Pora na główną część programu! Za najlepsze książki przeczytane w 2019r uważam:
  1. Kristina Sabaliauskaite "Silva rerum 2"
  2. Deborah Harkness "Księga Wszystkich Dusz. Tom 2: Tajemnica"
  3. Ewa Kuryluk "Goldi"
  4. Agnieszka Maciąg "Pełnia życia"
  5. Andrzej Sapkowski "Ostatnie życzenie" + "Miecz przeznaczenia"

W zeszłym roku czytałam sporo różnego rodzaju poradników i książek rozwojowych, z czego bardzo miło wspominam zwłaszcza trylogię Pemy Chödrön o buddyźmie oraz serię Sabaty wydawnictwa Illuminatio o obrzędach wiccańskich, która dostarczyła mi ogrom wiedzy na interesujące mnie tematy. 
Wielkim odkryciem była dla mnie Iwona Zasuwa i jej Smakoterapia! Jestem osobą, która nie znosi przygotowywania jedzenia (obojętne czy w grę wchodzi gotowanie, pieczenie czy zrobienie zwykłej kanapki - przyprawia mnie to o stany depresyjne) a po przeczytaniu jej książek miałam ochotę rzucić wszystko w cholerę, stać przy garach i gotować!!!
Czytałam też książki, które przekazują niezwykle ważne dla mnie wartości i postawy życiowe (Naomi Novik "Smok Jego Królewskiej Mości", Louisa May Alcott "Małe kobietki"), odkryłam, że "Focza dama" Kathryn Harrisson wcale nie jest taka nudna jak mi się wydawało 10 lat temu i zaczęłam bliżej przyglądać się prozie tej autorki, po 18 latach powróciłam do Jonathana Carrolla i ponownie wpadłam w zachwyt, zachwyciłam się prequelem Marissy Meyer do Alicji w Krainie Czarów i postanowiłam poznać całą twórczość Amerykanki.
Rozczarowań było tak niewiele, że nawet nie będę ich wymieniać. 
Myślę, że był to bardzo dobry rok i życzyłabym sobie aby i obecny nie był gorszy!

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Copyright © 2009-2017 Zacisze Literackie , Blogger