Neil Gaiman - Nigdziebądź

Neil Gaiman - Nigdziebądź


Jak tak dalej pójdzie, to Neil Gaiman trafi w poczet moich ulubionych pisarzy :)

Richard Mayhew jest przeciętnym mieszkańcem Londynu, ma przeciętną pracę, przeciętne życie i wredną narzeczoną ;-) Pewnego dnia idąc z Jessicą na ważną kolację z jej przełożonym, Richard znajduje leżącą na ulicy zakrwawioną dziewczynę. Nie namyślając się długo, ku niezadowoleniu Jessiki, rezygnuje ze spotkania i postanawia pomóc nieznajomej. Dziewczyna twierdzi, że ma na imię Drzwi i jest ścigana przez dwóch wynajętych morderców: pana Croupa i pana Vandemara. Jak się potem okazuje Drzwi pochodzi z ... Londynu Pod, czyli świata istniejącego poniżej Londynu Nad, w którym żyje Richard. Jest ostatnią potomkinią rodu Portyka, którego członkowie posiadają niezwykły dar: potrafią otwierać wszystkie drzwi i tworzyć przejścia tam, gdzie ich nie ma. Cała rodzina Drzwi została zamordowana a dziewczyna uciekając przed mordercami jednocześnie usiłuje dowiedzieć się, kto jest ich pracodawcą czyli kto zlecił wymordować jej rodzinę. W wyniku splotu pewnych wypadków Richard trafia do Londynu Pod, gdzie przyłącza się do Drzwi, markiza de Carabasa i Łowczyni, którzy próbują odnaleźć anioła Islingtona, który jako jedyny może im pomóc w rozwiązaniu zagadkowego morderstwa.

Neil Gaiman jest autorem o przebogatej wyobraźni. W "Nigdziebądź" stworzył istniejący pod prawdziwą stolicą Anglii Londyn Pod, w którym bohaterowie poruszają się kanałami bądź... metrem. Na końcu książki jest mapa londyńskiego metra z uwzględnieniem stacji zamkniętych wiele lat temu (a które istnieją nadal w podziemnym świecie), więc można śledzić wędrówkę bohaterów. W Londynie Pod niektóre nazwy poszczególnych stacji należy jednak traktować dosłownie, np. Earl's Court zamieszkuje pewien hrabia ze swoimi poddanymi, Knight's Bridge jest niebezpiecznym mostem, który nie każdemu udaje się przejść. Bohaterowie trafiają też od czasu do czasu do Londynu Nad, nie są jednak widziani przez ludzi.

Na mój pozytywny odbiór powieści wpłynęły też świetnie nakreślone przez autora sylwetki bohaterów, w szczególności wynajętych rzezimieszków. Z niemal każdej strony tryska czarny humor, w szczególności gdy na horyzoncie pojawiają się pan Croup i pan Vandemar. Z założenia okrutni i bezlitośni, ale Gaiman nie byłby sobą, gdyby nie nadał im humorystycznego rysu - mogę powiedzieć, że to moja ulubiona para czarnych charakterów :-) Pan Croup jest niski i otyły, stanowi "mózg" pary morderców, bo jest wygadany i przewidujący. Pan Vandemar to jego przeciwieństwo: chudy, wysoki, małomówny i jak by to powiedzieć... wolno myślący ;-) Zdaje się być wiecznie głodny, bo wciąż wkłada sobie do ust gąsienice, myszy, gołębie itp. Opisy rozmów tej dwójki ze swoimi ofiarami to perełki - można się uśmiać po pachy. Zabawny jest też Richard, ale w jego przypadku mamy do czynienia raczej z komizmem (słownym bądź sytuacyjnym) wynikającym z jego "pierdołowatości".

Neil Gaiman
Oprócz czarnego humoru niewątpliwą zaletą książki jest fabuła obfitująca w zaskakujące zwroty akcji - nie można się nudzić czytając "Nigdziebądź", tutaj cały czas coś się dzieje.

Nie mogę się jednak zgodzić z opisem na okładce, jakoby powieść ta miała być "bardzo straszna". Owszem, jest bardzo śmieszna i bardzo niesamowita, ale nie jest z rodzaju tych, po których nie można zasnąć lub ma się w nocy koszmary senne. Jest kilka drastycznych scen (do tej pory słyszę w głowie chrzęst łamiących się kości, gdy pan Vandemar odgryza gołębiowi głowę) ale Gaiman nie opisuje ich na tyle plastycznie, by dokładnie widzieć te sceny przed oczami.

Bardzo podobało mi się zakończenie tej historii. Z zakończeniami bywa zwykle tak, że albo mi się nie podobają albo mam do nich obojętny stosunek - ot powieść się kończy i tyle. Tutaj jednak byłam bardzo zadowolona ze sposobu, w jaki Gaiman postanowił rozstać się ze swymi bohaterami, tym bardziej, że koniec jest tutaj jednocześnie i początkiem. Ale nie chcę zdradzać zbyt wiele.

Jako ciekawostkę dodam na marginesie, że Gaiman najpierw napisał scenariusz do serialu o tym samym tytule a dopiero potem powstała z tego powieść.

Polecam gorąco!

Moja ocena: 6/6

autor: Neil Gaiman
tytuł: Nigdziebądź
tytuł oryginału Neverwhere 
tłumaczenie: Paulina Braiter
wydawca: Wydawnictwo MAG
liczba stron: 360

Pierwszy stosik w nowym roku

Pierwszy stosik w nowym roku

W notce o podsumowaniu roku czytelniczego 2009 i o moich życzeniach związanych z rokiem następnym napisałam, że chciałabym więcej sięgać po książki własne niż ciągle wypożyczać coś z biblioteki. Z tym wiązałoby się jednak ograniczenie w kupowaniu książek, bo nieprzeczytanych mam w domu tyle, że nawet nie mam odwagi ich policzyć. I chyba dobrze, że o tym nie wspomniałam, bo musiałabym mieć teraz wyrzuty sumienia:



Pierwsze trzy od lewej to zakupy w Znaku - skorzystałam z więcej niż atrakcyjnej oferty cenowej.

"Marilyn - ostatnie seanse" jest wynikiem mojego zafascynowania tą aktorką - ale mam tu na myśli nie jej talent aktorski a po prostu osobę. Marilyn Monroe intryguje mnie pod względem psychologiczno-charakterologicznym, chciałabym też więcej dowiedzieć się o tajemnicach związanych z jej nagłą śmiercią.

O "Hakawatim" wiele osób pisało bardzo pozytywnie, dla niektórych była to książka roku. Z początku mnie do siebie nie ciągnął, ale promocja była tak atrakcyjna, że pomyślałam 'a co mi tam, może faktycznie jest taki dobry?'

"Widnokrąg" to jedna z moich ukochanych książek i cieszę się, że wreszcie mam własny egzemplarz. Przyda się też pewnie do jednego z nowych wyzwań czytelniczych.

"Dogonić tęczę" Fannie Flagg mam z podaja. Badzo lubię "Smażone zielone pomidory" tej autorki i koniecznie chciałam przeczytać coś jeszcze jej autorstwa. Muszę tylko sprawdzić, gdzie jest umiejscowiona akcja, bo może książka przyda się do drugiego wyzwania czytelniczego.

"Nagle w głębi lasu" Amosa Oza też jest z podaja. Już dawno chciałam zapoznać się z twórczością tego izraelskiego prozaika i byłam przeszczęśliwa, że upolowałam akurat ten tytuł (mam w głowie pewną recenzję, która kazała mi myśleć, że to piękna baśń dla dorosłych). Kiedy książka już do mnie dotarła i zaczęłam ją kartkować, trochę zrzedła mi mina, bo patrząc na dużą czcionkę, króciuteńkie rozdziały i akwarelowe ilustracje, odniosłam wrażenie, że to książka dla dzieci :-/

Z podaja jest również wielki hit sprzed kilku lat czyli "Kod Leonarda da Vinci". Nigdy nie ciągnęło mnie do tego typu literatury, ale skoro miałam szansę zdobyć tę powieść, to czemu nie? :)

"Arcydzieła czarnego kryminału" to moja wygrana na blogu Zacisze wyśnione a "Kochanek lady Chatterley" kupiony za parę złotych w Biedronce. Czytałam już tę powieść i mimo iż jej bohaterowie mocno działali mi na nerwy czułam wewnętrzną potrzebę posiadania własnego egzemplarza. I tylko jak sobie pomyślę, że te książki będą stały ileś lat na półce (a raczej leżały na jednym ze stosów na podłodze) zanim po nie sięgnę, to aż mi się smutno robi...

Elisabeth Rynell - Hohaj

Elisabeth Rynell - Hohaj


To pierwsza przeczytana przeze mnie książka w tym roku i cieszę się, że mogę powiedzieć, że lepiej nie mogłam go rozpocząć, bo „Hohaj” to jedna z piękniejszych historii jakie dane mi było ostatnio czytać.

Elizabeth Rynell napisała powieść, w której przeplatają się dwie płaszczyzny czasowe. Główną bohaterką teraźniejszości jest bezimienna kobieta, która po nagłej śmierci męża, nie mogąc pogodzić się z bólem i tęsknotą, wyrusza w podróż przez zimne bezdroża północnej Szwecji. Próbując zrozumieć siebie samą i dogłębnie analizując związek z mężem, trafia w pewnym momencie do domu nieżyjącej Iny, bohaterki drugiej historii miłosnej, tej z przeszłości. Jest to historia o tyle piękna, co i bolesna, gdyż każdy z uczestników nosi w sobie piętno, które nie pozwala mu normalnie żyć i w pełni cieszyć się miłością drugiego człowieka. Ina żyje w odosobnieniu ze swoim kalekim i zgorzkniałym ojcem, który ją bije i gwałci, zaś Aron wędruje po świecie w poszukiwaniu odkupienia za tajemniczą zbrodnię, której się dopuścił wiele lat temu. Tych dwoje znajdzie w sobie ciepło i zrozumienie, w którym chcieliby się schronić jak w bezpiecznym domu, jednak los nie pozwoli im zupełnie wyjść z ciemności.

O czym jest ta powieść?

O pokonywaniu strachu przed miłością do drugiego człowieka, jak przed czymś kruchym i delikatnym, co za jednym nieuważnym dotknięciem rozpryśnie się na tysiąc kawałków i już nigdy nie da się poskładać. O powolnym przekraczaniu granicy tego strachu, kiedy z dziecięcym zdziwieniem obserwujemy jak wypełnia nas uczucie, którego tak się baliśmy, ale za którym w głębi duszy tęskniliśmy od zawsze.

O przemijaniu i odkrywaniu siebie na nowo, o próbach zrozumienia siebie, partnera i łączącego ich uczucia, dotarcia do sedna tej miłości. O podróży w głąb własnego serca, własnego ja w poszukiwaniu tęsknot i odkupienia.

O strachu przed naszą ciemną stroną i próbach uchronienia partnera przed brudem naszego życia. Wreszcie o wychodzeniu z ciemności ku światłu miłości.

Autorka zgrabnie wplotła w swoją powieść motyw podróży jako tej realnej, dosłownej jak i na poziomie metafizycznym. Główna bohaterka-narratorka i Aron podróżują zarówno w sensie stricto jak i w głąb siebie poszukując swego miejsca w świecie po tym, jak na skutek tragedii runęła cała rzeczywistość wokół nich.

To co przykuwa szczególną uwagę to język – niezwykle poetycki i sugestywny, silnie kontrastujący z opisywanym zimowym krajobrazem odległych szwedzkich pustkowi ale też z tragicznym i na wskroś przejmującym losem bohaterów. To właśnie język nadaje rytm tej historii i choć z jednej strony z nią kontrastuje, z drugiej wbrew pozorom ją uzupełnia.

Nie jest to powieść bez wad – bardzo słabe jest zakończenie, nagłe, nie pasujące do dotychczasowych wydarzeń i jakby pisane na siłę. Choć trzeba przyznać, że mimo iż końcowe rozdziały rozczarowują, to ostatnie zdanie autorka wbija w czytelnika jak nóż w serce, zupełnie jakby chciała byśmy do samego końca cierpieli z bohaterami, a szczególnie z Iną (to jej dotyczy zdanie), bo w końcu nie wiemy, czyje tak naprawdę jest dziecko, które w sobie nosi.

Pomimo słabej końcówki oceniam tę książkę bardzo wysoko, bo naprawdę rzadko spotykam się z literaturą pisaną tak pięknym językiem, tak bardzo trafiającym w moją wrażliwość.

Moja ocena: 6/6

autor: Elisabeth Rynell
tytuł: Hohaj
tytuł oryginału: Hohaj
tłumaczenie: Ewa Mrozek-Sadowska

wydawnictwo: słowo/obraz terytoria 
liczba stron: 198

Czas na nowe wyzwanie

Zgłosiłam swój udział w dwóch kolejnych wyzwaniach czytelniczych :)

Blog związany z nagrodami literackimi już jest, przejrzałam listę książek i zastanawiam się, co wybrać. Dwie pozycje już znam ("Widnokrąg", "Matka odchodzi"), na półkach stoją: "Traktat o łuskaniu fasoli", "Kochanka Brechta", dzisiaj kurier dostarczy mi paczkę, w której będzie m.in. "Widnokrąg", który z przyjemnością bym sobie przypomniała...

Jest sporo ciekawych tytułów, z którymi chętnie bym się zapoznała, boję się tylko, czy mi czasu starczy... :-/ Dużo bardziej interesuje mnie drugie wyzwanie, o amerykańskim Południu i to na nim chciałabym się w większej mierze skupić. No nic, przejrzę wszystkie listy lektur i postaram się coś wybrać. :)

Podsumowanie roku czytelniczego 2009

Jestem mocno spóźniona jeżeli chodzi o moje subiektywne podsumowanie roku czytelniczego 2009 ale niestety nie mogłam się wyrobić ze wszystkimi obowiązkami a do tego doszedł „drobny” kłopot z laptopem, który odciął mnie na parę dni od wirtualnego świata. Na szczęście Dziubuś powrócił już do świata żywych, więc i ja mogę wrócić do blogowania :-)

W zeszłym roku przeczytałam 27 książek. Pewnie część osób czytających ten wpis uzna ten wynik za słabiutki, ale ja jestem całkiem zadowolona. Od kilku lat obserwuję, że moja średnia liczba przeczytanych w roku książek waha się między 25 a 30 i to się już raczej nie zmieni. Prowadzę taki tryb życia a nie inny, obowiązków będzie mi z roku na rok przybywać, wzrok też się stopniowo pogarsza. Zresztą ja czytam bardzo wolno, lubię delektować się językiem, dokładnie widzieć przed oczami sceny, o których czytam.

Nie jestem natomiast zadowolona z jakości przeczytanych przeze mnie utworów i uważam, że pod względem merytorycznym był to kiepski rok. Będzie to widać choćby w zestawieniu najlepszej piątki roku, gdzie na pierwszych dwóch miejscach plasują się powieści z gatunku fantasy a nie zwykła obyczajówka czy proza psychologiczno-społeczna.

W odróżnieniu od roku 2008 sięgałam częściej po utwory napisane przez mężczyzn (łącznie było ich 20 a napisanych przez kobiety tylko 7). Myślę że robiłam to zupełnie nieświadomie; sięgając po dany utwór kieruję się głównie tematyką i nie zwracam (przynajmniej w chwili wyboru książki) uwagi na płeć autora.

Nie zmieniło się jedno: czytam najwięcej książek autorów pochodzących z Wielkiej Brytanii (co również robię nieświadomie), w tym roku było to 6 pozycji. Zaskoczeniem był dla mnie wynik aż 5 pozycji z Francji, gdyż jest to kraj, za którym nie przepadam i nie wykazuję zainteresowania jego kulturą (nawet na polu literackim). Tyle samo (czyli 5) przeczytałam powieści polskich. 3 książki należały do autorów amerykańskich. Oprócz tego przeczytałam po jednej książce z takich krajów jak: Rumunia, Szwajcaria, Turcja, Holandia, Austria, Niemcy, Indie oraz Australia. W sumie odwiedziłam 12 krajów. Jak widać na mapce poniżej koncentrowałam się głównie na Europie, nie przeczytałam żadnej książki autora pochodzącego z Afryki i Ameryki Południowej.


visited 12 states (5.33%)
Create your own visited map of The World

Przeczytałam tylko jeden kryminał (na dodatek kiepski) oraz jeden poradnik psychologiczny (rewelacyjny). Zdziwiłam się mocno gdy uświadomiłam sobie, że w zeszłym roku ani razu nie sięgnęłam po Terry’ego Pratchetta a przecież Świat Dysku zawsze pomagał mi się zrelaksować i poprawiał mi humor a stresów i dołków psychicznych mi w zeszłym roku przecież nie brakowało…

Dwie książki przeczytałam w obcym języku: „Upiora w operze” po angielsku a „O kotach” po niemiecku.

Zdecydowanie najlepszą książką przeczytaną przeze mnie w 2009 roku była „Zorza północna” Philipa Pullmana. Pierwsza piątka wygląda następująco:
  1. Philip Pullman „Zorza północna”
  2. Neil Gaiman „Gwiezdny Pył”
  3. Gaston Leroux „The Phantom Of The Opera”
  4. Thomas Hardy “Tessa d’Urberville”
  5. William Somerset Maugham “Malowany welon”
Natomiast zdecydowanie najgorszą książką było dla mnie „Przebudzenie” Anthony’ego de Mello. Inne wyjątkowo kiepskie według mnie książki to (kolejność przypadkowa oprócz pozycji nr.1):
Były to książki, które nic nie wniosły do mojego życia, ot takie do przeczytania i zapomnienia.

Bardzo żałuję również, iż w zeszłym roku nie dokonałam praktycznie żadnego literackiego odkrycia (w 2008 r. np. takim odkryciem był dla mnie Świat Dysku Pratchetta oraz proza Jeanette Winterson). Bardzo blisko był Neil Gaiman, którego przeczytałam dwie powieści - jedną uznałam za kiepską, drugą za rewelacyjną. Teraz jestem w trakcie trzeciej, która również mnie zachwyciła i z pewnością będę chciała dalej kontynuować poznawanie twórczości tego pisarza. Myślę jednak, że był to rok, w którym ostatecznie upewniłam się, że fantastyka to jednak JEST coś dla mnie i z niezmierną ciekawością coraz częściej zaglądam na półkę z fantastyką będąc w bibliotece :-)

Postanowień na nowy rok robić nie będę, gdyż ze względu na tryb życia jaki prowadzę i tak nie uda mi się ich zrealizować. Napiszę jednak, co CHCIAŁABYM zmienić i będę zadowolona jeśli uda się wprowadzić choć jedną z tych zmian w życie.

Chciałabym aby ten rok był lepszy pod względem jakości przeczytanych przeze mnie pozycji. Z tym życzeniem wiąże się drugie – chcę czytać więcej książek z własnych półek, gdyż wiem, że zalega mi na nich wiele naprawdę ciekawych i wartościowych tytułów a ja mimo to z uporem maniaka co miesiąc taszczę do domu reklamówkę tego, co mi akurat wpadnie w oko w bibliotece a co nie zawsze okazuje się tak dobre, jak zachwalają krytycy/blogerzy/recenzenci czy jak obiecuje okładka. Mam ten problem, że rokrocznie przybywa mi naprawdę sporo tytułów (celowo nie napisałam w podsumowaniu ile książek zakupiłam, bo obawiam się, że ich liczba mogłaby mnie przyprawić o zawał ;-)) a nie mam już miejsca na nowe książki, więc chciałabym zrobić mały „odsiew” i pozbyć się tych, które po przeczytaniu okażą się mało interesujące/niewartościowe/itp i w ten sposób zrobić miejsce na nowe zdobycze.

Chciałabym również więcej uwagi poświęcić literaturze niemieckojęzycznej, gdyż od ukończenia studiów bardzo ją zaniedbałam. I nie chodzi tu tylko o nieczytanie tejże ale i o brak wiedzy o tym, co aktualnie dzieje się na niemieckim rynku wydawniczym.

Czy uda mi się coś zmienić, zobaczymy za rok :-)
Antoine-Francois Prevost d'Exiles - Historia Manon Lescaut

Antoine-Francois Prevost d'Exiles - Historia Manon Lescaut



To już trzecia pozycja przeczytana w ramach wyzwania czytelniczego "Słynne kurtyzany" i jak do tej pory moim zdaniem najsłabsza.

Wcześniej znałam tę historię tylko z mocno uwspółcześnionej opery "Manon" z Anną Netrebko i Rolando Villazonem w rolach głównych ale wersja książkowa okazała się być jednak trochę inna od tej operowej.

Prevost d'Exiles napisał ją "ku przestrodze" młodych czytelników, wykorzystując oświeceniowy dydaktyczny cel literatury jak sam przyznaje w przedmowie: "Poza przyjemnością lektury mało się znajdzie w tej powiastce szczegółów, które by nie mogły posłużyć ku poprawie obyczajów, moim zaś zdaniem, niemałą oddaje usługę czytelnikom, kto ich uczy wśród zabawy."1

Oświeceniowy charakter niestety widać w powieści. Po pierwsze język jest typowy dla tej epoki: styl wypowiedzi bohaterów (jak i pierwszoosobowego narratora) jest tak kwiecisty, że aż wręcz nienaturalny i może współczesnego czytelnika po prostu śmieszyć. Po drugie główny bohater i jego czyny są trochę zbyt przerysowane - des Grieux zdaje się być kompletnie zaślepiony miłością i nie dostrzegać niczego dookoła poza swoją ukochaną Manon a ilość przeszkód, jakie stają na drodze ich miłości oraz zachowania bohaterów wobec nich są nieprawdopodobne i w pewnym momencie zaczynają albo śmieszyć albo irytować.

Historię miłości Manon i kawalera des Grieux poznajemy z ust samego protagonisty, który jest jednocześnie narratorem. Sporo dowiadujemy się o nim samym, jego uczuciach, targających nim na przemian namiętnościach i wątpliwościach co do wybranki jego serca, ale sama Manon pozostaje gdzieś w tle. Narrator rzadko dopuszcza ją do głosu, każąc czytelnikowi wyrobić sobie zdanie na jej temat na podstawie opisu jej zachowań a dodać trzeba, że już od samego początku wiadomo, że Manon nie będzie przedstawiana w dobrym świetle skoro według założeń autora ma to być opowieść "ku przestrodze".

Manon jest piękną, młodą, całkiem sprytną ale też i głupią kobietką, która nie ma pojęcia czym jest prawdziwa miłość. Podczas lektury wiele razy kręciłam głową obserwując jak bardzo zaślepiła kawalera des Grieux, który nie był w stanie trzeźwo osądzić tego uczucia i miałam ochotę powiedzieć: 'niech go ktoś wreszcie walnie, no jak można być takim idiotą!' Bo jak można się tak beznadziejnie zakochać w kobiecie (na dodatek takiej idiotce), która nad miłość i wierność przedkłada bogactwo?:

"Przysięgam ci, drogi kawalerze, że jesteś bóstwem mego serca, ciebie jednego na świecie byłabym zdolna kochać tak, jak kocham, ale czy nie widzisz, duszo moja droga, że w naszym położeniu wierność byłaby bardzo głupią cnotą? Czy myślisz, że może być mowa o czułościach, kiedy nie ma chleba?"2



Dosyć irytujące wydało mi się, że Manon niby tak bardzo kocha des Grieux a mimo to tak łatwo, bez żadnych protestów "oddaje się" bogatym mężczyznom, kiedy ci zauroczeni jej olśniewającą urodą, robią wszystko by stała się ich kochanką. No właśnie, to też wydało mi się śmieszne - wystarczy że mężczyzna tylko raz spojrzy na Manon, z miejsca się w niej zakochuje i chce ją mieć dla siebie. W pewnym momencie, kiedy w powieści pojawiał się na horyzoncie nowy męski bohater, już z góry wiedziałam, że szykują się kolejne problemy, bo on na pewno natychmiast zakocha się w kurtyzanie.

Trochę dziwią mnie opisy Manon w internecie, mówiące iż jest jedną z najżywszych postaci kobiecych w literaturze i typem femme fatale. O "żywości" nie może być mowy, gdyż już sam sposób narracji czyni ją postacią bierną, nie mającą własnego głosu w powieści. Do kobiety fatalnej jest jej już trochę bliżej, choć i to określenie jest nadane na wyrost. Manon nie ma nic wspólnego z np. wulgarną i próżną Naną, która bawi się mężczyznami i doprowadza ich do ruiny. Jest po prostu typem biernej kobiety, która nie protestując oddaje się w ręce tego, który rości sobie prawo do jej posiadania i tyle.

O środowisku kurtyzan nie dowiedziałam się z tej powieści niestety niczego.

Moja ocena: 2/6


1 Antoine-François Prévost d'Exiles "Historia Manon Lescaut i kawalera des Grieux", Wyd. Zielona Sowa, Kraków 2003, str. 3 2 tamże, str. 35

autor: Antoine-Francois Prevost d'Exiles
tytuł: Historia Manon Lescaut i kawalera des Grieux
tytuł oryginału: L'histoirie de Manon Lescaut et du chevalier des Grieux
tłumaczenie: Tadeusz Boy-Żeleński

wydawca: Zielona Sowa 
liczba stron:109

Philip Pullman - Zorza Północna (Złoty Kompas)

Philip Pullman - Zorza Północna (Złoty Kompas)


Zanim – używając spopularyzowanego już w blogosferze określenia Germini – zacznę piać z zachwytu, pragnę podziękować forumowej koleżance Alveście, dzięki której natknęłam się na „Złoty kompas” i której będę dozgonnie wdzięczna za polecenie mi go (jak i całej trylogii "Mroczne materie"). Przyciągnęła mnie także kolorowa okładka z niedźwiedziem polarnym. Jednakże minęło trochę czasu zanim zdecydowałam się przeczytać książkę, mimo iż po rekomendacji Alvesty od razu ją wypożyczyłam z biblioteki (jeszcze pod pierwotnym tytułem „Zorza polarna”). Moje obawy wynikały chyba z faktu, że jest to książka dla młodzieży i bałam się kolejnego rozczarowania jak po „Księdze cmentarnej” Neila Gaimana. Zupełnie niepotrzebnie – czytając „Złoty kompas” w ogóle nie czuje się tego, iż jest to powieść przeznaczona dla młodych czytelników i gdybym wcześniej tego nie wiedziała, pewnie w ogóle nie przyszłoby mi to do głowy.

Przyznam szczerze, że trochę ciężko pisze mi się tę recenzję, bo mimo iż czytałam tę powieść parę miesięcy temu, to nadal mam jeden wielki chaos w głowie. Ale jest to pozytywny chaos (jeśli mogę się tak wyrazić) – książka wywołała we mnie mnóstwo emocji i poruszyła przysłowiowy kamień, który wywołał lawinę przemyśleń, domysłów, pomysłów i myśli w ogóle (a wierzcie mi, że jest się nad czym zastanawiać, to absolutnie nie jest pusta opowiastka mająca na celu poprzez ciekawą fabułę, wartką akcję i trzymanie w napięciu jedynie dostarczyć rozrywki znudzonemu nastolatkowi). Mam nadzieję, że uda mi się jednak poukładać wszystko, o czym chcę Wam napisać w jakąś zgrabną całość i moja recenzja zachęci Was do sięgnięcia po Pullmana. Bo taki jest jej cel :)

Spróbuję pokrótce opowiedzieć, o czym traktuje „Złoty kompas”, choć bez spojlerów pewnie i tak się nie obędzie.

Główną bohaterką powieści jest Lyra Belaqua, osierocona jedenastoletnia dziewczynka mieszkająca wśród uczonych Kolegium Jordana na oxfordzkim uniwersytecie. Akcja rozpoczyna się gdy niespodziewanie przybywa do kolegium wuj Lyry, lord Asriel badający na dalekiej Północy tzw. „pył”. Opowiada on uczonym o swoim odkryciu i prosi o sfinansowanie swojej kolejnej naukowej wyprawy. Lyra, schowana w szafie, podsłuchuje i podgląda cały wykład swojego wuja i czuje się zafascynowana pyłem.

Tymczasem w mieście zaczynają ginąć dzieci. Ponieważ nie wiadomo dokładnie kto za tym stoi, przerażeni mieszkańcy winią za porwania „grobali” (jak się później okaże to skrót od Generalnej Rady Oblacyjnej). Któregoś dnia porwany zostaje najlepszy przyjaciel Lyry, również mieszkający w kolegium Jordana, kuchenny chłopiec Roger. Lyra martwi się o przyjaciela i chce go odnaleźć, co uniemożliwia jej jednak pojawienie się na uniwersytecie tajemniczej pani Coulter, która wkrada się w łaski dziewczynki i zabiera ją ze sobą do Londynu. Zanim jednak Lyra opuści mury uniwersytetu, jego rektor ofiarowuje jej tzw. aletheiometr czyli innymi słowy złoty kompas, specjalne urządzenie, za pomocą którego można uzyskać odpowiedzi na różne pytania. Rektor prosi jednak, by Lyra nie mówiła nikomu o kompasie, a w szczególności pani Coulter. Początkowo zafascynowana swoją nową opiekunką, Lyra powoli zaczyna dostrzegać, że dama nie jest tym, za kogo się podaje i wzbudza w niej podejrzenia i strach. Kiedy jej obawy sprawdzają się, dziewczynka ucieka z domu pani Coulter i natrafia na grupę cyganów, którzy szukają zaginionych dzieci, w tym syna jednej z cyganek, Billy’ego Costę, kolegę Lyry. Bohaterka zostaje przedstawiona królowi cyganów, który planuje wielką wyprawę na północ w poszukiwaniu zaginionych dzieci. Lyra zdradza mu tajemnicę aletheiometru a czytelnik dowiaduje się, że nasza bohaterka jest według jednej z przepowiedni wybranką, która odegra ważną rolę w nadchodzących wydarzeniach. W wyniku różnych zdarzeń, do ekipy dołączają także Iorek Byrnison, niedźwiedź pancerny oraz Lee Scoresby, podróżujący balonem aeronauta.

Myślę, że tyle wystarczy jeśli chodzi o treść, nie chciałabym zdradzać zbyt wiele, by nie psuć nikomu przyjemności z lektury.

Chciałabym natomiast powiedzieć parę słów na temat świata przedstawionego, gdyż jest on tylko na pozór taki sam jak nasz. Nie ma podanej dokładnej daty, nie wiemy w jakiej epoce jest usytuowana akcja. Używanie różnego rodzaju sprzętów jak kompas, luneta, latanie balonem czy pływanie tratwą lub statkiem (ale takim jak z dawnych powieści przygodowych, z drewnianym pokładem i burtą) mogą sugerować XIX wiek ewentualnie początek XX, ale równie dobrze może to być alternatywny świat do naszego w roku np. 2009 tylko o innym postępie cywilizacyjnym. Za tą drugą opcją przemawia sprzęt w stacji badawczej w Bolvangarze, gdzie „grobale” robią eksperymenty na dzieciach i ich dajmonach.

No właśnie, doszłam do najważniejszej różnicy między światem nakreślonym przez Pullmana a naszym. W „Złotym kompasie” każdy człowiek posiada swojego dajmona pod postacią zwierzęcia, które jest odzwierciedleniem jego charakteru. Dajmony dzieci są jeszcze nieukształtowane i mogą zmieniać swoją postać – raz być motylem, raz kotem by za chwilę zmienić się w chomika. Natomiast dajmony osób dorosłych mają już ukształtowaną postać i nie mogą się zmieniać. Ciekawe jest, że ludzie nie mogą dotykać dajmonów innych osób, gdyż jest to dla tychże bardzo nieprzyjemne.

Philip Pullman
Fascynująca jest religijna symbolika powieści. Już sam tytuł trylogii „Mroczne materie” pochodzi z „Raju utraconego” Miltona, nazwy instytucji lub organizacji przywodzą skojarzenia religijne, jak choćby Generalna Rada Oblacyjna (oblacja – złożenie ofiary), Lyra jako ta która ma przyjść i odegrać ważną rolę w świecie (czyli nawiązanie do przyjścia mesjasza, zbawiciela), imię lorda Asriela zostało utworzone od Asraela – anioła śmierci zwiastującego apokalipsę, pył i eksperymenty na dajmonach dzieci w Bolvangarze nawiązują do koncepcji grzechu pierworodnego. Nie pokuszę się o interpretację religijnej wizji świata przedstawionego, gdyż po pierwszym tomie jest to raczej niemożliwe, myślę, że dopiero po przeczytaniu całej trylogii chaos w mojej głowie uporządkuje się i cała symbolika stanie się jasna.

Wartka akcja, ciekawi bohaterowie (moim absolutnym ulubieńcem jest niedźwiedź polarny Iorek Byrnison!) i przede wszystkim niesamowity świat, w którym żyją, z całą jego symboliką sprawiają, że trudno odłożyć książkę choć na chwilę. Nie zaczynajcie czytać wieczorem, bo gwarantuję, że zarwiecie noc! Dawno nie miałam do czynienia z tak wciągającą powieścią, w domu czytałam egzemplarz z biblioteki a ponieważ nie mogłam rozstać się z bohaterami i koniecznie chciałam wiedzieć, co będzie dalej, to w pracy podczytywałam ukradkiem ebooka. I na koniec mała rada: nie czytajcie tej powieści jeśli nie macie pod ręką dalszych części. "Złoty kompas" kończy się bowiem w takim momencie, że rozgorączkowany czytelnik chcąc koniecznie dowiedzieć się, co będzie dalej, jak w transie maca wszystko dookoła siebie w poszukiwaniu drugiego tomu, by go otworzyć i czytać dalej.

REWELACYJNA KSIĄŻKA!!!

Polecam również świetną ekranizację z 2007r.!!!

Moja ocena: 6/6

autor: Philip Pullman
tytuł: Zorza Polarna (Złoty kompas)
tytuł oryginału: Northern Lights 
tłumaczenie: Ewa Wojtczak
wydawca: Prószyński i S-ka
liczba stron: 396

W skrócie: Targowisko próżności i Jeden dzień z panem Julesem

W skrócie: Targowisko próżności i Jeden dzień z panem Julesem

Nie wyrobiłam się na czas z pisaniem recenzji (tzn. chciałam zdążyć jeszcze przed Nowym Rokiem) ale zanim zrobię podsumowanie mojego czytelniczego roku 2009 chciałabym pokrótce wspomnieć jeszcze, o kilku przeczytanych przeze mnie pozycjach.


William Makepeace Thackeray „Targowisko próżności”

Bardzo ale to bardzo ciężko mi się czytało... Zresztą już sam czas czytania mówi sam za siebie – zaczęłam w kwietniu, skończyłam w listopadzie…

Po pierwsze - nie podobał mi się styl. Taki ironiczny, prześmiewczy, postaci przedstawione wręcz karykaturalnie. Od samego początku spodziewałam się czegoś takiego (w końcu znam Thackeray'a z „Pierścienia i róży” – uwielbiałam ten serial jak byłam w podstawówce a i coś mi majaczy, że powieść też czytałam), ale na dłuższą metę jest to męczące a powieść ma ponad 1000 stron!

Po drugie – szalenie denerwujące postaci. Każdy ma jakieś wady ale są one tak przerysowane, że stykanie się z nimi przez ponad tysiąc stron męczy i irytuje. Prym wiodła główna bohaterka czyli Becky Sharp (już samo imię Becky działało mi na nerwy – tak, wiem, nerwowa jestem ;-)), która zajęła zaszczytne miejsce obok Katarzyny Earnshaw z „Wichrowych Wzgórz” wśród najbardziej znienawidzonych przeze mnie bohaterek literackich. Egoistyczna do bólu materialistka, nie będąca w stanie nikogo pokochać, nawet własnego dziecka. Polubiłam za to jej męża, tą pierdołę Rawdona ;-)

Po trzecie - gubiłam się w bohaterach. Jest ich po prostu za dużo. O ile w bohaterach wokół Amelii i jej brata Józefa jeszcze potrafiłam się w jakiś sposób rozeznać, tak osoby z Queens Crawley myliły mi się do tego stopnia, że ni w ząb nie byłam w stanie zorientować się, o kim jest w danym momencie mowa.

Po czwarte - miałam jakieś stare wydanie (z 1973r) w przekładzie Tadeusza Jana Dehnela, który podobnie jak pani Arnsztajnowa w „Malowanym welonie” miał dziwne widzimisię i różnorako tłumaczył imiona. Raz Józef, raz Joe, raz Joseph ... Raz Jerzy, raz George ...

Męczyłam się tak mniej więcej do strony 850 po czym ze zdumieniem stwierdziłam, że czyta mi się coraz lepiej, rozróżniam wszystkich bohaterów i … zaczyna mi się podobać (co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że każdą, nawet najnudniejszą książkę należy czytać do końca, bo nigdy nie wiadomo, czy czasem jeszcze nie zmienimy o niej zdania). Ostatnie rozdziały połknęłam szybciuteńko i nawet trochę żałowałam, że to już koniec (jakby 1000 stron to było mało ;-)). Dlatego w ostatecznym rozrachunku ocena końcowa dość wysoka.

Moja ocena: 4/6

Diane Broeckhoven „Jeden dzień z panem Julesem”

Tę króciutką powiastkę polecała kiedyś w moim ulubionym programie o książkach „Lesen!” niemiecka pisarka i dziennikarka Elke Heidenreich. Szalenie przypadła mi do gustu idea tego programu: Heidenreich omawiała w nim książki, które ostatnio przeczytała i na które jej zdaniem warto zwrócić uwagę. Nie musiały to być koniecznie nowości wydawnicze czy bestsellery, często mówiła o niepozornych książeczkach, które w zalewie powieści na rynku umknęły gdzieś uwadze masowego czytelnika a warto by było je poznać. Taką właśnie książką miała być powiastka Broeckhoven.

Ale nie jest. Zdaję sobie sprawę, że nie wszystko, co poleca pani Heidenreich MUSI być dobre, ale odkryłam dzięki niej parę ciekawych tytułów i nazwisk, więc łudziłam się, że i w tym przypadku będę miała do czynienia z dobrą literaturą tym bardziej, że „Jeden dzień z panem Julesem” został wydany przez Galaktykę w ciekawej jak by się wydawało serii „Zapach pomarańczy”, w której cytując wydawcę: Powieści tworzące tę serię pozwalają ją odnaleźć, uchwycić i na długo zatrzymać. To historie o poznawaniu samego siebie i o odnajdywaniu sensu życia wśród codziennych zdarzeń.

Pewnego ranka Alice odkrywa, że jej mąż właśnie zmarł. Nie zawiadamia od razu zakładu pogrzebowego ani rodziny, gdyż chce pobyć jeszcze trochę z mężem i „porozmawiać z nim”, wyjawić wszystko, co przez lata leżało jej na sercu. Martwi się tylko, co zrobić z chorym na autyzm synem sąsiadki, który jak co tydzień ma przyjść do pana Julesa rozegrać partię szachów.

Miało być kameralnie, refleksyjnie, pokrzepiająco. Tymczasem pani Julesowa ma żal do zmarłego męża głównie o jego kochankę. Ja nie wyniosłam nic z tej opowieści.

Moja ocena: 1/6

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Copyright © 2009-2017 Zacisze Literackie , Blogger