Podsumowanie lutego - lutowy wrap-up
Poprzednia notka pojawiła się na blogu miesiąc temu. MIESIĄC!!! Gdzie się podziały te 30 dni? No gdzie?
A tak na serio: nie ma mnie tu, bo jestem gdzie indziej. Jak znajdę metodę wydłużenia doby do 72 godzin, to z pewnością tu wrócę. Mój umysł zajęty jest zupełnie innymi sprawami, na czytanie mam czas, ochotę i siłę tylko rano w drodze do pracy. Więc luty był czytelniczo baardzo słaby.
Przeczytałam trzy książki i wysłuchałam jednego audiobooka . To nie jest super wynik, choć dla mnie ważne jest, że W OGÓLE CZYTAM.
Pierwszą lutową lekturą było "Słońce też jest gwiazdą" Nicoli Yoon. Baaardzo fajna młodzieżówka o ciekawej, takiej życiowej tematyce i co dla mnie najważniejsze - z inteligentnymi, myślącymi bohaterami!
Z okazji Międzynarodowego Dnia Palących Fajkę (przypadającym na 20.lutego) zapoznałam się wreszcie z książkowym Sherlockiem Holmesem! Mam jednak mieszane uczucia wobec "Studium w szkarłacie", szerzej moje wrażenia opiszę w recenzji.
Skończyłam także zbiór poezji Rabindranath Tagorego. Wspaniałe doświadczenie!
Udało mi się nareszcie rozpocząć Sagę Księżycową Marissy Meyer! Wysłuchałam "Cinder" w interpretacji Doroty Segdy i chcę więcej!!!
Filmowo było lepiej niż w styczniu, Oscary mobilizują do oglądania 😉 Miesiąc rozpoczęłam z najnowszą odsłoną Baranka Shauna czyli Farmageddonem. Oglądało się przyjemnie ale to nie będzie moja ulubiona część przygód stada owiec.
Jako fanka Batmana oczywiście musiałam obejrzeć "Jokera". To bardzo dobrze nakręcony i świetnie zagrany film. Nie spodziewałam się, że tak mną wstrząśnie. Po seansie obejrzałam na youtube jakiegoś gostka, który tłumaczył ruchy kamery w filmie i wykorzystaną kolorystykę - i jeszcze bardziej doceniłam ten film. Żałuję, że nie otrzymał Oscara w kategorii film roku, bo "Parasite", choć ogółem mi się podobał, nie zasłużył moim zdaniem na zwycięstwo. A może ja po prostu nie do końca rozumiem kino koreańskie?
Totalną klapą okazał się dla mnie "Jojo Rabbit". Jako germanistka z wykształcenia (ze specjalizacją w Holocauście i III Rzeszy) uwielbiam śmiać się z nazistów. Ale wiecie, to musi być humor na poziomie. Tymczasem twórcy "Jojo Rabbit" serwują nam III Rzeszę w sposób tak płytki i prymitywny, że nie byłam w stanie ani razu zaśmiać się na filmie. Patrzyłam jedynie z zażenowaniem na to, co działo się na ekranie. Jestem na nie. Sama historia opowiedziana w filmie też nie wzbudza emocji - nie ma w niej nic nowego, nic niezwykłego. Okres panowania Hitlera był już tyle razy przerabiany w literaturze, filmie, teatrze, w sztuce, że naprawdę ciężko jest opowiedzieć coś, co wniesie do tego kawałka historii nieco powiewu świeżości. Jak do tej pory to zdecydowanie najsłabszy film obejrzany w tym roku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz