William Somerset Maugham - Malowany welon

William Somerset Maugham - Malowany welon


Długo się zabierałam do przeczytania tej powieści, choć na półce leży już u mnie chyba od roku. W swoim czasie słyszałam zewsząd pozytywne opinie na jej temat a i okładka z kategorii tych przyciągających oko, więc się skusiłam.
Niech nie zmyli nikogo opis na okładce książki o romansie świeżo upieczonej małżonki z przystojnym i wysoko postawionym urzędnikiem. Dla Maughama to tylko punkt wyjścia do rozważań na temat życia i poznawania jego tajemnic.

Kitty, dwudziestopięcioletnia próżna i rozkapryszona panna z wyższych sfer poślubia spokojnego i nieśmiałego Waltera Fane'a, człowieka na pierwszy rzut oka w ogóle do niej niepasującego, bardziej dojrzałego i "mądrego życiowo", kierującego się w życiu innymi zasadami niż młoda i niedoświadczona kobieta. Lecz już w niecałe dwa lata po ślubie Kitty uświadamia sobie, że nudzi ją życie u boku spokojnego i rozważnego męża a kiedy mieszkając w Tching-Yenie, gdzie Walter pracuje jako bakteriolog, poznaje czarującego Karola Townsenda, tylko umacnia się w tym przekonaniu. Karol nie jest już taki młody, skończył już 40 lat i jest żonaty, ale jego męski czar, poczucie humoru i przede wszystkim wysoka pozycja społeczna sprawiają, że próżna i rozczarowana nudnym małżeńskim pożyciem Kitty natychmiast się w nim zakochuje. Ich romans trwa prawie rok, kiedy Walter dowiaduje się o zdradzie. Stawia on Kitty ultimatum: albo otrzyma od Karola oświadczenie, że rozwiedzie się ze swoją żoną i natychmiast po rozwodzie Waltera i Kitty ożeni się z kochanką, albo Kitty wyjedzie z nim (Walterem) na placówkę do Mei-tan-fu, gdzie wybuchła właśnie epidemia cholery.

Piękna historia. Na egzotycznym tle odmiennego kulturowo kraju Maugham opowiada historię dwojga ludzi, którym po małżeńskim kryzysie przyszło na nowo budować więź z partnerem i przede wszystkim uczyć się poznawać samego siebie, próbować przeniknąć "malowaną zasłonę" jaką jest życie. Odnosi się to przede wszystkim do Kitty, która przyjeżdżając z mężem do Mei-tan-fu przechodzi duchową przemianę i powoli zaczyna dostrzegać coś więcej niż tylko czubek własnego nosa. Próbując zajrzeć za malowaną zasłonę spowijającą świat, uczy się, co tak naprawdę liczy się w życiu.

Jednak przemiana Kitty tak do końca mnie nie przekonuje. Owszem, praca w klasztorze pozwala jej spojrzeć na otaczający ją świat z innej perspektywy i skłania do rozmyślań nad istotą życia. Problem w tym, że ta zmiana jest chwilowa - kiedy dowiaduje się, że ma wyjechać z Mei-tan-fu Kitty protestuje tylko dlatego, że nie ma się dokąd udać a nie dlatego, że chciałaby tu jeszcze pozostać i nadal pomagać siostrom w klasztorze. Potem cieszy się, że opuszcza zdziesiątkowaną przez cholerę prowincję i może w ten sposób uniknąć groźby śmierci. Żałuję również, że Kitty na drodze swej odnowy duchowej nie poczuła do Waltera nic oprócz litości. A ja tak bardzo liczyłam na to, że ona w końcu dostrzeże jak bardzo on ją kochał i jakim był wartościowym człowiekiem! Tymczasem do samego końca jedynym przymiotnikiem, jaki kojarzył jej się z mężem był "nudny". Myślałam, że chociaż jego śmierć coś zmieni w jej postrzeganiu tego człowieka, ale niestety do końca pozostała w niej obojętność (choć momentami już już byłam prawie pewna, że w obliczu śmierci Kitty go pokocha).

Szkoda, bo postacią, która najbardziej poruszyła moje serce był właśnie zamknięty w sobie, niedostępny i na pozór chłodny Walter. Wydaje mi się, że moja sympatia do niego jest w dużej mierze spowodowana tym, iż mam z nim wiele cech wspólnych - ja również jestem odbierana przez innych jako chłodna i poważna osoba, czasem nawet nudna. Jednak mimo iż Walter nie dał się (poprzez czyny, zresztą słowa raczej tez nie) poznać jako elokwentny i zabawny człowiek, dusza towarzystwa, to mimo to ja intuicyjnie wyczuwałam pod jego maską obojętności i powagi ogromne pokłady czułości, wierności oraz pełnej spokoju miłości. Dlatego też tak strasznie było mi go żal pod koniec powieści, tak bardzo żałowałam, że los nie wynagrodził mu cierpienia zadanego mu przez Kitty. Najtragiczniejszym momentem w całej powieści były dla mnie ostatnie słowa padające z ust Waltera: "A zdechł właśnie pies." Gorzkie łzy płynęły po moich policzkach, kiedy uświadomiłam sobie, ile znaczeń tkwi w tych słowach i że każde z nich jest niestety tragiczne. Pierwsze, co przychodzi na myśl, to znaczenie psa jako symbolu wierności. Walter mówiąc "zdechł pies" mógł mieć na myśli siebie - wiernego do końca, tak jak pies, który bity, źle traktowany i niekochany tkwi wiernie u boku swego pana (czyli Kitty) i kocha go bezwarunkową psią miłością. W jednej z rozmów z Kitty Walter stwierdził, że gardzi sobą, co też można odnieść do jego ostatnich słów - gardzi sobą, bo tak jak pies nie potrafił znienawidzić swej pani i wyrzec się jej całkowicie. Te słowa mają jednak jeszcze inne znaczenie: pochodzą mianowicie z "Elegii" Goldsmitha, utworu który opowiada o psie, który po latach wiernej służby ugryzł swego pana. Ku ogólnemu zdziwieniu przyniosło to śmierć nie panu lecz psu. W świetle tego utworu można te słowa interpretować jako żal Waltera, że jako bakteriolog chcący pomóc ludziom w opanowaniu epidemii po wielu latach pracy i eksperymentów nad wirusem cholery sam zostaje nim zarażony.

Pisząc na temat tej powieści nie jestem w stanie pominąć tłumaczenia. Niestety wersja oryginalna nie jest mi znana (zresztą moja znajomość angielskiego nie jest na tyle dobra bym mogła czytać w oryginale rozumiejąc absolutnie wszystko) ale wydaje mi się, że autorka dobrze oddała chłodny i oszczędny styl pisarza. Tym, co mnie natomiast mocno raziło w tłumaczeniu pani Franciszki Arnsztajnowej była niekonsekwencja w tłumaczeniu imion. Jeżeli tłumacz postanawia pozostawić imiona w wersji oryginalnej, to powinien być konsekwentny w stosunku do wszystkich postaci, tymczasem kochanek Kitty raz jest Karolem a raz Charliem. Ja rozumiem, że raz po raz w powieści pojawia się zdrobnienie tego imienia (Charlie) aby podkreślić czułość z jaką Kitty o nim myśli a innym razem (kiedy jest mowa o bardziej formalnych sprawach) jest podstawowa forma tego imienia ale czy nie można było zostawić Charles'a? Nie wiem, angielska wersja brzmi mniej poważnie od Karola? A dlaczego tłumaczka nie zdecydowała się w takim razie tłumaczyć na polski zdrobnienia i zostawiła Charlie'go? Ano, bo Karolek brzmiałby co najmniej śmiesznie. A Charles jest mało poważny? Zresztą imiona odgrywają tutaj spore znaczenie: zauważmy, że bardzo pasują one do osobowości bohaterów. Walter brzmi poważnie i dostojnie i bardzo pasuje do skrytości i chłodu męża Kitty a jej imię z kolei doskonale odzwierciedla jej niedojrzałość i skłonność do kaprysów. W sumie dobrze, że tłumaczka nie wpadła na pomysł zrobienia z Kitty Kasiulki albo co gorsza Koteczki.

Podsumowując: mimo pewnych niedociągnięć książka bardzo mi się podobała. Maugham pisze nie tylko o próbach przeniknięcia wzrokiem przez "malowany welon" jaki każdy z nas nosi na co dzień czyli o próbach poznania tajemnicy życia i tego, co w nim najcenniejsze ale także ukazuje wiele aspektów miłości - rodzicielskiej, partnerskiej, niespełnionej jak i pełnej zgubnych namiętności a także miłości do bliźniego. Warto przeczytać tę powieść i zastanowić się na chwilę czym dla nas jest "malowana zasłona, którą żyjący Życiem zowią".

Moja ocena: 5/6

P.S. Obejrzałam również film i w odróżnieniu od większości opinii, które słyszałam, nie uważam by był lepszy od swojego książkowego pierwowzoru. Moim zdaniem jest równie dobry, choć trzeba mieć na uwadze, że ekranizacja nie jest wiernym odtworzeniem treści książki i pojawiają się w nim wątki, których w powieści nie ma. Jedno jednak udało się filmowym twórcom lepiej niż Maughamowi - filmowa przemiana Kitty przekonuje mnie bardziej niż ta książkowa. A i małżonkom udaje się w końcu odnaleźć zagubioną we wzajemnych pretensjach i oczekiwaniach miłość, więc mogę powiedzieć, że filmem byłam w pełni usatysfakcjonowana ;)

autor: William Somerset Maugham
tytuł: Malowany welon 

tytuł oryginału: The Painted Veil 
tłumaczenie: Franciszka Arnsztajnowa
wydawnictwo: Świat Książki
liczba stron: 288

Słowem wstępu

Stworzyłam ten blog trochę z nudów, trochę z chęci popracowania nad własnym lenistwem. Czytanie książek a potem dzielenie się z innymi opinią o nich jest nie tyle przyjemne, co pożyteczne - pozwala uporządkować myśli oraz zmusza do ich precyzyjnego formułowania.

Nie będę pisać tutaj fachowych recenzji, bo tego nie potrafię, zresztą brak mi erudycji. Chciałabym się po prostu w kilku słowach podzielić moją opinią na temat przeczytanych książek, może nawet uda mi się zachęcić kogoś do lektury.

Pragnę jednak z góry uprzedzić, że wpisy na tym blogu nie będą pojawiać się za często a to ze względu na moje żółwie tempo czytania oraz ograniczony czas wolny. Postaram się jednak aby przestoje nie były zbyt długie, bo blog żyje dopóty, dopóki coś się na nim dzieje.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Copyright © 2009-2017 Zacisze Literackie , Blogger