Zabawa w kreatywność

Już jakiś czas temu Dededan zaprosiła mnie do poniższej zabawy, więc (z mocnym opóźnieniem) odpowiadam na pytania:

Co by było...

1. Gdyby ceny baryłek ropy i wody pitnej były identyczne?


To zależy. Gdyby ropa była tania jak woda doszłoby z pewnością do katastrofy ekologicznej, bo kierowcy bez opamiętania kupowaliby benzynę do swoich aut i zanieczyszczali spalinami środowisko. Gorzej jeśli cena wody miałaby podskoczyć do ceny baryłki ropy, bo wtedy mogłoby się okazać, że nie każdego stać na wodę. Wtedy pewnie jakieś grube szychy i tajne organizacje przejęłyby kontrolę nad udostępnianiem wody pitnej i wykorzystywały ludzi w biednych zakątkach świata do niewolniczej pracy za wodę (przypomniał mi się pewien wątek z "Quantum Of Solace" ;))

2. Gdyby zwierzęta były inteligentniejsze od ludzi?

Niektóre podobno są, np. takie delfiny. Pewnie przejęłyby naszą rolę a my bylibyśmy ich "zwierzątkami". Jest nawet taka książka "I Bóg stworzył delfina czyli potrawka z człowieków", która (chyba - bo nie czytałam) porusza ten problem.

3. Gdyby ludzie nie potrzebowali snu?

Zaharowaliby się na śmierć? Myślę, że pojawiłyby się problemy ze zdrowiem, bo organizm ludzki jest tak skonstruowany, by poprzez sen regenerować siły a nie bardzo wiem, jak inaczej byśmy odpoczywali. To znaczy wyobrazić sobie to mogę ale wątpię czy każdy korzystałby odpowiednio z tego odpoczynku (np. pięciogodzinnego, bezczynnego leżenia). Większość i tak uznałaby, że w życiu jest za mało czasu na bezczynne siedzenie i przepracowałaby się.

4. Gdyby ludzie nosili swoje domy na plecach, niczym żółwie?

Nie wiem, jak inni ale ja nareszcie miałabym wszystko pod ręką ;) Choć przy mojej skoliozie i dużej wadzie wzroku (przez którą zabroniono mi dźwigać) mogłoby się to źle skończyć ;)

5. Gdyby ludzie musieli spędzać co trzeci rok poza krajem swojego urodzenia?

Pomijając problemy uczniów i studentów wynikające z odmiennych programów nauczania w różnych państwach, myślę że ludzie nauczyliby się tolerancji dla obcych kultur, wierzeń, zwyczajów. Fajnie byłoby też mieć przyjaciół i znajomych we wszystkich zakątkach świata. :)


Nie będę typować kolejnych osób, aby wzięły udział w zabawie, zresztą już chyba wszyscy na te pytania odpowiedzieli. A kto tego nie zrobił a ma ochotę, to proszę bardzo :)
Stosikaaaami... jesień się zaczyna... ;-)

Stosikaaaami... jesień się zaczyna... ;-)

Uwielbiam jesień. Długie spacery w ostatnie ciepłe dni, feerię barw jaką możemy obserwować na drzewach, szelest suchych liści pod podeszwami. Wczesne wieczory, deszcz za oknem, ciepło domu, cichy kącik do czytania z obowiązkowym kocykiem i kubkiem aromatycznej herbaty. A będzie co czytać, bo jesienne zapowiedzi wydawnicze przedstawiają się wyjątkowo interesująco a i stosy, w jakie zaopatrzyłam się ostatnio, kuszą nieziemsko ciekawymi tytułami. Pierwszy z nich przedstawiam poniżej :)


Większość nabyłam na wyprzedaży w Muzie (i nawet problemy z kurierem nie były w stanie przyćmić radości z jaką otwierałam paczkę :))

"Tańcz, tańcz, tańcz" Murakamiego czytałam w zeszłym roku i urzekła mnie oniryczna atmosfera tej powieści oraz to, w jaki sposób autor opisuje samotność, a że w innych powieściach tego pisarza również można odnaleźć ten klimat, bez wahania wzięłam inne tytuły i ... chyba będę zbierać wszystkie do kolekcji :)

"Cztery życia wierzby" Shan Sa, "Peonia" Pearl S. Buck i "Bracia" Da Chen'a są kontynuacją mojego zainteresowania literaturą azjatycką. Druga pozycja będzie wspaniale nadawać się do Projektu Nobliści a o trzeciej czytałam wyłącznie bardzo pochlebne, pełne zachwytu recenzje, więc moja ciekawość sięgnęła zenitu.

I nareszcie mam "Cień wiatru", tak wychwalany na blogach :) Intuicyjnie czuję, że swoim klimatem powieść idealnie wpisze się w chłodne jesienne wieczory.

O "Eve Green" słyszałam wiele dobrego jeszcze zanim powieść ukazała się u nas a i polscy czytelnicy (a raczej czytelniczki) wpadają w zachwyt po jej przeczytaniu, co widać na literackich blogach, więc tym bardziej się cieszę, że wreszcie ją mam!

"Paulę" Isabel Allende już czytałam, ale że wielbię tę autorkę całym sercem, nie mogłam przegapić kupna jednej z jej książek do kolekcji po atrakcyjnej cenie.

"Homo Faber" to wynik mojego zainteresowania literaturą niemieckojęzyczną a "Szklany zamek" Jeanette Walls bardzo chciałam przeczytać od kiedy parę lat temu usłyszałam pierwsze zdanie z tej powieści w niemieckim programie o książkach "Lesen!" (z którego dowiedziałam się również o "Eve Green").

A powieść "Mimo wszystko" Moniki Sawickiej jest dowodem na to, że czasami książki przychodzą do nas w najbardziej niespodziewanym miejscu. Dostałam ją ... w pracy. Po kolejnej przeprowadzce (druga w ciągu 3 tygodni! Mam nadzieję, że mojego szefa przestanie wreszcie swędzić d.... i będzie to ostateczne miejsce, w którym będzie nasze biuro) nasza pani księgowa znalazła ją podczas rozpakowywania pudeł wśród różnych katalogów technicznych. A że nikt nie chciał się przyznać, kto jest jej właścicielem, książkę przygarnęłam ja :)

Drugi stosik, już mniej imponujący, przedstawia moje łupy podczas poniedziałkowej wizyty w bibliotece.


"Targowisko próżności" męczę od ... kwietnia :((( Nie należę do osób, które porzucają książkę nie przeczytawszy jej do końca. Trochę mnie to czasem denerwuje, bo chętnie rzuciłabym w kąt to nudne, opasłe tomisko ale wiem, że potem będzie mnie to męczyć. Więc czytam dalej. W autobusie.

"Zapisane na ciele" Jeanette Winterson czytałam w 2008 roku i uznałam ją za jedną z trzech najlepszych powieści z jakimi zetknęłam się w ubiegłym roku. Wypożyczyłam po raz drugi bo chcę ją zrecenzować na blogu (a więc muszę sobie odświeżyć treść i emocje towarzyszące lekturze) oraz zachęcić Was do sięgnięcia po prozę Winterson, bo naprawdę warto! Niestety na blogach jakoś o niej cicho.

"Doktora Faustusa" zaczęłam zimą i przerwałam. Nie dlatego, że nudna. Ja wielbię Tomasza Manna ale należy on do pisarzy, których mogę czytać tylko w okresie jesienno-zimowym, więc musiał poczekać aż znowu wpadnę w odpowiedni nastrój ;-)

"Dlaczego kochamy kobiety" wzięłam po przeczytaniu recenzji Chihiro. Nigdy nie miałam do czynienia z tym autorem i podejrzewam, że jeszcze długo omijałabym go wzrokiem na bibliotecznych półkach, gdyż Rumunia nigdy nie należała do kręgu moich literackich zainteresowań. Ale skoro ktoś uważa jego "Nostalgię" za dzieło wybitne, to chyba warto się zainteresować .... :)

"Miasto Śniących Książek" - raz, bo to literatura niemiecka, dwa, bo podobno świetne, a trzy, bo autorem jest ten sam pan od małego Arschlocha Wernera (ktoś kojarzy ten komiks? ;-) na dodatek baardzo młody wiekiem.

A na koniec przeurocza fotka mojego kolegi Tygrysa, z którym byłam dziś na zakupach i napotkaliśmy taką oto zwierzynę, która po pogłaskaniu kiwała głową i merdała ogonem ;-))


Po kontakcie z naturą ;-) zostałam zaproszona na pyszną gorącą czekoladę i rogalika z równie smacznym nadzieniem. Czekolada była gęsta i naprawdę przepyszna - miałam wrażenie, że piję rozpuszczoną prawdziwą czekoladę! Jak stygła, to nieznacznie gęstniała i przyjemnie rozpływała się w ustach wprowadzając mnie w nieopisany błogostan. I tylko ze względu na savoir vivre siłą woli powstrzymałam się od wylizania filiżanki ;-) Rozwodniony płyn pseudoczekoladowy, który robimy sobie w domu zalewając ciemny proszek wrzątkiem może się schować!Tak mnie ta czekolada odurzyła, że opuszczając centrum handlowe zapomniałam zajrzeć do Expansa i rozeznać się czy mieli nową dostawę książek :)) To był bardzo udany pierwszy dzień jesieni. Sezon na czytanie książek z kocykiem, termoforkiem i herbatką pod ręką uważam za otwarty!!!

Izabela Szolc - Cichy zabójca

Izabela Szolc - Cichy zabójca


Nie mogę powiedzieć o sobie, że jestem fanką kryminałów. Ot, czasem najdzie mnie ochota na książkę z dreszczykiem, gdzie jakość stylistyczna ma dla mnie mniejsze znaczenie od ciekawej, trzymającej w napięciu fabuły. Z tego też powodu sięgnęłam po "kryminał" (tak, piszę to w cudzysłowie, bo jak na mój gust to ta niewielka objętościowo powiastka z prawdziwym kryminałem ma niewiele wspólnego) Izabeli Szolc, który miał mi uprzyjemnić nudne godziny w pracy ;-)

No i mam z tą książką problem, bo to ani kryminał ani przyjemny czasoumilacz. To znaczy nie chcę powiedzieć, że jest to jedna z tych powieści, których przeczytanie to droga przez męki, bo czyta się ją szybko i sprawnie, ale jest ... hm ... jakby to ująć ... nudna?

Ale od początku. Bohaterką powieści (a raczej powiastki) jest komisarz Anna Hwierut - samotna matka wychowująca dorastającego syna, warszawska policjantka usiłująca rozwikłać zagadkowe morderstwa i zniknięcia nastolatków. Akcja powieści jest mocno osadzona we współczesnych polskich realiach, pani komisarz słucha Kasi Nosowskiej, jeździ fiatem uno, w dyskotekach słychać dźwięki disco polo, w telewizji lecą "Kryminalni", w internecie jest szał na naszą-klasę, komisariat policji przypomina odrapaną budę ze starym linoleum na podłodze a zeznania spisywane są na maszynie do pisania. Mnie się ta ewidentnie szara, bezbarwna rzeczywistość nie podobała. Może za bardzo przyzwyczajona jestem do nowoczesnych "narzędzi pracy" policji z tzw. "wielkiego świata"? ;-)

Akcja nie obfituje w szalone zwroty akcji, ba nawet nie trzyma w napięciu. Jest za to trochę chaotyczna, jak gdyby autorka sama nie wiedziała ani na czym ma się skupić ani jak sprawnie poprowadzić śledztwo. Zaczyna się od wizyty Anny Hwierut w celi schwytanego niedawno zabójcy własnej żony, który upozorował wypadek aby zgarnąć ubezpieczenie po zmarłej i któremu nasza pani komisarz wyraźnie się podoba (marne nawiązanie do "Milczenia owiec"). Kiedy już poznamy motywy tego zabójstwa (a następuje to baaaardzo szybko), pojawia się ni stąd ni zowąd nowa sprawa (chłopak, który uciekł z domu plus znalezione na brzegu jeziora zwłoki mężczyzny) a kiedy pani Hwierut upora się z nią w ciągu kilku krótkich rozdziałów (w których pojawia się poboczny problem - prostytucja), powraca na nowo odświeżony wątek zabójcy swej żony, który właśnie uciekł z więzienia. A żeby nie było za nudno dodać do tego należy problemy osobiste pani komisarz (łącznie z seksualną frustracją kobiety samotnej) oraz wspomnienia z czasów młodości tudzież początków pracy w policji.

Problem w tym, że JEST nudno. Nie ma tutaj jednej skomplikowanej sprawy, której rozwiązanie zajęłoby pół powieści; jest multum małych spraw i spraweczek, których rozwiązanie autorka podaje nam po kilku króciutkich rozdziałach na tacy. Ciekawość jak się to wszystko skończy niby jest, ale w żadnym razie nie może się ona równać z tą gorączkową chęcią poznania prawdy teraz i natychmiast, która każe zarwać noc i czytać do momentu, dopóki nie dowiemy się kto zabił. Tutaj czegoś takiego nie ma. Jest tylko szara polska rzeczywistość i parę nieszczęśliwych i sfrustrowanych ludzi z mocno skopaną psychiką. Brak tu emocji, napięcia, ciekawości.

Jeżeli ktoś szuka dobrego kryminału, to odradzam. Chyba, że ktoś chce poczytać o pracy polskiej policji.

Moja ocena: 2/6

autor: Izabela Szolc
tytuł: Cichy zabójca
wydawca: Nowy Świat
liczba stron: 208

"We mgle, błądząc samotna, szukam śmierci swojej" - o twórczości Maschy Kaleko

(W tym miejscu znajdował się wpis o Maschy Kaleko wraz z kilkoma jej wierszami. Zgłosiła się do mnie osoba reprezentująca spadkobierców poetki z prośbą o usunięcie utworów ze strony, gdyż niestety okazało się, że wszystkie utwory Kaleko są chronione prawem autorskim i nie można ich bez pozwolenia publikować w internecie. Z wielkim żalem wykasowałam je więc z tego wpisu, ale mam nadzieję, że i bez wierszy potencjalny czytelnik, który trafi na ten wpis będzie na tyle zaciekawiony, że postanowi przyjrzeć się bliżej twórczości tej wspaniałej poetki.)

Chciałabym dzisiaj pokrótce nakreślić sylwetkę jednej z moich ukochanych poetek niemieckojęzycznych - Maschy Kaleko. Natknęłam się na jej twórczość zupełnie przypadkiem, dwa lata temu szukając czegoś w internecie znalazłam przypadkiem jej wiersz "Weil du nicht da bist" (Bo cię tu nie ma), który tak mnie poruszył, że zapragnęłam poznać cały dorobek literacki tej autorki. Będzie to wpis raczej dla osób znających język niemiecki, gdyż nie spotkałam się do tej pory z tłumaczeniem jej wierszy na polski.

Mascha Kale ko przyszła na świat 07.czerwca 1907r. w miejscowości Schidlow (dzisiejszy Chrzanów) w Cesarstwie austro-węgierskiem jako Golda Malka Aufen. Była nieślubnym dzieckiem matki żydowskiego pochodzenia i ojca Rosjanina. Już w dzieciństwie ugruntowało się tak widoczne w jej późniejszej twórczości poczucie straty i zagubienia wynikające z braku przynależności do konkretnego kraju. Często ukrywała swe galicyjskie pochodzenie, na które społeczeństwa Europy Zachodniej patrzyły krzywym okiem. W wieku 7 lat w obawie przed pogromami po wybuchu I wojny światowej była zmuszona uciekać wraz z matką najpierw do Frankfurtu nad Menem, a potem do Marburga. Ojca internowano jako "rosyjskiego obywatela", Mascha prawie w ogóle nie miała z nim potem kontaktu.

Dopiero po zakończeniu wojny Mascha znalazła miejsce, do którego czuła, że przynależy - był nim Berlin, gdzie przyszła poetka spędziła swoje lata szkolne i studenckie i gdzie poznała swojego przyszłego męża, Saula Kaleko. Przynależała do artystycznej bohemy lat 20- tych i 30-tych - to tutaj, w okresie "złotych lat dwudziestych" powstała literacka kawiarnia "Das romanische Cafe", gdzie ówcześni malarze, aktorzy i pisarze, a w tym i Mascha, spędzali wolny czas na inspirujących dyskusjach i marzeniach o lepszym świecie. W 1929r w piśmie "Der Querschnitt" ukazują się jej pierwsze wiersze, opisujące w radośnie-melancholijnym tonie życie zwykłych ludzi i atmosferę Berlina a w styczniu 193 3r., kiedy złowrogie sygnały dotyczące sytuacji społeczno-politycznej kraju stawały się coraz wyraźniejsze, ukazał się drukiem pierwszy tom wierszy poetki "Das lyrische Stenogrammheft", bardzo entuzjastycznie przyjęty przez czytelników. Na fali sukcesu ukazuje się drugi tom wierszy Kaleko pt. "Kleines Lesebuch für Große". Jednak 08. sierpnia 1935r. Mascha Kaleko została wykluczona z Izby Literatury Rzeszy i otrzymała zakaz wykonywania zawodu.

W 1938r. podjęła trudną decyzję o emigracji. W tym samym roku miał miejsce także zwrot w jej prywatnym życiu - po 10 latach małżeństwa rozwiodła się z filologiem Saulem Kaleko i poślubiwszy muzyka Chemjo Vinavera wyemigrował a razem z nim i ich synem do Nowego Jorku. Życie w Ameryce nie było łatwe, Vinaver, który komponował chasydzką muzykę synagogową i dawał koncerty, nie znał języka angielskiego, więc pomoc Maschy była mu w codziennym życiu nieodzowna. Poetka tworzyła również na emigracji . Jej wiersze są odzwierciedleniem osobistych przeżyć i tęsknoty za utraconym krajem ojczystym. Wszystkie napisane w tym okresie ukazały się w wydanym w Cambridge w 1945r. tomie "Verse für Zeitgenossen". Nie przyniósł jej on jednak finansowego zastrzyku, który trzyosobowa rodzina tak bardzo potrzebowała.

Po raz pierwszy Mascha Kaleko odwiedza ponownie swoją ojczyznę w 1956r, kiedy to wydawnictwo Rohwolt wydało na nowo jej debiutancki tomik wierszy i zorganizowało cykl wykładów z autorką w Niemczech. Pełne sale wykładowe były wystarczając ym dowodem, że nie zapomniano o artystce przez te wszystkie lata. Poetka udziela wywiadów w radiu, gazety drukują jej wiersze. Jednak Kaleko czuje się obco w swojej ojczyźnie, to nie jest już ten sam kraj, który opuściła 18 lat temu. Trzy lata później berlińska Akademia Sztuki chciała uhonorować poetkę nagrodą im. Theodora Fontane opiewającą na 4 tys. marek jednak autorka odrzuciła swoją kandydaturę argumentując, że nie może przyjąć nagrody z rąk byłego SS Manna, którym okazał się być jeden z członków jury - Hans Egon Holthusen.

W tym samym roku Kaleko przeprowadza się na prośbę męża do Izraela. Powrót do "kraju przodków" okazuje się pułapką samotności i wyobcowania. Mascha czuje się tam obco, prawie nie zna języka, jej twórczość nie jest tam tak znana jak w Niemczech. Raz do roku wyjeżdża do Niemiec aby podtrzymać kontakt z przyjaciółmi i wydawcami oraz wygłosić serię wykładów.

Największa tragedia w życiu poetki ma miejsce w 1968r, kiedy nagle umiera jej 31-letni syn Steven, wschodząca gwiazda Broadway'u . Jego śmierć jest jednocześnie początkiem duchowej śmierci jego matki. Gdy pięć lat później wskutek długoletniej choroby umiera Chemjo Vinaver autorka prawie w ogóle nie opuszcza już mieszkania. Wiersze, które wtedy powstały są pełne żalu i bólu po stracie bliskich. Samotność na którą została skazana pozbawiona mężowskiej ochrony i miłości kobieta, przerosła jej siły. Iskierka nadziei pojawia się w 1974r. podczas wizyty w Berlinie, ukochanym mieście z lat młodości, w którym poetka daje cykl wykładów i postanawia wynająć małe mieszkanie.

Planów tych nie udaje jej się jednak zrealizować. Umiera 21. stycznia 1975r. w Zurychu, mieście przestankowym w drodze powrotnej do Izraela.

Cytat dnia

"Nie możemy żyć wyłącznie dla siebie. Tysiąc nici łączy nas z innymi ludźmi. I wzdłuż tych nici biegną nasze działania, których skutki tą samą drogą do nas wracają."

Herman Melville

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Copyright © 2009-2017 Zacisze Literackie , Blogger