Kolejna wygrana

Kolejna wygrana


Przed 9.00 rano, kiedy wszyscy jeszcze spali, rozdzwonił się dzisiaj u mnie dzwonek przy drzwiach, za którymi stał uśmiechnięty pan listonosz w roli poznańskiego Gwiazdora, trzymającego w ręku paczuszkę od Magdaleny z Zacisza Wyśnionego, gdzie niedawno wygrałam książkę :)

Pakunek jak zwykle pięknie zapakowany (piszę "jak zwykle", bo to nie pierwsza paczka od Magdaleny, którą dostaję, również na podaj.net miałam przyjemność wymieniać z nią książki :) ) a kryło się w nim to:


Będzie co czytać w zimne i ponure zimowe wieczory :)
Gustave Flaubert - Pani Bovary

Gustave Flaubert - Pani Bovary


W ramach nadrabiania zaległych recenzji parę słów o kolejnej lekturze z forumowego wyzwania „Kobieta w zwierciadle literatury”.

„Pani Bovary” nie przypadła mi zbytnio do gustu. Nie mogę powiedzieć, że ciężko mi się czytało lub, że Emma mnie irytowała, bo jako bohaterka była mi raczej obojętna. Ot taka głupiutka istotka nieprzystosowana do życia. Nie wkurzała mnie w każdym bądź razie jak np. Katarzyna Earnshaw z "Wichrowych Wzgórz" (która tak na marginesie dorobiła się już godnej następczyni ale o tym w innej recenzji).

Jest to historia młodej kobiety, nieprzystosowanej do życia, marzycielskiej i romantycznej, wychowanej na książkowych wizjach miłości Emmy, która wychodzi za mąż za „przyziemnego” lekarza Karola Bovary i w bardzo szybkim czasie uświadamia sobie, że zwyczajne i nudne małżeńskie życie jej nie odpowiada. W poszukiwaniu miłosnych uniesień, o których czytała w powieściach, rzuca się w ramiona kochanków, rujnując swe małżeństwo i rodzinę.

Emma jest nieprzystosowana do prawdziwego życia, bardziej zajmowały ją jej uczucia niż życie - ta normalna, szara rzeczywistość. Uwielbiała czytać, pasjonowały ją namiętne romanse przedstawiane na kartach ówczesnych powieści i sama marzyła o przeżywaniu takich uczuć. Sama zresztą stwierdziła: „[...] przepadam za powieściami, które czyta się jednym tchem, które budzą lęk i niepokój. Nie znoszę pospolitych bohaterów i przeciętnych uczuć, takich jakie spotyka się w życiu.”1 Problem polega na tym, że w życiu ciężko o takie uczucia a jeśli one następują to są chwilowe, nietrwałe i ... rzadkie.

Mało tego - podczas lektury stwierdziłam także, że Emma niedojrzała do trwałego związku z mężczyzną. Już w parę dni po ślubie przestało jej odpowiadać małżeńskie życie, nie tak je sobie wyobrażała. Gdzie te namiętności? Gdzie porywy serca?:

„Myślała, że miłość powinna spaść wśród gromów i błyskawic jak huragan, który z niebios wtargnąwszy nagle w życie, tratuje wszystko, porywa ludzkie postanowienia jak liście i serce pociąga za sobą w otchłań.”2

Kiedy umarł ojciec Bovarego, Emma nawet nie potrafiła pocieszyć męża, nie wiedziała, co ma mu powiedzieć i kiedy on rozpaczał, ona myślami wracała do upojnych nocy spędzonych z kochankiem ale nie mogła się skupić, bo przeszkadzała jej obecność świekry i męża (!!!). Zachowywała się jak nastolatka. Nie ma się co dziwić, że Emma znalazła sobie kochanka, skoro tak bardzo tęskniła za innym, lepszym życiem a takie wydawało jej się każde oprócz małżeńskiego.

Karol, człowiek raczej prosty (w sensie prostoduszny) i mało wymagający od życia nie potrafił zaspokoić duchowych potrzeb swojej żony:

"Rozmowa z Karolem była płaska jak uliczny chodnik, a jego myśli, które każdy mógłby wypowiedzieć, przesuwały się w codziennych strojach, nie budząc ani wzruszeń ani śmiechu, ani marzeń. Przyznawał, że gdy mieszkał w Rouen, nigdy nie przyszło mu do głowy pójść do teatru, by zobaczyć paryskich aktorów. ie umiał ani pływać ani fechtować się, ani strzelać z pistoletu, a kiedyś nie potrafił nawet wytłumaczyć jej fachowego terminu dotyczącego konnej jazdy, który spotkała w jakiejś powieści. A czyż właśnie mężczyzna nie powinien znać tego wszystkiego, celować we wszelkim działaniu, wtajemniczać kobiety w porywy namiętności i w wyrafinowane tajne życie? Ale on nie potrafił jej niczego nauczyć, nic nie umiał, niczego nie pragnął. Sądził, że jest szczęśliwa."3   


Gustave Flaubert
Karol to typowy pragmatyk realista a Emma bujająca w obłokach marzycielka - romantyczka. Ona chciała chodzić na bale, do opery, do teatru a Karola to raczej nie pociągało. Kiedy Emma poznała Karola, widziała go przez pryzmat powieści miłosnych. Jak wróciła z klasztoru była rozczarowana swoją egzystencją a pojawienie się w Bertaux młodego lekarza, obudziło w niej nadzieję, na przeżycie "książkowego romansu". Tak się jednak nie stało.

Leon to podobny typ do Emmy, od razu znaleźli wspólny język. Odniosłam jednak wrażenie, że był młodszy od niej, bo kochał ją miłością takiego młokosa do dojrzałej damy a jej tylko w to graj.

Rudolf za to bez problemu potrafił owinąć sobie Emmę wokół palca. Nie była w końcu jego pierwszą "ofiarą" Od razu wyczuł, czego jej brak i jak ją omamić, to taki typ ognistego kochanka, który bierze bez pytania, co mu się należy i to się Emmie najwyraźniej podobało - pewnie uosabiał jakiegoś bohatera literackiego, do którego Emma kiedyś tam wzdychała ...

Mam wrażenie, że Emma nigdy nie zaspokoi swojego "głodu miłości", że żaden mężczyzna jej do końca nie zadowoli. Ona nie jest zdolna do przeżywania dojrzałej, prawdziwej, normalnej miłości, czyli takiej ze wzlotami i upadkami, z chwilami pełnymi szczęścia jak i szarymi dniami mijającymi bez większych emocji.

Ale przecież jest jeszcze dziecko - mała Berta. Nie wiem, po co ona przyszła na świat, chyba tylko po to,by cierpieć. Matka w ogóle nie poświęcała jej uwagi (albo tylko wtedy, gdy jej się przypomniało) i gdyby nie mamka to nie wiem, co by się z tym dzieckiem stało. To jest aż nienaturalne, by matka miała tak obojętny stosunek do własnego dziecka i jednocześnie kolejny argument za tym, że Emma psychicznie nie dojrzała ani do roli żony ani matki.

Podsumowując: czytało się w miarę dobrze, ale nie była to powieść od której nie mogłam się oderwać. Nie zaskoczyła mnie jak np. "Tessa d'Urberville" i mimo iż dała trochę do myślenia, to jednak oceniam ją jako średnią.

Moja ocena: 3/6


1 Gustave Flaubert "Pani Bovary", Wyd. Zielona Sowa, Kraków 2003, str.63

2 tamże, str.75

3 tamże, str.31

autor: Gustave Flaubert
tytuł: Pani Bovary
tytuł oryginału: Madame Bovary
tłumaczenie: Aniela Micińska
wydawca: Zielona Sowa
liczba stron: 266

Thomas Hardy - Tessa d'Urberville

Thomas Hardy - Tessa d'Urberville


Czytałam tę powieść w ramach wyzwania czytelniczego „Kobieta w zwierciadle literatury” na jednym z for.

Moje ogólne wrażenia z lektury są jak najbardziej pozytywne, choć w pewnym momencie powieść zaczęła być dla mnie trochę przewidywalna a przez to nużąca. Tzn. zauważyłam, że fabuła ma przebieg sinusoidalny – jak wydarza się tragedia, to zaraz po niej następuje polepszenie sytuacji aby za chwilę znowu przybrać zwrot o180° i spaść w dół. Męczyły mnie trochę opisy życia na wsi, podziwiania pasących się krów, urody zdrowych wiejskich dziewcząt itp. ale dzielnie brnęłam dalej. I jak dobrnęłam do ostatniej części powieści, to szczęka opadła mi z wrażenia. Bo zakończenie zmienia wszystko. Aż chciałoby się w przypadku „Tessy…” krzyknąć czytajcie DO KOŃCA a zrozumiecie! ;-)

Fabułę można streścić w kilku zdaniach: Tessa Durbeyfield jest młodziutką, piękną dziewczyną z ubogiej rodziny. Kiedy jej (niezbyt rozgarnięty dodajmy – Tessa ma to nieszczęście posiadania rodziców jakby mniej dojrzałych od niej samej) ojciec dowiaduje się któregoś dnia od mijającego go na drodze pastora lubującego się w zgłębianiu genealogii starych rodów, że Durbeyfieldowie pochodzą od starego arystokratycznego rodu d’Urbervillów, postanawia wysłać swą najstarszą córkę do jedynej żyjącej rodziny – potomków słynnego rodu. Tessa wyjeżdża do posiadłości ciotki, gdzie ma pracować opiekując się jej kurami. Poznaje tam jej syna Aleca, bawidamka, próżniaka i oszusta, który za wszelką cenę próbuje uwieść niewinną Tessę. Więcej zdradzać nie będę – powiem tylko, że w życiu Tessy pojawi się jeszcze jeden mężczyzna – Angel Clare, którego bohaterka szczerze pokocha, ale jak to w życiu bywa, nie wszystko zawsze układa się tak, jak byśmy tego chcieli.

Historia miłosnego trójkąta? Nie do końca. Nie zrażajcie się, bo ta powieść to doskonałe studium psychologiczne, co się dzieje w duszy człowieka nieszczęśliwego, zgnębionego, który za wszelką cenę próbuje pozostać przy wartościach, które wyznaje w życiu.

Tessy było mi ogólnie rzecz biorąc żal. Nie denerwowała mnie, choć dostrzegam pewne wady jej charakteru - choć może nie są to o tyle wady co brak pewnej stanowczości i odwagi w podejmowaniu decyzji. Momentami nawet się z nią utożsamiałam, ale głównie dlatego że ja też bywam taka trochę "rozmemłana" i brak mi stanowczości i czasami odwagi by powiedzieć "nie" i walczyć o swoje.

Jednak nie mogłam zdzierżyć jej mężusia, "szlachetnego i anielskiego" pana Clare. To jeden z bardziej denerwujących mnie bohaterów literackich, niedojrzały emocjonalnie i zadufany w sobie typek, któremu "wydawało się" że się zakochał. I tak jak napisał sam Hardy miłość Angela do Tessy wywodziła się raczej z wyobraźni: "[...], kochał ją gorąco, lecz raczej w sposób idealny i chimeryczny.”1 Ja odniosłam wrażenie, że on był zakochany w pewnym ideale, który sobie wyobraził i który chciał widzieć w Tessie a jak się okazało, że jest to normalna kobieta z zaletami i wadami, po różnych życiowych przejściach, nie tak "czysta i nieskażona" jak on to sobie wymarzył, to natychmiast się odkochał. Trochę to dla mnie głupie i dziecinne. Angel był tak omotany wizją "czystej wiejskiej dziewki", że dla niego uwiedziona czy zgwałcona na jedno wychodziło - tak czy siak kobieta nie była już "czysta". Bardzo podobały mi się słowa narratora, komentujące tenże fakt: „Rozpatrując, czym Tessa nie była, nie dostrzegał, czym była, i zapominał, że coś, co zostało uszkodzone, może mieć większą wartość od czegoś, co aczkolwiek bez skaz, jest jednak w lichym gatunku."2

Jeszcze jedno mnie zdenerwowało a mianowicie odmienny stosunek do "bujnej przeszłości" kobiet i mężczyzn. Zaskakujący jest fakt, że do dziś nic się w tej kwestii nie zmieniło (a przecież powieść Hardy'ego pochodzi z 1891r.!). Kiedy Angel wyjawia Tessie swoją erotyczną przeszłość z bliżej nieokreśloną kobietą (na dodatek starszą od siebie jeśli dobrze pamiętam!), oczekuje że ona mu wybaczy, ba! nawet do głowy mu nie przyjdzie, że może być inaczej. A kiedy Tessa wyjawia mu, że nie jest taka czysta i niewinna za jaką ją uważa, on ją odtrąca i nie chce mieć z nią więcej nic wspólnego. Jak to jest, że jak facet z własnej i nieprzymuszonej woli bawi się ile wlezie to NALEŻY mu to wybaczyć (bo to tylko facet, który musi się wyszumieć) a jak kobieta wyznaje, że straciła niewinność - na dodatek nie ze swojej winy, bo przecież Tessa została zgwałcona podczas snu, sama się do Aleca nie pchała - to od razu uważa się ją za upadłą?

Jak już wspomniałam zakończenie zmienia patrzenie na opisane wydarzenia o 180° i ewidentnie świadczy o tym, że Tessa była na skraju załamania psychicznego, że w jej psychice działo się o wiele więcej niż można by to wyczytać z tekstu powieści.. Jak skończyłam czytać, to zamknęłam książkę i z głupią miną wgapiałam się w blat stołu a w mojej głowie kłębiło się tysiąc myśli. I mimo iż nie uważam tej powieści za wybitną czy taką, która w jakiś tam szczególny sposób wpłynęła na moje postrzeganie rzeczywistości, to jednak ona przez długi czas we mnie siedziała. Cały czas czułam historię Tessy w sobie, często (szczególnie jadąc tramwajem czy autobusem) łapałam się na tym, że myślę o tej bohaterce i usiłuję rozgryźć jej psychikę.

Klasyka, którą zdecydowanie warto poznać.

Moja ocena: 5/6

1 Thomas Hardy "Tessa d'Urberville. Historia kobiety czystej", Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1975, str. 265
2 tamże, str. 344

autor: Thomas Hardy
tytuł: Tessa d'Urberville. Historia kobiety czystej
tytuł oryginału: Tess of the d'Urberville, a pure woman 
tłumaczenie: Róża Czekańska-Heymenowa
wydawca: Państwowy Instytut Wydawniczy 
liczba stron: 516

Neil Gaiman - Gwiezdny pył

Neil Gaiman - Gwiezdny pył


To moje drugie spotkanie z prozą Neila Gaimana i jakże odmienne od pierwszego!

Tristran Thorn jest 18-letnim młodzieńcem mieszkającym w wiosce Mur, która swą nazwę wzięła od stojącego na jej obrzeżach muru, oddzielającego świat normalny od magicznego. Raz na 9 lat po drugiej stronie muru organizowany jest jarmark, na którym mieszkańcy Krainy Czarów oraz świata realnego dokonują transakcji handlowych. To właśnie podczas takiego jarmarku został spłodzony Tristran – jego ojciec Dunstan Thorn został uwiedziony przez tajemniczą piękność o fiołkowych oczach i kocich uszach a kiedy po pewnym czasie przez dziurę w murze oddzielającym dwa światy przerzucono koszyk z niemowlęciem, Dunstan wraz z żoną wychowali syna tak jakby został on zrodzony z nich obojga. Tristran jest ślepo zakochany w próżnej Victorii Forster, która odrzuca względy chłopaka. Gdy ten odprowadza ją pewnego wieczoru do domu, oboje widzą na niebie spadającą gwiazdę. Victoria w żartach obiecuje swemu adoratorowi, że kiedy ten przyniesie jej gwiazdę, uczyni wszystko co ten zechce. Tristran postanawia przejść na drugą stronę muru i odnaleźć gwiazdę. Nawet nie zdaje sobie sprawy, co go czeka w magicznej Krainie Czarów oraz że upadła gwiazda jest… żywą dziewczyną. Na dodatek bardzo temperamentną, bezczelną i arogancką… ;-) I że nie jest on jedyną osobą, która szuka gwiazdy – w walce o władzę starają się o nią także dwaj bracia oraz okrutna królowa czarownic.

Neil Gaiman
Fantastyczna historia! Niby jest to powieść dla młodzieży a podczas lektury w ogóle nie daje się tego odczuć, nawet dorosły czytelnik daje się obezwładnić urokowi tej historii i przerzuca łapczywie jedną stronę za drugą chcąc dowiedzieć się, co będzie dalej. Na pewno nie jest to powieść dla dzieci (jak „Księga cmentarna”), gdyż już w pierwszym rozdziale mamy ostry seks na łonie natury (w ogóle sporo tu dwuznacznych odniesień ;)) no i krew leje się strumieniami, więc odbiorcy tej powieści to moim zdaniem raczej starsza młodzież i dorośli. I jest jeszcze coś, czego nie było (bądź ja nie zauważyłam) w „Księdze cmentarnej” – rewelacyjny czarny humor! „Gwiezdny Pył” pochłania się jednym tchem a przerzucając ostatnią stronę żałuje się, że tak szybko się skończył!

Moja ocena: 5,5/6 

autor: Neil Gaiman
tytuł: Gwiezdny Pył
tytuł oryginału: Stardust
tłumaczenie: Paulina Braiter
wydawca: Wydawnictwo MAG
liczba stron: 245


Gaston Leroux - The Phantom Of The Opera

Gaston Leroux - The Phantom Of The Opera


O "Upiorze w operze" słyszałam od dzieciństwa, choć głównie w odniesieniu do filmu/musicalu. I mimo iż czułam wewnętrznie, że coś mnie do tego tytułu przyciąga, jakoś nigdy nie było mi po drodze ani z filmem ani z książką. Aż do dnia, w którym po raz pierwszy wyemitowano w polskiej telewizji musical Andrew Lloyd Webbera. Pomyślałam sobie: dziewczyno, obejrzyj to wreszcie, taka słynna historia a ty prawie nic o niej nie wiesz. Obejrzałam.

I oniemiałam z zachwytu.

Zdaję sobie sprawę, że podziałała tak na mnie przede wszystkim muzyka oraz wspaniałe ujęcia ale i historia sama w sobie wydała mi się tak piękna, że poczułam palącą potrzebę zapoznania się z książkowym pierwowzorem. Już, teraz, natychmiast. W bibliotece powieści nie znalazłam, więc zaczęłam szperać na gutenbergu w poszukiwaniu ebooka (mimo iż nie lubię czytać książek w tej formie i robię to tylko kiedy nie mam w danym momencie innego wyjścia). Wersji niemieckiej niestety nie było (a taka odpowiadałaby mi najbardziej), ale znalazło się tłumaczenie angielskie.

Przyznaję, że mimo 10-letniej nauki tego języka, nadal z trudem się nim posługuję, gdyż praktycznie rzecz biorąc w ogóle go nie używam, więc wszystko wylatuje z głowy. Mimo wszystko bardzo dużo rozumiem a i nieprzeparta chęć zapoznania się z "Upiorem..." w wersji książkowej przekonała mnie wreszcie do przeczytania jej choćby po angielsku. I poszło mi całkiem nieźle, zresztą wszyscy czytający w innych językach niż polski dobrze wiedzą, że nie trzeba rozumieć dokładnie każdego słówka, by zrozumieć sens zdania. A "Upiór..." na szczęście nie jest pisany skomplikowanym językiem. Mimo wszystko czytałam dosyć długo, bo raz że w formie elektronicznej, dwa że w obcym języku i trzy, że tylko w pracy.



Historia opisana w powieści różni się nieco od wersji Andrew Lloyd Webbera. Musical skupia się na historii miłosnej podczas gdy w książce mamy do czynienia równorzędnie z opowieścią o bardzo nieszczęśliwym i skrzywdzonym człowieku, którego jedynym pragnieniem było stać się takim, jak inni i być przez nich w pełni akceptowanym. I to właśnie historia Erika, tytułowego upiora, wydała mi się najbardziej fascynującą częścią książki (więc końcówkę pochłonęłam niemalże jednym tchem). Poznając dokładnie jego losy możemy głębiej wniknąć w jego umysł i lepiej zrozumieć motywy jego działania. Cieszę się, że sięgnęłam wreszcie po powieściowy oryginał, bo mimo wcześniejszej znajomości filmu/musicalu zaskoczył mnie on pewnymi elementami, których w adaptacji muzyczno-filmowej nie ma oraz pozwolił zrozumieć, że słowo "tragiczny" odnosić należy w przypadku tego tytułu nie do przedstawionej tu historii miłosnej a przede wszystkim do historii pewnego nieszczęśliwego i samotnego człowieka szukającego akceptacji.

"Poor, unhappy Erik! Shall we pity him? Shall we curse him? He asked only to be "some one", like everybody else. But he was too ugly! And he had to hide his genius or use it to play tricks with, when, with an ordinary face, he would have been one of the most distinguished of mankind! He had a heart that could have held the empire of the world; and, in the end, he had to content himself with a cellar."

Moja ocena: 5,5/6
Wigilijne historie

Wigilijne historie


Mimo iż w czasie Świąt nie miałam za dużo czasu (a przede wszystkim odpowiednich warunków) na czytanie, udało mi się sięgnąć po dwa typowo wigilijne opowiadania, które pomogły mi wczuć się w świąteczną atmosferę.
Pierwszym z nich jest „Opowieść wigilijna” Karola Dickensa, chyba najsłynniejsza nowela kojarząca się z Bożym Narodzeniem. Czytałam ją wiele lat temu, oglądałam również kilka adaptacji filmowych, niestety czas robi swoje i już niewiele z nich pamiętałam.
Tę podzieloną na 5 części opowieść o samolubnym i chciwym Ebenezerze Scroogu, który nie znosi Świąt Bożego Narodzenia i swoją postawą i charakterem reprezentuje wszystko, co stoi w opozycji do cech i uczuć kojarzących się z tym szczególnym okresem w roku, czyta się szybko i przyjemnie a co najważniejsze – ta napisana ponad 150 lat temu nowela (pochodzi z 1843r.) nie straciła nic na aktualności. W dzisiejszych czasach też możemy spotkać takie niemiłe typy jak Ebenezer Scrooge, siedzący wiecznie w swoich biurach i myślący tylko o tym jak się wzbogacić i którzy nawet w Wigilię nie przegapią okazji do zrobienia dobrego interesu.
Nie będę tu mówić o krytyce ówczesnego społeczeństwa brytyjskiego, które Dickens również zawarł w tym opowiadaniu, gdyż skupiałam się głównie na przesłaniu dotyczącym świąt - aby się cieszyć i jednać z innymi ludźmi, bo to święta radości, nadziei i dobrej woli. Dickens przypomina także, aby nie zagłuszać w sobie dziecka, bo to właśnie dzieci najbardziej przeżywają ten świąteczny czas, potrafią dostrzec w nim magię i niezwykłość, której brakuje nam na co dzień. Nie na darmo Scrooge cofa się najpierw do przeszłości aby przypomnieć sobie, jak to jest być niewinnym i „nieskażonym” jeszcze dzieckiem, istotą która potrafi patrzeć sercem i szczerze zachwycać się magią Świąt Bożego Narodzenia.

Moja ocena: 4/6 


Właśnie o takim dziecięcym spojrzeniu na Święta opowiada drugi przeczytany przeze mnie utwór „Bergkristall” Adalberta Stiftera, czołowego reprezentanta epoki biedermeierowskiej. Opowiadanie to pochodzi z tego samego okresu, co „Opowieść wigilijna”(zostało napisane w 1845 roku) i ukazało się kilka lat później w zbiorze „Bunte Steine” ("Kolorowe kamienie"), zawierającym opowiadania, których tytuły noszą nazwy różnych kamieni (Bergkristall – kryształ górski, Kalkstein – wapień, Granit – granit, Turmalin – turmalin itd.).
Jest to piękna historia o dwójce dzieci, które w wigilijny wieczór wyruszają do sąsiedniej wioski aby zanieść swoim dziadkom świąteczne dary. W drodze powrotnej rodzeństwo gubi drogę wśród śniegu i znajduje schronienie w skalnej grocie. Tam Konrad i Sanna przeczekują śnieżną zawieruchę i dostrzegają pewnym momencie zorzę polarną. Mała Sanna, nie znając tego zjawiska, jest przekonana, że to sam pan Jezus się jej ukazał. Nad ranem dzieci postanawiają poszukać drogi do domu i natrafiają na mieszkańców wioski, którzy wyruszyli na ich poszukiwanie. Szczęśliwy powrót dzieci do domu wprowadza do wioski prawdziwie świąteczny nastrój: matka z dziećmi była do tej pory postrzegana przez innych mieszkańców jako obca (przeprowadziła się tu z sąsiedniej wsi) a po tym incydencie w wigilijny wieczór, na znak pojednania i solidarności z innymi ludźmi, odruchami tak ważnymi szczególnie w Święta, rodzina zostaje zaakceptowana przez mieszkańców i „włączona” do wiejskiej społeczności.
Siłą tego opowiadania są przede wszystkim opisy wszechpotężnej przyrody, które nabierają szczególnej mocy widziane z perspektywy dzieci. Jeśli ktoś nie lubi takich opisów, niech się lepiej nie bierze za czytanie, tym bardziej że zdania są bardzo długie (czasem na pół strony i więcej) a jak czyta się w oryginale to dochodzi maksymalne skupienie, bo czasownika spodziewać się możemy zwykle dopiero na szarym końcu takiego tasiemcowego zdania… ;-) Przyroda odgrywa tu jednak ważną rolę, gdyż odzwierciedla estetyczny program Stiftera, relatywizujący znaczenie gwałtownych i cichych, prawie niezauważalnych zjawisk przyrody. To co nagłe, gwałtowne, szybkie (uderzenie pioruna, burza, trzęsienie ziemi) Stifter uważa za mniej ważne od tego, co dzieje się jakby niezauważone (wiejący wietrzyk, szum płynącego strumyka, rosnące drzewa, powiększające się góry itp.), bo właśnie to co przez lata urasta w siłę i dzieje się nieprzerwanie ma większą moc i znaczenie. Czytając o majestatycznych, nieprzeniknionych w swym ogromie górach, w których gubią się Konrad i Sanna, bardzo wyraźnie to widać. Natura potrafi być bardzo niebezpieczna ale i niezwykle piękna w swym budzącym respekt majestacie.
Również w „Bergkristall” patrzymy na Boże Narodzenie oczami dziecka. Mała Sanna potrafi dostrzec w zorzy polarnej, pięknym zjawisku świetlnym, małego Jezusa, potrafi poddać się magii świątecznej atmosfery, jej wyjątkowości i czarowi. Nie utraciła jeszcze umiejętności widzenia cudów, które właśnie w wigilijny wieczór mają największe szanse na spełnienie.

Moja ocena: 4/6
Mircea Cărtărescu - Dlaczego kochamy kobiety

Mircea Cărtărescu - Dlaczego kochamy kobiety


Na nazwisko Cărtărescu natknęłam się przypadkiem na blogu Chihiro, która recenzując jego "Nostalgię" nazwała ją jedną z ważniejszych powieści jej życia. A że należę do osób ciekawych świata i jestem otwarta na nowe doświadczenia czytelnicze (wcześniej nie miałam do czynienia z literaturą rumuńską), postanowiłam mieć tego autora na uwadze. Lubię sięgać po autorów, którzy w jakiś sposób wpłynęli na innych ludzi, lubię konfrontować ich poglądy z moimi. Okazja do zapoznania się z twórczością tego pisarza nadarzyła się niespodziewanie szybko, gdyż podczas którejś z wizyt w osiedlowej bibliotece natknęłam się na półce z nowościami na zbiór krótkich form prozatorskich Cărtărescu "Dlaczego kochamy kobiety".

Na zbiór składa się kilkanaście króciutkich felietonów, które Cărtărescu pisał do różnych czasopism (m.in. Elle) i w których autor opisuje swoje doświadczenia z kobietami na różnych etapach życia. Bardzo podobało mi się, że Cărtărescu potrafi uchwycić to szczególne kobiece piękno (czy to fizyczne czy duchowe) i że szuka tajemnicy tkwiącej w tych istotach w każdej napotkanej kobiecie, niezależnie od tego czy była mu ona bliska czy spotkał ją tylko przelotnie. Każdej poświęca chwilę uwagi i stara się dotrzeć do głębi jej duszy, by odnaleźć kolejny argument na stwierdzenie zawarte w tytule książki.

Nie jest to wielka literatura, zresztą może już o tym świadczyć sam fakt zebrania tutaj krótkich felietonów pisanych do czasopism kobiecych, ale ma w sobie coś przyciągającego i myślę, że dobrze jest poświęcić Cărtărescu kilka spokojnych wieczorów w domowym zaciszu zamiast czytać go w głośnym i zatłoczonym autobusie/tramwaju, bo możemy wiele z tej niepozornej prozy stracić. Czytając te króciutkie formy w pośpiechu czy dla zabicia czasu podczas długiej podróży, kiedy to czytane słowa wylatują z naszego umysłu chwile po tym jak do niego wpadły, możemy zwyczajnie nie dostrzec paru godnych uwagi elementów charakterystycznych dla stylu Cărtărescu. Nawet z tych krótkich form prozatorskich wyłania się charakterystyczna (jak mniemam) dla twórczości tego pisarza pewna doza tajemnicy i oniryzmu, które jak delikatny, półprzezroczysty woal spowijają jego słowa a wszystko to okraszone zostało dodatkowo szczyptą lekko ironicznego poczucia humoru.

Mnie najbardziej przypadły do gustu teksty: "Irish Cream" (gwarantuję, że nieźle się uśmiejecie czytając, na kogo natknął się autor w łóżku swojego apartamentu na zjeździe z tłumaczami jego dzieł w jednym z zamków Irlandii), "Zarada" o cygańskiej miłości, "Złota bomba" o tajemniczej, hipnotyzującej piękności na plaży, "Spotkanie w Turynie" o fascynacji autora karłowatą panią przewodnik po lokalnym muzeum, "Papierowy diabeł" o nieszczęśliwej miłości nastolatka oraz "Wielki Sincu" o kółku językoznawców, gdzie pojawia się ważne dla światowego językoznawstwa nazwisko Ferdinand de Saussure, które wywołało we mnie wiele wspomnień z moich własnych studiów - przede wszystkim mąk jakie przechodzą studenci na zajęciach z językoznawstwa zastanawiając się, o co chodzi z tym strukturalizmem i po co im to w ogóle (myślę, że filologowie będą wiedzieć, o czym piszę! :-))) Pozdrawiam Was serdecznie!)

W ostatnim rozdziale książki Cărtărescu wymienia powody, dla których kochamy kobiety. Do mnie najbardziej przemówił ten:

"Ponieważ z nich powstaliśmy i do nich wracamy, a nasz umysł krąży nieustannie niczym przyciężkawa planeta, tylko wokół nich."1
Jak już wcześniej wspominałam nie jest to wielka literatura ale uważam, że Cărtărescu jest pisarzem godnym uwagi i warto mu się przyjrzeć choćby pod postacią tych króciutkich tekstów, ponieważ można w nich wyczuć charakterystyczny dla autora klimat. Warto poświęcić mu kilka wieczorów w ciszy i spokoju i dać się wciągnąć w jego półsenny, owiany tajemnicą świat.

Chciałabym w tym miejscu również pochwalić Wydawnictwo Czarne za trud wkładany w propagowanie mało popularnej u nas literatury z praktycznie nieznanych nam (przynajmniej z literackiej strony) krajów. Z pewnością sięgnę po inne książki z serii Inna Europa, inna literatura.

P.S. I muszę przyznać, że Cărtărescu rozbudził mój apetyt na literaturę rumuńską :) Buszując ostatnio w bibliotece poszukałam działu z w/w literaturą i ku mojej uciesze jest cała jedna półka. Może to i niewiele, ale zawsze coś :)

Moja ocena: 4/6

[1] Mircea Cărtărescu "Dlaczego kochamy kobiety", Wyd. Czarne, Wołowiec 2008, str. 169

autor: Mircea Cărtărescu
tytuł: Dlaczego kochamy kobiety
tytuł oryginału: De ce iubim femeile 
tłumaczenie: Joanna Kornaś - Warwas
wydawca: Wydawnictwo Czarne  
liczba stron: 174

Urlop!

Urlop!

No i się doczekałam! Od dziś do końca roku mam wolne! :)

Do poniedziałku nie zamierzam wyściubiać nosa z domu, chyba że będzie to absolutnie konieczne! (jak patrzę na termometr za oknem pokazujący -15°C to aż mnie ciarki przechodzą, brrr). Na początku tygodnia ma się ocieplić, więc dopiero wtedy ewentualnie wyjdę z nory ;-)

Zapas herbatek, kocyk i nowy termofor (bo stary tak intensywnie używałam, że aż pękł ;-) ) mam przygotowane, nie pozostaje mi nic innego jak oddać się błogiej przyjemności jaką jest czytanie! :)

A czytać mam co, trochę się uzbierało tych zaległości ...

Trzeba wreszcie zmniejszyć stos gazetowy i wziąć się za książki biblioteczne ...



Te dwie wieże też cierpliwie czekają na lekturę...




A skoro koniec roku się zbliża to i za zaległe recenzje muszę się wziąć :-/

Więc...

do miłego!
 
Zdobycze biblioteczne

Zdobycze biblioteczne

Zadowolona jestem z dzisiejszej wizyty w bibliotece i to baaardzo.

Część książek jak zwykle przedłużałam - "Miasto śniących książek" Moersa i "Zapisane na ciele" Winterson nie zdążyłam przeczytać od zeszłego miesiąca a "Doktora Faustusa"... ech... to mój wielki wyrzut sumienia, bo przedłużam go tak mniej więcej od lutego... Zaczęłam wtedy czytać i utknęłam w połowie. To jest lektura zdecydowanie zimowa. Ja nie umiem czytać Manna o innej porze roku. Teraz wprawdzie już niby zima, bo grudzień mamy, ale mnie jeszcze do odpowiedniego nastroju śniegu brakuje. Choć mogę się założyć, że jak spadnie, to wymyślę jeszcze inny pretekst, by do Manna jeszcze przez jakiś czas nie wracać ... ;-)

Wreszcie dorwałam "Nigdziebądź" i "Gwiezdny Pył" Gaimana - chcę dalej poznawać twórczość tego pana mimo nieudanego pierwszego z nim spotkania (ale się zrymowało :-)) Mam nadzieję, że tym razem są to powieści raczej dla dorosłych. Skoro nie czuję jeszcze magii Świąt to może za sprawą Gaimana i jego fantastycznych światów poczuję się choć trochę magicznie? :-)

No i moja największa uciecha - wygrzebany na półce z nowościami świeżutki tom opowiadań Eileen Chang "Czerwona róża, biała róża". Już ostrzę sobie na niego i zęby i pazury ;-D

Jak widać na załączonym zdjęciu mam strawę i dla ciała i dla ducha, więc nie pozostaje mi nic innego jak zatopić się w lekturze...


Cytat dnia

Podczytuję sobie w wolnych chwilach "Dom nad rozlewiskiem" Małgorzaty Kalicińskiej i natknęłam się ostatnio na taką oto wypowiedź głównej bohaterki, która w rozmowie z mężem na temat ich dorastającej córki, porównuje ją do rzeki:

"Marysia to już inna rzeka. Daliśmy jej wszyscy, ja, ty, Zosia, to co najlepsze, ale ona teraz płynie swoim korytem. Nie zawrócisz jej, nie pokierujesz nią. Możesz stać i patrzeć jak płynie."

Moim zdaniem - bardzo prawdziwe.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Copyright © 2009-2017 Zacisze Literackie , Blogger